Na początku był zachwyt

Jacek Dziedzina

|

GN 6/2023

publikacja 09.02.2023 00:00

Mormoni wpływają na treść serialu „The Chosen”! – ostrzegają niektóre środowiska protestanckie za oceanem, a wtórują im „dobrze poinformowani” katolicy. I to tylko jeden z listy mało poważnych zarzutów pod adresem najlepszego filmu o Jezusie od czasu „Pasji” Gibsona.

Jezus, fenomenalnie  zagrany w serialu  przez Jonathana Roumiego, jest taki jak w Ewangelii – fascynujący. Jezus, fenomenalnie zagrany w serialu przez Jonathana Roumiego, jest taki jak w Ewangelii – fascynujący.
Materiały promocyjne filmu

Czy Jezus mógł tańczyć podczas wesela w Kanie Galilejskiej? Dlaczego Maryja w filmie „nie wygląda na niepokalanie poczętą”? Czy sceny z kłótniami Szymona Piotra z żoną nie uderzają czasem w wartość katolickiego małżeństwa i nie odbierają powagi pierwszemu papieżowi? A tak w ogóle to czy warto tracić czas na film, który – uwaga, uwaga – „zagraża mojej wierze”? I czyż potrzeba nam jeszcze innych dowodów w sytuacji, gdy w jednym z odcinków 3. sezonu „Jezus wypowiada słowa z Księgi Mormona”? Fascynująca produkcja o Jezusie Chrystusie doczekała się już recenzji, których autorzy żyją z podsycania podejrzliwości nawet tam, gdzie prawda i piękno narzucają się całą swoją siłą. Bo „Wybraniec” („The Chosen”) to po prostu piękna rzecz – i w formie, i w treści. Twórcy serialu przypomnieli, że tym, co budzi wiarę i ją podtrzymuje, jest fascynacja osobą Jezusa Chrystusa.

Nie ma wstydu

Rzadko, niestety, zdarza się, by filmy o tematyce chrześcijańskiej zachwycały scenariuszem, reżyserią i grą aktorską. Dominują raczej słabe, nieraz ocierające się o kicz produkcje, w których dialogi i scenografia potrafią zniechęcić nawet najbardziej wierzących, a co dopiero mówić o tych, którzy mogliby mieć szansę dzięki obrazowi filmowemu usłyszeć Dobrą Nowinę o Jezusie. A z drugiej strony są wielkie produkcje, mające liczne walory artystyczne, w których osoba Jezusa pokazana jest w najlepszym wypadku tylko intrygująco (jednak bez ewangelicznej głębi i siły przyciągania), a najczęściej albo prowokująco, albo ocierając się o bluźnierstwo. „The Chosen” na tym tle jest prawdziwym ewenementem. Chrześcijanie w końcu doczekali się filmu, którego nie muszą się wstydzić pod względem warsztatowym, artystycznym i który zarazem ma w sobie potężny ładunek ewangelizacyjny. Jezus, fenomenalnie zagrany przez Jonathana Roumiego, jest taki jak w Ewangelii – fascynujący. Nie ma wątpliwości, że jest człowiekiem z krwi i kości, ale nie ma też wątpliwości, że jest prawdziwym Bogiem. W końcu nad teologiczną poprawnością czuwają trzej panowie: katolicki ksiądz David Guffey, ewangelikalny biblista Doug Huffman oraz rabin mesjański Jason Sobel. Posiadacze aplikacji „The Chosen” mogą śledzić nie tylko kolejne odcinki serialu, ale również rozmowy tej trójki o poszczególnych częściach scenariusza. To ważny wątek, bo w ostatnich tygodniach, najpierw w USA, a później również w Europie, w tym w Polsce, różni chrześcijańscy blogerzy i vlogerzy zaczęli powtarzać hasło, że film produkowany jest przez mormonów, którzy wręcz mają wpływ na scenariusz filmu. Jak to się ma do faktów?

Zbyt katolicki?

Doug Huffman jest profesorem Nowego Testamentu oraz prodziekanem studiów biblijnych i teologicznych w Talbot School of Theology, części Uniwersytetu Biola. Ksiądz David Guffey jest dyrektorem działającego w samym sercu Hollywood Family Theater Productions, projektu tworzącego treści multimedialne, w tym filmowe, które mają inspirować i edukować rodziny. Jason Sobel, rabin mesjański, tzn. uznający Jezusa za Mesjasza, jest popularny w Kalifornii za sprawą swojego kanału telewizyjnego w internecie. Dallas Jenkins, reżyser „The Chosen”, należy do jednej z ewangelikalnych wspólnot chrześcijańskich w USA. Jonathan Roumie, aktor grający Jezusa, jest praktykującym katolikiem, który każde nagranie zaczyna od Mszy św. i osobistej modlitwy. To właśnie ten ostatni fakt dla bardziej radykalnych (antyekumenicznych) środowisk tzw. wolnych chrześcijan stał się argumentem, że serial jest szkodliwy dla ich wiary. „Mam poważne obawy, że zarówno niektórzy aktorzy, jak i konsultanci nie są ewangelicznymi chrześcijanami, ale są rzymskimi katolikami” – napisał jeden z nich. „Jeśli ktoś ogląda jakiekolwiek materiały zza kulis programu, to jest całkowicie oczywiste, że w sprawę zaangażowani są rzymscy katolicy. Jednym z konsultantów serialu jest ksiądz. Człowiek, który gra Jezusa, jest rzymskim katolikiem. Niektórym może to nie przeszkadzać, ale mnie tak, ponieważ uważam, że ewangeliczni chrześcijanie nie powinni być ekumeniczni wobec rzymskich katolików, sprawiając wrażenie, że to oni mają prawdziwą ewangelię i że możemy z nimi współpracować nad dokładnym przedstawieniem Pisma Świętego” – ostrzega dalej swoich współwyznawców. I dodaje, że najbardziej niepokoi go to, iż katolicki aktor grający Jezusa zaczyna pracę na planie od „katolickiej Mszy Świętej”. Gdyby więc ktoś z katolików miał obawy, czy „może oglądać” (sic!) ten serial, to zarzuty cytowanego wyżej brata z innej denominacji powinny go uspokoić, jeśli argumentem dla niego jest negatywna opinia kogoś z „tamtej” strony.

Zbyt mormoński?

Ale żeby nie było łatwo, dodajmy od razu: akurat w Polsce jeden ze znanych katolickich vlogerów w swoim nagraniu powiedział niedawno, że „The Chosen” zagraża jego katolickiej, jak twierdzi, wierze. Bo jego zdaniem film jest „zbyt ekumeniczny”, tzn. niepokazujący Jezusa „po katolicku”, tylko w taki sposób, że odnajdują się w nim chrześcijanie wszystkich wyznań. Przy okazji vloger ów zasłynął opinią, że „nie ma takiej religii jak chrześcijaństwo”, tylko jest katolicyzm. Nie wiem, co na to wspólnoty wiernych ze starożytnej Antiochii, gdzie po raz pierwszy nazwano ich chrześcijanami, o czym mówią wyraźnie Dzieje Apostolskie, nieużywające, o zgrozo, słowa „katolicy”. Ale zostawiając na boku te egzotyczne uwagi, warto zatrzymać się chwilę na najnowszym hicie czujnych recenzentów, którzy alarmują, że to mormoni mają wpływ na scenariusz serialu i Jezus jest przedstawiany tam według opisów z Księgi Mormona, jednej z dwóch ksiąg uznawanych za święte przez członków Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, czyli mormonów właśnie. Ta plotka została puszczona najpierw przez niektóre środowiska protestanckie w USA, ale później została powielona również przez środowiska katolickie, najczęściej zbliżone do wrażliwości cytowanego vlogera, które najpierw obawiały się „protestantyzacji” Jezusa w filmie, a teraz już obawiają się nawet Jego „mormonizacji”. Przypomnijmy, że mormonizm nie jest uznawany za denominację chrześcijańską ani przez katolików, ani przez protestantów, bo rozmija się z nimi w paru kluczowych kwestiach doktrynalnych, które są głębsze niż różnice między katolicyzmem a różnymi nurtami protestanckimi. Skąd zatem zarzut o wpływ mormonów na „The Chosen”? Przede wszystkim „odkryto”, że profesjonalna produkcja powstawała w profesjonalnych studiach wytwórni Angel Studios, której kilku członków zarządu „ma powiązania” z mormonami. Nie ma znaczenia, że mormoni nie są nawet właścicielami wytwórni (a nawet gdyby byli, to jeszcze nie oznacza wpływu na scenariusz filmu, którego twórcy po prostu korzystają komercyjnie z usług wytwórni) – alarmujący okazał się sam fakt, że parę osób z Angel Studios wywodzi się ze środowiska mormonów.

Kto kogo zwodzi?

I gdy większość odbiorców zdążyła już wykpić tę rzekomą sensację, czujni recenzenci i strażnicy ortodoksji zaczęli znowu triumfować: w trailerze 3. sezonu pojawił się fragment, w którym Jezus mówi do faryzeuszy: „To Ja jestem Prawem Mojżesza”. To w odpowiedzi na ich zarzut, że łamie Prawo. Za oceanem, a później w Europie niektóre środowiska podniosły stan zagrożenia dla wiary do poziomu najwyższego: zaczęto przekonywać, że to niezbity dowód na wpływ mormonów na film, bo Jezus wypowiada słowa, których nie ma w Biblii, za to są w Księdze Mormona. Twórcy serialu zareagowali ze spokojem, ale rzeczowo. Po pierwsze, Dallas Jenkins wyznał, że… nigdy nie czytał Księgi Mormona (jego wpis w tej sprawie widnieje na oficjalnym profilu „The Chosen” na Facebooku). Po drugie, takie słowa – „Ja jestem Prawem Mojżesza” – nie padają w Księdze Mormona. Jest tam za to fragment, w którym Jezus mówi, że jest „wypełnieniem Prawa”, co akurat odpowiada temu, co czytamy w Biblii. Ale najważniejsze jest co innego: w całym filmie są liczne dialogi i zdania, których nie ma w Biblii, bo mamy przecież do czynienia nie z przeniesieniem treści Ewangelii w skali 1:1, tylko z filmem, w którym pojawiają się i sceny, i rozmowy, które wiernie oddają prawdę w Biblii zawartą, nad czym czuwa wymieniona wyżej trójka konsultantów. Dlatego nawet słowa: „Ja jestem Prawem Mojżesza”, włożone aktorowi w usta przez reżysera, oddają istotę sporu, jaki uczeni w Piśmie toczyli z Jezusem: zarzucali Mu łamanie Prawa, a odpowiedź Jezusa wskazuje na to, że nie mogą walczyć z Nim narzędziem, które On sam ustanowił, które było zapowiedzią Jego przyjścia na świat i które w Nim dopiero zyskuje swoje wypełnienie. Rozsiewający plotki o filmie nadgorliwi recenzenci próbują ostrzec widzów przed rzekomym zwiedzeniem. Ale trzeba to odwrócić i powiedzieć tak: to my nie dajmy się zwieść prorokom podejrzliwości, którzy nawet w tak pięknej produkcji, pokazującej Boga realnego i fascynującego, jakimś cudem potrafią doszukać się treści szkodzących wierze. „Zacząłem oglądać serial jako zdeklarowany ateista – napisał jeden z widzów do twórców filmu – a dziś jestem człowiekiem, który wierzy, że Jezus Chrystus jest Zbawicielem świata. Stałem się nowym człowiekiem”. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.