Zagrałem dla kamieni

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 51-52/2010

publikacja 21.12.2010 20:26

– Ja tak czuję, że ktoś musiał przeżyć, kto zagra żydowską muzykę – mówi Leopold Kozłowski. – Zostałem sam jeden. Żeby ona nie zginęła, jak zginął naród.

Leopold Kozłowski w "Klezmer hoisie" na krakowskim Kazimierzu znalazł drugie rodzinne Przemyślany. Leopold Kozłowski w "Klezmer hoisie" na krakowskim Kazimierzu znalazł drugie rodzinne Przemyślany.
Henryk Przondziono

W Krakowie przed wojną było nas 90 tys., teraz jest około 250. Ostatnio przywiózł spod rodzinnych Przemyślan pół worka ziemi. – Z mogiły, gdzie leży rozstrzelany ojciec, spod drzewa, gdzie prawdopodobnie zastrzelono mamę. I tego, gdzie żołnierze bandy UPA ucięli bratu głowę. To moja ziemia. Wysypałem ją na cmentarzu żydowskim przy Miodowej. A na macewie kazałem wyryć: „Tu leżą bestialsko zamordowani Miriam, Herman, Adolf”. „Ostatni klezmer Galicji” opowiada o nich w swoich piosenkach. – Klezmerzy nie grają, oni opowiadają – tłumaczy. Kiedy jego słynny dziadek Pejsach Bradwajn z kapelą grał u Franciszka Józefa czy marszałka Józefa Piłsudskiego Mozarta i Straussa to zawsze na klezmerską nutę. Swoim uczniom z zespołu „Leopold Kozłowski i Przyjaciele” zwraca uwagę, żeby partytury trzymali daleko od siebie. Bo partytura jest w sercu, w aorcie. Tego w nutach się nie zapisze. To trzeba mieć we krwi.

Muzyczny cadyk
Spotykamy się w „Klezmer hoisie”, jego drugim domu na krakowskim Kazimierzu. A on naprawdę nazywa się Kleinman. – Bo ja jestem Polakiem pochodzenia żydowskiego – mówi. Siedzi w fotelu przy stoliku naprzeciw wejścia. Jak jakiś król. W tle muzyka z jego ostatniej płyty. Tu przyjeżdżają do niego wycieczki z całego świata. Nie tak dawno młodzi rabini klezmerzy z Ameryki. – Poprosili mnie o muzyczne błogosławieństwo, tym sposobem stałem się muzycznym cadykiem – śmieje się. Niedaleko stąd, na początku 1946 złożył swoją muzyczną przysięgę. – Wyobraźcie sobie mróz, a ja w galowym mundurze porucznika WP gram na akordeonie na pustym, głuchym Kazimierzu „Miasteczko Bełz”. A potem „Moja żydowska matko”: Ja nawet tekstów swoich piosenek nie pamiętam, ale tamta brzmi: „Ty za mną byś w ogień skoczyła, ty za mną byś w wodę skoczyła, patrz, co się dzieje.” I wtedy poczułem, że tamte kamienie przesiąknięte krwią żydowską tego potrzebują. – Grał Pan dla kamieni? – pytam. – Grałem dla kamieni. Dla tej żydowskiej krwi, która użyźnia polską ziemię. Ten akordeon dostał w partyzantce. – Kiedy strzelali do mnie banderowcy, o mało bym nie dostał prosto w serce, ale kula trafiła w instrument. Tkwi w nim do dziś. Tak że akordeon też ma swój udział w tym, że ja siedzę w pani towarzystwie.

Miasteczko serc
Po rodzinnych Przemyślanach płacze w swoich piosenkach. Bo klezmer nie śpiewa, ale płacze. I to jeszcze w tonacji d-moll. – To miasteczko gorących serc. Tam nie było Żydów, Polaków, Ukraińców, Cyganów, tylko cudowni ludzie. Nie wszyscy się kochali, ale na pewno lubili i szanowali. Jak przychodziło święto Yom Kippur, katolicy zamykali sklepy. A jak Boże Narodzenie, to Żydzi przestawali pracować. Na 7 tysięcy mieszkańców połowa to byli Żydzi. Jego koleżanka – pianistka Fanka Lacher, z którą grali koncert a-moll Griega na cztery ręce, zakochała się w Ukraińcu. Na czas wojny przechował ją w klasztorze. Przeszła na katolicyzm. Potem wstąpiła do zakonu i została przełożoną. I kiedy Poldek z rabinem przyjechał modlić się nad macewą ojca, przyszła na modlitwę z pięcioma popami. – Albo koledzy, którzy wrzucali nam worki z ziemniakami i mąką do getta. Nie przez przypadek Polacy mają najwięcej drzewek w Yad Vashem.

I jak tu nie kochać tego miasteczka? Jak nie żyć, żeby został ślad po Przemyślanach? 11 synów jego dziadka Pejsacha grało na instrumentach. O ojcu Hermanie mówili, że jest genialnym skrzypkiem. Na emigracji został koncertmistrzem orkiestry w Buenos Aires. Poldek jako 5-latek w obozie cygańskim nauczył się grać na cymbałkach. – Jak mnie ojciec zabierał na wesela, to wszyscy dostosowywali się do mojej tonacji. A to było d-moll. Lekcje fortepianu pobierał u Ukrainki, pani Chawronowej. Później dojeżdżał na zajęcia u prof. Majerskiego w konserwatorium we Lwowie. Ale dyplom z dyrygentury odebrał na Akademii Muzycznej w Krakowie już po wojnie. Mieszkali w kamienicy przy dzisiejszej Bazarnej 2. – Mama przyrządzała cudowne placki ziemniaczane, karpia po żydowsku. – To była
prawdziwa kulinarna muzyka w d-moll.

Co piąta nuta
– Ja się kilka razy urodziłem. U nas w mieszkaniu mieliśmy schron – wydrążoną jamę pod kuchennym piecem. Kiedy była tzw. akcja, to ja chowałem mamę, brata, sąsiadów i wychodziłem. W kryjówce mogli wytrzymać trzy dni. W getcie zatrudniono go w gminie żydowskiej jako sanitariusza. Miał 18 lat i możliwość poruszania się po całym mieście. Raz podczas „akcji” złapali go Niemcy. Zmusili, żeby wynosił chorych na tyfus ze szpitala na podwórko. Nagle usłyszał, jak jeden z nich powiedział o nim i koledze: „Już są zarażeni, na koniec trzeba ich zastrzelić”. – Ale ja czułem chęć życia. Nic więcej. Tylko żyć dla życia. I wiedziałem, że czekają na mnie w schowku pod piecem. Zobaczyłem taki wychodek, wszedłem tam i po nos wskoczyłem do kloaki. Nawet niemiecki pies nie wyczuł mnie przez to gówno. Kiedy po dwóch godzinach wydostał się stamtąd, nie było nikogo. Oblepiony łajnem doszedł do domu.

– Wtedy dostałem drugą metrykę urodzenia. Trzecią i czwartą wypisali mi w obozie w Kurowicach. Przy likwidacji getta młody esesman Scholl obiecał mu: „Sam cię zastrzelę ostatniego, żeby nie bolało”. A potem razem z mamą zawiózł ich do obozu w Chanaczowie i wreszcie do Kurowic. Tam z grupą więźniów stworzyli małą orkiestrę. – Dla komendanta byłem „herr profesor”. Grałem żywym, umierającym, umarłym. Raz zawezwał mnie komendant: „Jeśli do tygodnia nauczysz mnie grać walca Straussa, będziesz miał się dobrze. Jeśli nie – czeka cię okrutna śmierć”. A to był tuman, pijak. No to uczyłem swojego kata po 8 godzin dziennie. Wreszcie przyszła ta ostatnia niedziela. Walc komendanta był dla mnie walcem śmierci. Co piąta grana przez niego nuta była nie ta. Ale słuchacze byli pijani. Zaczęli bić brawo.

Nowa kora
W piątek rano przyszedł kapo: „Mam rozkaz, żebyś do niedzieli nic nie jadł. W niedzielę będziesz grał przed esesmanami”. Kiedy wyposzczonego wprowadzono na bankiet, zemdlił go zapach szynek i pasztetów. – Na sam ich widok poczułem się namydlony śliną jak pianą do golenia. Mógł ważyć 36 kilo. Kazali mu się rozebrać, wcisnęli w ręce akordeon. – Zacząłem grać nachylony, bo akordeon był ciężki. W odbyt wcisnęli mi zapaloną świecę, od której odpalali papierosy. Topiła się i parzyła gorącą parafiną. Śpiewał, wmawiając sobie, że te słowa się sprawdzą: „Wszystko przechodzi, wszystko przemija, po każdym grudniu przychodzi piękny maj”. – W pewnym momencie pijana esesmanka wzięła nóż, sekundy i byłbym drugi raz obrzezany. Powstrzymał ją komendant. Kiedy im się znudziło, dostał kopniaka w tyłek i kanapkę. Po wyjściu zlizywał z siebie sosy, majonez, którymi w niego rzucali. – I zaraz pobiegłem do mamy przywitać się jak po powrocie z dalekiej podróży. A była bardzo daleka. Z mamą ostatni raz widział się przed ucieczką do lasu. Uciekali z bratem pod ostrzałem. – Brat dostał w pośladek i palec, nie mógł przeżyć, że będzie mu się gorzej grało. Kiedy wrócili po matkę, dowiedzieli się, że została rozstrzelana. Upatrzył sobie drzewo, pod którym wybrał miejsce na jej mogiłę. 16-letniego brata zabili żołnierze UPA. – Ucięli mu głowę siekierą. Kpt. Proch zabronił mi zobaczyć trupa, żebym nie zwariował. W miejscu pochówku zrobiłem znak na drzewie. Ale minęło tyle lat, kora nowa i nie mogłem go znaleźć. A ja jakoś to wszystko przeżyłem… Widocznie Pan na górze tak chciał.

Siłacz
Po wojnie wrócił do domu. Piec był zimny, łóżka puste. – Wyjąłem pistolet i chciałem sobie palnąć w łeb. Nagle zaskrzypiała podłoga i usłyszał kroki: – To był mój kolega Tadziu Klimko, wyrósł jak spod ziemi i wytrącił mi pistolet. „Tyle przeżyłeś, komu chcesz dać satysfakcję?” – krzyczał. Zabrał mnie do siebie do Lwowa. Jego mama powiedziała: „Od dziś jesteś moim synem”. Otworzyła szafę: „Połowa ubrań jest twoja”. Dostałem nową rodzinę. Razem ochotniczo poszli do wojska. Drugi raz do rodzinnego miasta wrócił 4 lata po wojnie z wojskowym zespołem muzycznym. – Kiedy zobaczyłem tablicę „Przemyślany”, zacząłem się trząść. Trafił do lekarzy. Tego wieczoru już nie dyrygował. Po raz trzeci wrócił tam 15 lat temu. Z ekipą kręcącą amerykański dokument „Ostatni klezmer Galicji”. – Wchodzę po tych samych, startych schodach. I widzę po lewej stronie na pierwszym piętrze w korytarzu: szafa mojej mamy. I widzę ten sam piec, i miedziane łóżko. Po powrocie do Krakowa wylądował na neurologii. Z Krakowem związało się jego powojenne życie. Tu stworzył amatorski wojskowy Zespół Pieśni i Tańca. Kiedy w 1951 r. na Festiwalu podobnych zespołów zdobył grand prix, zaproponowali mu kierowanie profesjonalnym zespołem krakowskiego okręgu wojskowego. Jego i Śliwiaka „Dziewczyna wopisty” w 1964 w Sopocie uzyskała jedną z trzech głównych nagród. „Leopold wyprowadził wojskową piosenkę z koszar” – pisano. Występowali do marca 1968. – W ’68 dostałem po raz drugi pułkownika, bo wszystkie moje utwory trafiły na półki. Mły-narski poprosił go o napisanie muzyki do piosenki „Tak jak malował pan Chagall”. Docenili go inni. Kolej-no został kierownikiem muzycznym zespołu cygańskiego „Roma”, greckiego „Hellen”, Teatru Żydowskiego w Warszawie. – Miałem propozycje dyrygowania w Szwecji, Argentynie, ale moi zamordowani krewni mnie potrzebują.

Gdybym wyjechał, dzieliłoby nas morze. Napisał prawie 100 piosenek. Skomponował muzykę do wielu filmów. Grał z Itzhakiem Perlmanem – największym skrzypkiem świata. Wystąpił w „Liście Schindlera” Spielberga. W Zagrzebiu z Chaimem Topolem ze „Skrzypka na dachu” w gminie żydowskiej koncertowali „z kapelusza”. Córka Marta zmusiła go, żeby spisał swoje wspomnienia. Pomógł mu w tym najlepszy przyjaciel Jacek Cygan i tak powstała „Opowieść o życiu Leopolda Kleinmana”. – Widzi pani, ostatnio cierpię bezsenne noce i na to nie ma ratunku. Ale koledzy mówią: „Poldeczku, musisz się nauczyć z tym żyć”. I tak jesteś „hagibor”, po hebrajsku „siłacz”. Bo po tym wszystkim dajesz ludziom tyle radości.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.