To se ne vrati

Marcin Jakimowicz

|

GN 26/2010

publikacja 05.07.2010 13:59

Po 13 latach wojny Krzyżacy podpisali w Toruniu pokój. Po 13 latach szaleństwa pod sceną skapitulował w Toruniu Song of Songs.

To se ne vrati

To ostatnia niedzielaaaaa, dzisiaj się rozstaniemy, dzisiaj się rozejdzieeemy na wieczny czas – mógł zaśpiewać tłum stłoczony o 3 w nocy w fosie krzyżackiego zamku. Ale śpiewał inne piosenki. Wielbił Boga wraz ze znakomitym chórem TGD, świętował 25-lecie Armii i tańczył w pulsujących rytmach Izraela i Maleo Reggae Rockers. To była ostatnia odsłona kultowego (dosłownie) festiwalu. Szkoda. Była to impreza położona, jak powiedziałby wypływający stąd w „Rejs” Jan Himilsbach w „pięknych okolicznościach przyrody”. Dzięki znakomitemu umiejscowieniu sceny i brakowi biletów impreza była przez 13 lat znakomitym miejscem do ewangelizacji.

Na wieczorne koncerty ściągało sporo „młodzieżówki”. Kibice Elany czy Apatora między jednym a drugim łykiem piwa słuchali zdumieni Ewangelii, wyrapowanej z prędkością karabinu maszynowego przez Full Power Spirit czy Grzegorza Bociańskiego, wołającego ze sceny: „Gdyby nie różaniec, już dawno zwariowałbym”. Wielokrotnie mieszkańcy Torunia, którzy wybrali się na spacer nad Wisłę, przecierali uszy ze zdumienia. Song miał znakomite medialne zaplecze. Większość koncertów transmitowała telewizja. Telewidzowie mogli zobaczyć przed laty m.in. Jolantę Kwaśniewską, która z pewną nieśmiałością śpiewała wraz z Magdą Anioł: „Puk, puk oto ja, zagubiona owca twa”. To se ne vrati.

Chorwacki gejzer
A jak było tym razem? Na rozpoczęcie zabujana, pastelowa Lidka Pospieszalska. La Pallotina, Stróże Poranka, potem dynamiczne 40/30/70. Lider metalowej Pneumy wołał przed laty ze sceny: „Moi koledzy po fachu zazwyczaj mówią: rozpętajcie pod sceną piekło. Ja raczej powiem: rozpętajcie tutaj niebo”. W tym roku prawdziwe niebo pod sceną rozpętały dwie kapele z rozpalonej słońcem Chorwacji. Ostra Effatha połączyła swój koncert ze wstrząsającymi wizualizacjami. Metalowym riffom towarzyszyły słowa: „Ojcze Przedwieczny ofiaruję ci ciało i krew”... Występujące tuż po nich Božje Ovčice (Boże Baranki) zachwyciły energią, porównywalną do wyczynów Eddiego Veddera z Pearl Jam, gdy nie był jeszcze podtatutsiałym rockowym weteranem. Lider kapeli szalał na scenie i wspinał się na wysokie sceniczne konstrukcje. O dziwo, sędziwe rdzawe mury krzyżackiego zamku, w którym odbywa się festiwal, nie popękały. Dobry budulec to podstawa.

Koncerty były ogromnie energochłonne, skoro tuż po występie Chorwatów i potężnym secie Anastasis na toruńskiej starówce... zabrakło prądu. Momentalnie na scenie znalazł się sklecony naprędce ludowy duet Marcin Pospieszalski (skrzypce) i Darek Malejonek (bębenek). Oberki płynące ze sceny sprawiły, że tłum ruszył w tany. A chwilkę potem zaśpiewał z instalującą się na scenie ukraińską Kaną: „Hej, hej, sokoły”.
Po tej piosence kablami znów popłynął prąd. W samą porę. Kana porwała swą żywiołowością i radością grania. Po niej usłyszeliśmy tygiel profesjonalizmu, uwielbienia, tańca i świadectwa. Na scenie nieprawdopodobny koncert dał chór TGD. 25 lat temu słuchając na domowym grundigu piosenki Armii „Jeżeli”, czułem na plecach ciarki. Ta sama pieśń zabrzmiała potężnie i tym razem. Śpiewał ją tłum młodych, którzy licznie ściągnęli na koncert kultowych grup. Po północy rządziło reggae. Rozbujane, korzenne, pulsujące riffy Izraela i Maleo Reggae Rockers echo niosło po spokojnych falach Wisły.

Brygada kryzys
To ostatni Song of Songs? Aż nie chce się wierzyć. Festiwal był symbolem sceny muzyki chrześcijan. Miejscem spotkania. Papierkiem lakmusowym tego, co działo się na rynku. Widać tu było jak na dłoni kondycję rodzimej sceny muzyki chrześcijan. Niestety, „S.O.S. Festival” nabierał od lat nowego, dosłownego znaczenia. Dwudniowa impreza zyskała formułę „Dzień i noc”, a na scenie została jedynie pierwsza liga. – Zrezygnowaliśmy z Małej Sceny, bo poziom prezentowany przez zespoły, które się zgłaszały do konkursu, był coraz niższy – wyjaśniał Wojciech Zaguła, organizator festiwalu. – Nie ma ostatnio ciekawych twórczych zespołów zainteresowanych graniem na tej scenie. Znane wartościowe kapele osiągnęły taki stopień profesjonalizmu, że nie występują już tylko na tzw. imprezach kościelnych, ale i na wielkich koncertach. Szukamy nowej oferty, ale jej nie znajdujemy.

Czy to prawda? – pod sceną zaczepiam „Kawę”, ks. Przemysława Kaweckiego, eks-skinheada, znanego z telewizyjnego „Słowa na niedzielę”. – Przeżyła się formuła takiego festiwalu. Katalog pierwszoligowych artystów, którzy mogliby tu wystąpić, wyczerpał się. Myślę, że znakomitym pomysłem na dzisiejsze czasy jest to, co robi w Łodzi ks. Michał Misiak: łączenie sceny świeckiej z chrześcijańską. To świetna formuła. Bez Małej Sceny zatraciła się festiwalowość Song of Songs. Gdyby co roku na scenę wchodziło kilka nowych kapel, to one przywoziłyby z sobą ekipy, które szalałaby pod sceną. Znam tłumaczenia organizatorów, że poziom zespołów, które się zgłaszały, był żenujący, ale nie wierzę, że to ostateczny argument.

Rzeczywiście zabrakło zapału do wyszukiwania nowych kapel. Tych nikomu nie znanych, grających po salkach parafialnych i garażach w Brzeskach, Krosnach i Suwałkach. Ktoś musi je odkryć. Mała scena, organizowana od lat, była dla młodych grup znakomitym dopalaczem. Kapele, które ją wygrały (m.in. Porozumienie, Etna czy Regau) stawały się później znakomitymi zespołami. S.O.S. był imprezą ekumeniczną. Nie była to jedynie pobożna deklaracja. Toruńska scena – jak marzył jej animator bp Chrapek – pokonywała mury. Na jednej scenie stawali katolicy i protestanci. Razem modlili się, potem gadali do późnych godzin nocnych. Pamiętam obrazek sprzed lat: pod hotelem Magda Anioł i Adam Szewczyk spotykają Mate.O – protestanta z dziada pradziada. – Pomodlimy się razem? – pada krótkie pytanie. Błysk w oku. Opowiadają sobie o Ewangelii, której słuchali przed chwilką na Mszy św., a później siadają na trawie i zaczynają się modlić.

Niech żyje król
Na mapie festiwalowej zabraknie Song of Songs – „największego w Europie Środkowej festiwalu muzyki chrześcijan”. Nowym „największym w Europie…” został bezkonkurencyjnie śląski Festiwal Stróżów Poranka. Umarł król, niech żyje król. Jesienią zobaczymy samą śmietankę sceny tworzonej przez chrześcijan. I choć czasem ze sceny nie padnie słowo „Jezus” (na przykład w czasie spektaklu Mumio czy koncertu Leszka Możdżera) sama muzyka będzie świadectwem.

Na scenach Chorzowa i innych śląskich klubów usłyszymy m.in.: Stare Dobre Małżeństwo; Raz, Dwa, Trzy; Magdę Anioł; Deus Meus; Gospel Rain; ukraińską Kanę, Mieczysława Szcześniaka, 2Tm2,3; Triquetrę, Anastasis, Illuminandi, hip-hopowy Full Power Spirit, jazzmanów: Piotra Wojtasika i Joachima Mencla oraz Chily My. Ci ostatni, choć przed rokiem zagrali swój pożegnalny koncert, powtórzą go specjalnie dla chorzowskiej publiczności.

Szkoda jedynie, że nie będzie się to rozgrywało w oblanej Wisłą fosie krzyżackiego zamku. Jak zaśpiewałby Okudżawa: „A przecież mi żal, że w Toruniu nie nucą już psalmów”, a w mieście Kopernika i pierników nie usłyszymy hymnu „Zbuduj, Ojcze nasz, nowe Jeruzalem”. Ech, łza się w oku… Podobno organizatorzy mają pomysł, jak zapełnić wyrwę po festiwalu. Na razie nie chcą jednak pisnąć o tym ani słówka.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.