"Bella", czyli dobry film

Edward Kabiesz

|

GN 48/2010

publikacja 02.12.2010 15:11

Film "Bella" wnosi trochę światła w mroczną atmosferę współczesnego kina. Daje nadzieję i udowadnia, że dobro jest fotogeniczne.

W roli kelnerki Niny wystąpiła znakomita Tammy Blanchard, a w roli José, obecnie kucharza, a kiedyś gwiazdy wystąpił Eduardo Verástegui. W roli kelnerki Niny wystąpiła znakomita Tammy Blanchard, a w roli José, obecnie kucharza, a kiedyś gwiazdy wystąpił Eduardo Verástegui.
LUX COMMUNICATION

Twórcom „Belli” udała się rzecz niezwykła. Nakręcili film, który w sposób wiarygodny, bez wielkich słów i nachalnej dydaktyki, przedstawia problem, z jakim mierzą się miliony kobiet w sytuacji takiej jak Nina – główna bohaterka. I pokazują, że zawsze możliwy jest wybór nieprowadzący do moralnego upadku. To, że w tym filmie znalazło się tak wiele dobra, wynika z niesłychanej wrażliwości, zrozumienia i jednocześnie współczucia, z jakim zwracają się w stronę drugiego człowieka. Ważne, że film z podobną siłą przemawia do wszystkich widzów. Pokonuje, bez użycia drastycznych czy szokujących obrazów, barierę dzielącą wierzących i niewierzących. Inspiruje i daje nadzieję na pokonanie zła.

Koniec wolności, czyli dziecko
Oboje bohaterowie filmu, zarówno Nina, jak i José, znaleźli się w trudnej sytuacji życiowej. Świetną karierę sportową José przerwał tragiczny wypadek. Wspomnienia tej tragedii prześladują go jeszcze po latach. Teraz pracuje jako szef kuchni w restauracji swojego brata Manny’ego. W tej samej restauracji pracuje kelnerka Nina. Za kolejne spóźnienie impulsywny Manny, nie słuchając żadnych wyjaśnień, wyrzuca dziewczynę z pracy. José postanawia sprawdzić, dlaczego dziewczyna się spóźnia. Okazuje się, że jest w ciąży. Myśli o aborcji. W rozmowie z José przytacza szereg argumentów, jakie przychodzą do głowy w podobnych okolicznościach. Dziecko oznacza koniec wolności. Nie mam pieniędzy, jestem sama. Dlaczego dzieci są zawsze problemem matki. Chcę mieć dziecko z miłości – wylicza Nina. José nie wdaje się w polemikę. Zaprasza Ninę na spacer i do swojego rodzinnego domu. To najważniejsza część filmu, w której Nina zyskuje szansę na to, by opowiedzieć się po stronie dobra. Czy ją wykorzysta? Tego do końca nie wiemy, ale w tym kontekście innego znaczenia nabiera jej stwierdzenie, kiedy w rozmowie z José wspomina słowa swojej babci, że „by rozbawić Boga, wystarczy mu wyjawić swoje plany”.

Kim jest Bella?
Kameralny dramat Alejandro Monteverde jest filmem dopracowanym w najdrobniejszym szczególe. Liczy się w nim każde słowo wypowiedziane w dialogach i każda scena, która początkowo niejasna ujawnia właściwe znaczenie później, kiedy bliższy stanie się nam kontekst, w jakim została użyta. José, przypominający chwilami na ekranie Chrystusa, jakiego znamy z filmowej ikonografii, nie szafuje słowami, chociaż od pierwszej chwili zdajemy sobie sprawę, jaki ma stosunek do decyzji Niny, która chce zabić swoje nienarodzone dziecko. Zresztą wiele najlepszych scen filmu obywa się bez słów. José jest katolikiem, podobnie jak jego rodzina pojawiająca się w kluczowych scenach filmu. Swój stosunek do wiary i życia deklaruje nie słowami, ale czynem. Co dla kogoś, kto znalazł się na życiowym zakręcie, może zadecydować o wyborze drogi. Ruchliwa kamera pokazuje nam bohaterów i to, co robią, z różnych punktów widzenia, wydobywając na światło dzienne niezauważalne, ale istotne szczegóły, jak np. różaniec w ręku czy krzyżyk na szyi. Film precyzyjnie oddaje dynamikę życia wielkiego miasta. Kapitalne, niepozbawione humoru, są sceny rozgrywające się w chaosie pracy restauracyjnej kuchni, czy mnóstwo doskonale uchwyconych na gorąco obserwacji obyczajowych. To właśnie one mocno osadzają w rzeczywistości uniwersalne przesłanie filmu. „Bella” jest filmem pełnym niespodzianek i tajemnic. Widz sam musi je rozszyfrować w czasie seansu, który mija jak jedna chwila, a po wyjściu z kina patrzymy na świat z innej perspektywy.

Metanoia, czyli Nawrócenie
Doświadczyli tego uczestnicy Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Toronto, gdzie „Bella” otrzymała nagrodę publiczności. Później jak z rogu obfitości posypały się inne nagrody. Wyróżnienie na jednym z najważniejszych festiwali filmowych sprawiło, że zrealizowanym za 3 mln dolarów filmem zainteresowali się dystrybutorzy w USA. Niezwykłe są również okoliczności, w jakich powstawał film. To, że doszło do jego realizacji, było przede wszystkim zasługą dwóch osób. Alejandro Monteverdi, reżyser filmu, i Eduardo Verástegui, odtwórca jednej z głównych ról są katolikami, wraz z przyjaciółmi, założyli wytwórnię, w której film powstał. Nazywa się ona Metanoia, czyli Nawrócenie. Ma realizować filmy o pozytywnym przesłaniu. Zanim zagrał w „Belli”, Verástegui był już wielką gwiazdą. Nazywano go latynoamerykańskim Bradem Pittem. Ogromną popularność zyskał w rodzinnym Meksyku, grając w tasiemcowych telenowelach. Później zaczął robić karierę w Hollywood. – Spełniły się wszystkie moje marzenia, powinienem czuć się szczęśliwy, ale ku mojemu zaskoczeniu nie byłem – wspominał ten okres swojego życia w rozmowie z „Gościem Niedzielnym”. – Czułem, że moje życie jest puste.

Owoce Belli
I wtedy spotkał Jasmine, młodą nauczycielkę angielskiego. – Nauczyła mnie nie tylko angielskiego. Zmieniła moje życie – mówi o tym spotkaniu aktor. – Zadawała mi trudne pytania. Kim jest Bóg? – pytała – Jaki jest sens naszego życia? Pytania Jasmine nie pozwalały mu spokojnie zasnąć. Jednak nadszedł dzień, w którym znalazł odpowiedź. – Obiecałem Bogu, że nie będę pracował przy żadnym projekcie, który obrażałby moją wiarę czy moją rodzinę. Obiecałem też, że do ślubu będę żył w czystości. Sprzedałem wszystko. Codziennie uczestniczę we Mszy św. i odmawiam Różaniec. Moi przyjaciele z Hollywood myślą, że zwariowałem. Verástegui mocno wspiera ruchy pro-life. Niewątpliwe postaci, którą zagrał w „Belli”, dał wiele z siebie samego. Film trafił do polskich kin dopiero cztery lata po premierze. Dlaczego?

Widocznie polscy dystrybutorzy uznali, w przeciwieństwie do amerykańskich, że skromny film o pozytywnym przesłaniu nie ma szans u polskiego widza. Może gdyby optował za aborcją, miałby większe. To, że ostatecznie obejrzymy go w wybranych kinach w Polsce, jest zasługą grupy osób ze Słowacji i Węgier, zaangażowanych, podobnie jak Verástegui i jego koledzy z Metanoi, w ruch obrony życia. Uwierzyli, że film, który nie ma w sobie niczego z propagandowej agitki, wyda owoce, o jakich pisał Tim Drake, znany amerykański dziennikarz, w swojej książce „Za kulisami »Belli«”. Przytaczał w niej niezwykłe historie, jakie wydarzyły się po obejrzeniu filmu przez matki planujące aborcję. Kobiety zmieniały decyzję, ocalając życie swoim nienarodzonym dzieciom.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.