Kapuściński bez fikcji

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 08/2010

publikacja 27.02.2010 14:47

Artur Domosławski napisał książkę o swoim mistrzu Ryszardzie Kapuścińskim. Już przed wydaniem wzbudza ona emocje. Bo wdowa po „reporterze XX wieku” w sądzie próbuje zablokować publikację książki.

Czy książki Ryszarda Kapuścińskiego to jeszcze reportaże czy już literatura piękna? Czy książki Ryszarda Kapuścińskiego to jeszcze reportaże czy już literatura piękna?
PAP/EPA/JULIAN MARTIN

„Kapuściński non-fiction” – to książka, której nie da się czytać na zimno. Wiedza o jej bohaterze, docierająca do nas w trakcie lektury, dziwi, gniewa, nawet wścieka, a w końcu budzi dla niego współczucie. Tak było ze mną, nie wiem, czy inni przeżyją to samo.

Bo to trudna lektura nie tylko dla dziennikarza zafascynowanego reportażem, ale i dla czytelników, którzy odkryli ten gatunek dzięki Kapuścińskiemu, a przede wszystkim – rozczytywali się w nim. Teraz okazuje się, że znakomity reporter nie gardził zmyśleniem, nie przywiązywał wagi do faktów. A przy tym tworzył nie całkiem zgodną ze swoją biografią legendę.

Zmyślenia i fakty
Od dawna wiedziałam, że wydarzenia opisywane w tekstach m.in. mojego mistrza nie zawsze były zgodne z rzeczywistością. Z opowieści tych, którzy z nim podróżowali. Zresztą sam przyznawał, że nie notował i nie nagrywał. Nie byłam jednak świadoma, ile w tych tekstach konfabulacji. Ani tego, że z trzech osób wymienionych na okładce angielskiego wydania „Wojny futbolowej”, z którymi rzekomo się spotkał – Che Guevara, Salvador Allende i Patric Lumumba – widział się tylko z Allende.

Domosławski dotarł do bohaterów jego opowieści. I okazało się, że na przykład bohater „Cesarza”, Hajle Sellasje, czytał książki i nie był – jak pisze Kapuściński – analfabetą. O innej postaci z Ameryki Łacińskiej, wymienionym z imienia i nazwiska wydawcy, który, według opisu Kapuścińskiego, naciąga kolejnych proboszczów na gazetowe sprostowania i czerpie z tego korzyści materialne, autor dowiedział się, że w rzeczywistości był prawym i szanowanym obywatelem. To może denerwować nie tylko dziennikarzy rygorystycznie trzymających się wypowiedzi opisywanych ludzi oraz prawdziwości zdarzeń.

Czy tak wolno?
Czy Kapuściński mógł bezkarnie te prawa naruszać, bo pisał o Afryce i krajach Trzeciego Świata i nikt nie mógł go sprawdzić? Czy, mając genialną zdolność syntezy, rozumienia mechanizmów świata, szczególnie opisywanych rewolucji, świadomie lekceważył szczegóły, a skupiał się na znakomicie oddanym obrazie całości? Powinien się jednak do tego przyznać, a wtedy jego książki przełożylibyśmy z półki „literatura faktu” na półkę „literatura piękna”. I tak chyba zrobimy po lekturze Domosławskiego, który pisze, że do tej twórczości najbardziej pasuje angielskie słowo faction, łączące opozycję faktu i fikcji.

Ten rodzaj twórczości spopularyzowali w Stanach w latach 60. i 70. ub. wieku Truman Capote, Norman Mailer, Hunter S. Thompson, łącząc elementy tradycyjnego reportażu z beletrystyką. Może Kapuściński – przez lata korespondent wojenny w Afryce i krajach Trzeciego Świata – po wysyłaniu tysięcy przedstawiających fakty depesz – wolał pisać „reportaże” z dodatkiem fascynującej fikcji. Ale bez względu na odkryte przez Domosławskiego nierzetelności, takie książki jak „Cesarz” czy „Szachinszach” pozostaną wśród tytułów literatury światowej.

Życie to nie dzieło
Może najważniejszą dla Domosławskiego sprawą jest życiorys Kapuścińskiego, a właściwie jego kreowanie. Docieranie do motywów działania swojego bohatera, zrozumienia tego, o czym nie pisał i nie mówił. Kapuścińskiego podziwiamy za to, że zawsze był z biednymi, że tłumaczył nam ich kultury, że za niebezpieczne podróże o mało nie zapłacił życiem – złapał malarię mózgową, chorował na ostrą gruźlicę. Mimo to nadal jeździł w najniebezpieczniejsze regiony świata. (Niewielu się na to odważało, więc nie ma też świadków mogących weryfikować, co opisywał). W autobiograficznym wątku „Podróży z Herodotem” całkowicie pominął fakt, że przez trzy dekady należał do PZPR.

W wywiadach nie wspominał, że był aktywistą ZMP, napisał wiersz na cześć Stalina, a dobrzy koledzy – aktywiści partyjni, pomagali mu w wyjazdach, zdobywaniu rozgłosu, nawet popularyzowaniu książek w Stanach. A może sami nie chcemy pamiętać o faktach z jego życia urzeczeni dziełem? Jestem przekonana, że biografia jest odrębna od twórczości. Może tylko pomóc w jej zrozumieniu. Domosławski nie piętnuje i nie wyszydza, z empatią stara się zrozumieć mistrza. I nie tylko wtedy, gdy pisze o jego chorobie, dobroci wobec innych, potrzebie bycia docenianym. Przekonuje, że nie możemy odwrócić się plecami do Kapuścińskiego i jego dzieł.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.