Tyle tekstu w chorej głowie

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 27/2010

publikacja 09.07.2010 11:49

Okazuje się, że teatr może uratować życie. Na pewno pomagają w tym spektakle realizowane przez małżeństwo Helenę Bogdziewicz-Nowak i jej męża Roberta.

Na próbach spektaklu według „Mewy” Czechowa aktorzy pod okiem reżyserów nie tylko mówią o swoich problemach wielką literaturą, ale i przeżywają lepszą część życia. Na próbach spektaklu według „Mewy” Czechowa aktorzy pod okiem reżyserów nie tylko mówią o swoich problemach wielką literaturą, ale i przeżywają lepszą część życia.
Błażej Zych

Jedna z naszych aktorek myślała o samobójstwie – opowiada reżyserka. – Dlatego znalazłam „Mewę” Czechowa, w której bohaterowie zmagają się z tym problemem. Podczas gry udało się jej go przepracować – mówi. Helena i Robert, sami po PWST, założyli teatr, w którym wszystkie role grają niepełnosprawni umysłowo – kilku z porażeniem mózgowym, z zespołem Downa. O tym, żeby realizować z nimi spektakle w pełni profesjonalne, pomyśleli na serio 4 lata temu. Ich próby i przedstawienia oglądają licealiści. Głównie grupa z LO nr 46 im. Czarneckiego w Warszawie. – W teatrze opowiadam o swoim życiu – przyznaje 33-latka Kasia Lechańska, aktorka. Na co dzień czasem nie może zbyt szybko się wysłowić, niekiedy ją popędzają i śmieją się.

Na scenie bierze oddech i mówi kwestie Arkadiny z „Mewy” dźwięcznym, wysokim głosem. Staje się gwiazdą w białej sukni i kapeluszu, spod którego widać pasma jej pięknych, czarnych włosów. W świetle jupiterów odzyskuje to, czego brak jej w życiu – pewność, refleks i spokój. I nikt nie zorientowałby się, że cierpi na niepełnosprawność umysłową. – Grając, pokazuję, że mamy w sobie tę samą zawartość co zdrowi – mówi. – Nie wszyscy z nas potrafią szybko czytać, nie umiemy się skupić, ale tu uczymy się dużych kawałków na pamięć. Zapamiętałam całą książkę, tyle mam tekstu w chorej głowie – pokazuje. Jako pięciolatka dostała udaru. Dodatkowo cierpi na padaczkę. Opowiada, że wszystko przychodzi jej trudniej niż zdrowym. Czasem z tego powodu wpada w rozżalenie i wściekłość. Ale właśnie dlatego gra, żeby łatwiej było żyć.

Próby bez końca
Helena zajęła się niepełnosprawnymi przed 7 laty. Właśnie urodziło im się dziecko i chciała pracować na miejscu. Dostała zajęcia w niepublicznej szkole podstawowej, gdzie uczyły się dzieci niepełnosprawne. Pod koniec roku zgłosiła zespół na festiwal niepełnosprawnych i od razu zdobyli wyróżnienie. Mąż zaangażował się po dwóch latach. – Byłem zestresowany, niepewny w prowadzeniu tych zajęć – przyznaje. – Wszystkiego trzeba było się uczyć. Do coraz bardziej ukierunkowanego na granie wielkiej literatury zespołu wybierali chętnych ze środowiskowych domów pomocy, warsztatów terapii zajęciowej. Odstawili na bok własną pracę w teatrze i w 2006 założyli „Fundację Pomocy Osobom Niepełnosprawnym i nie tylko…” . Teraz piszą projekty zajęć teatralnych i cieszą się, kiedy uda się dostać pieniądze.

– Jesteśmy tu reżyserami, aktorami, współwykonawcami, pedagogami, terapeutami, no i przede wszystkim przyjaciółmi – wylicza Robert. – Jeśli zdarza się jakiś konflikt, nasi aktorzy najpierw przychodzą czy dzwonią do nas. Widać, że nie mogą się rozstać, bo przeciągająca się od 10.00 rano do 15.00 próba na małej scenie Teatru Kamienica w Warszawie wciąż trwa, choć aktorzy zeszli ze sceny, a po niektórych przyjechali już rodzice. – No to już kończymy? – pyta ze śmiechem Helena, ale nikt nie kwapi się do wyjścia.

Dwie role Pawła
Pierwszy poważny spektakl na podstawie „Mewy” i „Wujaszka Wani” Czechowa przygotowywali rok. Premiera odbyła się niedawno, w czerwcu. Grają na scenie Centralnego Basenu Artystycznego dla młodzieżowej widowni, zwykle przed południem. A chcieliby wieczorami, jak prawdziwe teatry. W skład ich 15-osobowego zespołu wchodzi już co najmniej kilku profesjonalnych aktorów. Przez te lata odkryli swe talenty i wyszkolili umiejętności. 33-letni Paweł Przybysz tuż przed premierą „Mewy” musiał zastąpić kolegę i rewelacyjnie zagrał dwie role. – Oni wychodzą w stresie, w światłach i bez problemu dają sobie radę – podkreśla reżyser. Michał Wiszowaty oprócz tego, że świetnie gra, potrafi też pomóc akustykowi. Jacek pracuje w szatni i sprząta. – Wspaniale sprawdzają się przy obsłudze widzów, a Jacek po koncercie nawet nocował w teatrze – opowiada reżyser. – Z tego rodzi się ich miłość do sztuki. Chodzą na spektakle, interesują się repertuarem, a przede wszystkim kochają grać. Choć w przeciwieństwie do profesjonalnego teatru tutaj nic nie da się przewidzieć. – Zawsze jest ryzyko, że ktoś może mieć nasilenie choroby, zdarzają się skręcenia nogi, ostatnio ktoś wpadł pod samochód – opowiadają reżyserzy. – A to zwykle dzieje się przed premierą. Często nie rozumieją się też w zespole. Większość czasu na próbach reżyserzy muszą poświęcać na rozwiązanie tworzących się konfliktów. – Ale pani Helena mnie chwali, że potrafię przepraszać – opowiada Kasia Lechańska. Nie są łatwi, ale tym ważniejsze, że udaje im się odnosić sukcesy. A każda udana próba i premiera to sukces.

Lepsza część życia
Michał Wiszowaty, 35-latek, nosi tekst roli Kostka z „Mewy” w plecaku. Swojej głównej roli uczył się pół roku. – Żeby zagrać, nie możesz mieć tremy, zapominasz o sobie, jesteś kimś innym – opowiada. Uwielbia repertuar klasyczny, a przede wszystkim Szekspira. Chciałby jak Hamlet stanąć na scenie i mówić do czaszki: „być albo nie być”. Uważa, że w teatrze przeżywa lepszą część życia. – Na scenie widać, że potrafimy być tacy sami jak sprawni, kochamy i przeżywamy jak oni – wylicza. – Nigdy nie skończę szkoły aktorskiej, ale tu też przechodzę szkołę. Hubert Szwagrzyk, maturzysta z LO im. Czarneckiego, który sam próbował grać, przychodzi tu zafascynowany aktorami. – Są otwarci bardziej niż my, chcą tworzyć więzi – argumentuje. I licealistom, i aktorom odpowiada wielka rosyjska literatura. – Tu sztuka dotyka terapii – mówi założyciel teatru. – Nasi aktorzy mówią o swoich problemach językiem pięknej literatury. A świat nazwany staje się bardziej zrozumiały. Aktorzy podkreślają, że na warsztatach terapii zajęciowej zwykle animowali pantomimę. Tu grają żywe słowo. – Niepełnosprawnych nie można zamknąć w domu, zostawić bez pracy – wylicza Kasia Lechańska. Na co dzień karmi starszych w domu pomocy na Solcu. Bo, jak twierdzi, dzięki swojej chorobie lepiej rozumie chorych. – Przełożona w domu, gdzie pracuję, mówi mi, że niepełnosprawnymi są ci, którzy nie rozumieją niepełnosprawnych – podkreśla. W swoim teatrze nie mają pieniędzy na plakaty. Kostiumy wypożyczają głównie z Narodowego i Studia. – Chcemy stworzyć teatr zawodowy, zarabiający na siebie – opowiada Robert. Ale zaraz dodaje: – Pytała pani o nasze marzenia? – Na razie wystarczy nam ta praca. Kiedy w „Mewie” pada kwestia, że teatru nie można tworzyć tylko dla garstki osób, myślę, że nie może go też robić tylko garstka. Ale oprócz zdrowych – niepełnosprawni.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.