Google przeciw wszystkim

Edward Kabiesz

|

GN 16/2010

publikacja 21.04.2010 21:50

Wszystkie książki w cyfrowej formie dostępne w internecie. To marzenie stara się spełnić projekt Google Books.

Google przeciw wszystkim istockphoto

Ile czasu trwałoby zeskanowanie cyfrowe wszystkich książek na świecie? To pytanie zadawał sobie Larry Page, współzałożyciel Google’a.Już w 1996 roku pracował nad projektem bibliotek cyfrowych. W 2002 roku wraz z Marissą Mayer postanowił sprawdzić, ile trwa skanowanie jednej pozycji. Przewracali strony 300-stronicowej książki, używając metronomu do utrzymania rytmu. Skanowanie zabrało im 40 minut.

Tysiąc lat skanowania
Projekt globalnego skanowania zbiorów bibliotecznych nosił nazwę Google Print. W 2005 roku, wykorzystując doświadczenia już realizowanych różnych lokalnych projektów digitalizacji, jak na przykład Biblioteki Kongresu USA, Google nawiązał współpracę z kilkoma bibliotekami. Według szacunków, zeskanowanie 7 mln woluminów, znajdujących się na przykład w bibliotece Uniwersytetu Michigan, zajęłoby 1000 lat. Google zapewniał, że może to zrobić w ciągu sześciu. Zawarł umowy z innymi bibliotekami i przystąpił do realizacji przedsięwzięcia na gigantyczną skalę. Od samego początku sposób działania usługi budził jednak kontrowersje. Powody do zadowolenia mają przede wszystkim odbiorcy. Dla naukowców, studentów czy publicystów możliwość błyskawicznego znalezienia danej książki w internecie oznacza niebywały komfort pracy. Nie trzeba już żmudnego przeszukiwania internetowych zasobów różnych instytucji, wystawania w kolejkach do bibliotek i czytelni, czy podróży z Katowic do USA, by przeczytać jakiś oryginalny, historyczny dokument. Wystarczy wejść do serwisu, wpisać szukany tytuł czy autora i gotowe. Książka albo jej fragment z interesującą nas pozycją po chwili pojawia się na ekranie komputera. I to w postaci, w jakiej ujrzała światło dzienne drukiem. W wirtualnej bibliotece Google’a można znaleźć mnóstwo cennych pozycji, również poloników. Jak na przykład. „The Knights of Cross”, czyli angielskie tłumaczenie „Krzyżaków” Henryka Sienkiewicza, wydane w Nowym Jorku w 1989 roku z ciekawą przedmową jej tłumacza Samuela B. Biniona.

Wojna z Googlem
To, co dla użytkowników okazało się dobrodziejstwem, autorów i wydawców doprowadziło do białej gorączki. Oskarżali oni internetowego giganta o piractwo, bo Google nie przejmował się początkowo prawami autorskimi. Wielu autorów z różnych stron świata, również z Polski, z osłupieniem znalazło swoje dzieła w Google Books, gdzie można było sobie je czytać, a nawet wydrukować. Bez żadnej rekompensaty dla autora i wydawcy. Konkurencja wytykała firmie chęć zmonopolizowania rynku. W 2008 roku Zrzeszenie Twórców, Stowarzyszenie Wydawców Amerykańskich oraz grupa autorów i wydawców złożyli wspólny pozew przeciwko Google Books. Efektem jest rozstrzygnięcie ograniczające imperialne zapędy potentata. Google będzie mógł udostępniać jedynie pozycje wydane w USA, Australii, Kanadzie i Wielkiej Brytanii. W serwisie znajdą się książki, wobec których wygasły prawa autorskie oraz te objęte prawem autorskim dostępne albo niedostępne w druku. Te niedostępne stanowią w Google’u większość. Teraz mogą stanowić dla Google’a ważne źródło przychodów. Ugoda między Google a wydawcami zakłada również, że otrzymają oni 63 proc. dochodów za wykorzystanie ich książek w elektronicznym systemie. Google musi wydać też 125 mln dolarów na rejestr praw autorskich.

Buty na początek, czyli Europa kontratakuje
Ekspansja amerykańskiego giganta zaniepokoiła Europę, a szczególnie Francuzów. Jeszcze w 2005 roku rozpoczęto prace nad projektem „Biblioteka cyfrowa”, a w listopadzie 2008 roku zainaugurowała działalność największa europejska biblioteka wirtualna, czyli Europeana. „Buty”, słynny obraz van Gogha zilustrowany przebojem Nancy Sinatry „Buty do chodzenia”, były jednym z pierwszych zdigitalizowanych plików, jakie pojawiły się na stronie internetowej europejskiej biblioteki cyfrowej Europeana. Klip promował ideę projektu. Promocja była tak skuteczna, że 20 listopada 2008 roku, w dniu inauguracji serwisu, prawie 15 mln internautów usiłowało wejść na jego strony. Nastąpiła totalna blokada serwisu.
Obecnie serwis umożliwia bezpośrednie przeszukiwanie zasobów należących do różnych instytucji i zawiera oprócz skanów książek, czasopism, rękopisów, zdjęć i map także nagrania dźwiękowe i wideo. Zasoby serwisu rosną w szybkim tempie, w ciągu ostatnich dwóch miesięcy o ponad 2 mln, osiągając łączną liczbę około 5 mln pozycji. Do końca tego roku powiększą się dwukrotnie. W odróżnieniu od Google’a, który wszedł w konflikt z właścicielami praw autorskich, Europeana od początku wybrała bezpieczną opcję. Większość zbiorów stanowią dzieła z domeny publicznej, czyli takie, do których wygasły prawa autorskie. Nie znalazły się tu także dzieła „osierocone”. Są one jeszcze pod ochroną praw autorskich, ale nie można ich zidentyfikować. I jeszcze najważniejsza różnica. Europeana jest projektem niekomercyjnym i całkowicie bezpłatnym.

Europeana z przeszkodami
Jednak europejska biblioteka nie rozwija się bez przeszkód. Uczestnictwo w projekcie jest dobrowolne. Nie wszystkie kraje chętnie wykładają fundusze na digitalizację zasobów swoich bibliotek, muzeów czy galerii. Najczęściej dostarczają tylko to, co zostało już zdigitalizowane, bo proces ten jest kosztowny. Europeana pełni tylko funkcje kontrolno-koordynacyjne, nie może samodzielnie niczego w internecie zamieścić. Jak na razie projekt ma zapewnione finansowanie do roku 2013. Czy przetrwa, czy też amerykański moloch pozostanie sam na placu boju? Niewątpliwie działania Google’a, chociaż nie zawsze zgodne z dobrymi obyczajami, zwróciły uwagę na kolejne możliwości, jakie niesie z sobą internet. Marzenia o globalnej bibliotece, dostępnej z każdego miejsca, gdzie komputer można podłączyć do sieci, okazały się realne. Inicjatywa prywatnej amerykańskiej firmy, powstałej w garażu, rozwinęła się w tempie ekspresowym. W unijnej Europeanie znalazło się, jak podała Viviane Reding, komisarz ds. społeczeństwa informacyjnego i mediów, jedynie 5 proc. wszystkich zdigitalizowanych książek w UE, z czego prawie połowa pochodzi z jednego kraju – Francji.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.