Publiczna na sześć procent

Edward Kabiesz

|

GN 09/2010

publikacja 06.03.2010 12:47

Czy telewizja publiczna może działać, nie mając wsparcia ze środków publicznych? Okazuje się, że w Polsce może.

Na Woronicza pracuje ok. 3 tys. osób. Na Woronicza pracuje ok. 3 tys. osób.
W ośrodkach regionalnych zatrudnionych jest ok. 1200 pracowników.
Jakub Szymczuk

Na ile Telewizja Polska jest publiczna? I czy, nie mając zapewnionych wystarczających środków publicznych, może wypełniać swoją misję? Zgodnie z ustawą, musi ją wypełniać. Ustawa o mediach zapewniała środki na tę działalność przede wszystkim z abonamentu. Skuteczna walka koalicji parlamentarnej, w której szczególna rola przypadła posłom PO, z abonamentem jako reliktem przeszłości, zakończyła się zwycięstwem. Spadające od lat wpływy z abonamentu w tym roku sięgną dna. Według prognoz Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, mają wynosić poniżej 400 mln zł. Z tego TVP miałaby otrzymać około 100 mln zł, Polskie Radio 130 mln zł, a regionalne spółki Polskiego Radia 140 mln zł. Jednocześnie KRRiT pieniądze z abonamentu dla TVP w całości przeznaczyła na ośrodki regionalne.

Tyle że utrzymanie tych ośrodków kosztuje ok. 400 mln zł rocznie. Resztę musi dorzucić TVP. Skąd je wziąć? Oczywiście z działalności komercyjnej. A pieniędzy brakuje nie tylko na ośrodki.
Zarząd TVP wyliczył, że dochody z abonamentu pokryją tylko 6 proc. kosztów jej funkcjonowania. Gdyby nie wpływy z reklam, TVP stałaby się niewypłacalna. Ale i tak nie mogłaby ogłosić upadłości. Dlaczego? Bo telewizja publiczna, w przeciwieństwie do komercyjnych, nie posiada zdolności upadłościowej. Prawo stanowi, że nie można ogłosić upadłości instytucji i osób prawnych utworzonych w drodze ustawy oraz w wyniku wykonania obowiązku nałożonego ustawą. Chcąc nie chcąc, musi więc działać, na przykład zwiększając czas przeznaczony na reklamy i programy komercyjne. A co z misją? Czy zostanie pieniędzy przynajmniej na sześć procent? Dyskusje o mediach publicznych najczęściej dotyczą ich upolitycznienia. Ale czy jakakolwiek ustawa, nawet najlepsza, jest w stanie odciąć polityków od mediów. Nigdzie to się nie udało. Można najwyżej osłabić ich wpływ na bieżącą działalność publicznego radia i telewizji. Sukcesem byłoby, gdyby znalazły się w nich osoby kompetentne.

Telewizja na miarę
Każdy z dotychczasowych prezesów TVP deklarował, że jego ideałem jest brytyjska BBC. Mówi
o tym również Romuald Orzeł, obecny prezes TVP. Tyle że to tylko pobożne życzenie. Nie dość, że brakuje środków, to trzeba zdawać sobie sprawę, że również działalność brytyjskiego kolosa poddawana jest nasilającej się krytyce. Już kilka lat temu jeden z najbardziej doświadczonych publicystów BBC Andrew Marr wywołał burzę, mówiąc, że korporacja w sposób niereprezentatywny oddaje przekrój brytyjskiego społeczeństwa. BBC nie jest ani bezstronna, ani neutralna. To utrzymywana z funduszy publicznych wielkomiejska instytucja, w której pracuje mnóstwo młodych ludzi, mniejszości narodowych i gejów – powiedział Marr w czasie spotkania dyrektorów BBC.

BBC nie może emitować reklam, bo utrzymuje się tylko z abonamentu i sprzedaży swoich programów. TVP natomiast, aby pokryć straty spowodowane spadkiem wpływów z abonamentu, musi ścigać się ze stacjami komercyjnymi. Programy komercyjne wypierają tzw. misyjne, nowo wprowadzone do ramówki TVP1 czy TVP 2 seriale stają się powodem do chwały, znikają programy edukacyjne i audycje dla dzieci. Dodatkowo, dzięki kryzysowi, w ramówce znajduje się coraz więcej powtórek. Czy rzeczywiście telewizja publiczna musi brać udział w wyścigu o reklamy i o czołowe miejsca w rankingach oglądalności? Wydaje się, że dziś jedynie powstałe kilka lat temu kanały tematyczne TVP Kultura i TVP Historia realizują misję, która została przypisana telewizji publicznej. Są one swoistym alibi dla skomercjalizowanych do cna Jedynki czy Dwójki. Czy misją jest emitowanie seriali i programów rozrywkowych, których niepodobna odróżnić od tych emitowanych przez stacje komercyjne, rządzące się innymi prawami? Cała machina telewizyjna pracuje, by najpierw te programy wyprodukować, a później sprzedać. Czy koszty ich realizacji ma ponosić płatnik abonamentu? Czy potrzebna jest nam taka telewizja publiczna?

Publiczny kanał
Rodząca się w bólach nowa ustawa medialna w jakiś sposób z pewnością rozwiąże kwestię finansowania mediów publicznych. Ale zmian domaga się cała, pochodząca jeszcze z innej epoki, struktura, w jakiej obecnie funkcjonują. Może należałoby się zastanowić, czy potrzebnych jest nam aż tyle programów. Czy konieczna jest nam Jedynka i Dwójka, czy też likwidując możliwość emisji reklam, postawić na rozwój i finansowanie z publicznych pieniędzy dostępnych dla każdego publicznych kanałów tematycznych? To znaczy dofinansowanie tych, które już istnieją i ledwo dyszą, czyli TVP Kultura i TVP Historia, i stworzenie nowych, przede wszystkim informacyjnego, edukacyjnego, filmowego i popularyzującego naukę.

Skoro, jak twierdzą telewizyjni decydenci, rzadko rozsiane programy misyjne w Jedynce i Dwójce są deficytowe i finansowane z wpływów komercyjnych, to jaki sens ma utrzymywanie gigantycznego molocha, jakim jest TVP? Tym bardziej że w związku z cyfryzacją dostępność stacji tematycznych stanie się większa. Dotychczasowe próby zmian w strukturze telewizji publicznej mają charakter kosmetyczny. Tu potrzebna jest kuracja wstrząsowa, która doprowadzi do likwidacji bizantyjskiej struktury zarządzania, łączącej się z ogromnym przerostem etatów. Oczywiście takie ostre cięcie nie obyłoby się bez protestów środowisk, które z telewizji publicznej żyją. W swoim czasie zlikwidowano PGR-y, co przyniosło określone koszty społeczne i dotknęło dziesiątki tysięcy rodzin. Myślę, że w przypadku telewizji publicznej niewielu widzów wyrażałoby żal z takiego rozwiązania.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.