Brygada kryzys

Marcin Jakimowicz

|

GN 03/2010

publikacja 25.01.2010 12:26

Chili My – jeden ze sztandarowych zespołów sceny chrześcijan – zagrał pożegnalny koncert. W radiach katolickich (bo o innych nie warto nawet wspominać) od kilku lat kompletnie nie słychać nowych kapel, festiwal Song of Songs rezygnuje z konkursu dla debiutantów. Co spowodowało ten kryzys?

Na scenie została pierwsza liga. Ma się świetnie. Na scenie została pierwsza liga. Ma się świetnie.
Porywające koncerty 2 Tm 2,3 wciąż przyciągają tłumy.
Roman Koszowski

Przed czterema laty pisałem w „Gościu”: „Od wielu lat między Odrą a Bugiem obserwujemy niespotykane nigdzie na taką skalę zjawisko. Znani i popularni muzycy coraz głośniej przyznają się do swoich chrześcijańskich korzeni”. Tymczasem po wielkim boomie nadeszły chude lata.

Koncert z wabikiem
Na Song of Songs widać jak na dłoni kondycję rodzimego rynku muzyki chrześcijan. Oj, nie dzieje się dobrze. „S.O.S Festival” zyskuje nowe, dosłowne znaczenie. Dwudniowa impreza zyskała formułę „Dzień i noc”, a na scenie została jedynie pierwsza liga. Na szczęście ta ma się świetnie. Porywające koncerty Maleo Reggae Rockers (ich „Addis Abeba” wygrała niedawno w plebiscycie „Płyta roku w RMF!), 2 Tm 2,3 czy Armii są prawdziwymi wydarzeniami. Nie widać jednak nowych kapel. Największy ferment na festiwalu wywołał pozamuzyczny duet Basiński/Borusiński. To Mumio było świeżą krwią imprezy.

– Zrezygnowaliśmy z Małej Sceny, bo poziom prezentowany przez zespoły, które zgłaszały się do konkursu, był coraz niższy – opowiada Wojciech Zaguła, organizator festiwalu. – Nie ma ostatnio ciekawych twórczych zespołów zainteresowanych graniem na tej scenie. Znane wartościowe kapele osiągnęły taki stopień profesjonalizmu, że nie występują już tylko na tzw. imprezach kościelnych, ale i na wielkich koncertach. Szukamy nowej oferty, ale jej nie znajdujemy. Może przyszedł taki czas w polskim Kościele? Szwankuje duszpasterstwo, które dotychczas napędzało rynek i stwarzało młodym mnóstwo propozycji? Poza tym dobra oferta ze sceny chrześcijańskiej jest tak trudna, że organizatorzy takich festiwali jak Song of Songs muszą szukać „wabików”, które ściągną tłumy niezwiązane z Kościołem. Grali u nas m.in. Lao Che, Voo Voo czy Raz Dwa Trzy.

Koniec getta
Dlaczego nie widać młodych kapel? – pytam Ryszarda Sadłonia, organizatora chorzowskiego Festiwalu Stróżów Poranka. – Dostaję masę e-maili od różnych zespołów, ale albo nie są to grupy specjalnie odkrywcze, albo nie mają nic do powiedzenia. Nie ma takich rewelacji jak przed laty Magda Anioł, Triquetra czy Chili My. Z drugiej strony odkrywam nowe, bardzo ciekawe zjawisko. Wreszcie rynki muzyczne zaczęły się przenikać. Na koncerty Reggae &Rap; Festiwal, które organizuję, przychodzi dziesięć tysięcy ludzi. Na scenie obok siebie grają znane hip-hopowe składy i muzycy, którzy odkryli Bożą miłość, i nie wstydzą się o tym opowiadać. Nie mówię zaproszonym gościom, że to chrześcijańska impreza. Mówię, że to koncert dla młodych, których chcemy wychowywać. Vienio&Pele;, O.S.T.R., Tewu czy inne gwiazdy rapu szanują to i nie opowiadają na scenie o pierdołach.

„Bóg zapłać” za „Bóg zapłać”
Chili My po trzynastu latach działalności zagrał ostatni koncert. – Nie potępiałbym tej decyzji – broni muzyków Ryszard Sadłoń. – Większość z nich to profesjonalni artyści, którzy grają też w innych, „świeckich” składach. Śpią w świetnych hotelach, grają na profesjonalnie przygotowanych imprezach. Dlaczego mieliby teraz grać za grosze? – Przez wieki Kościół był mecenasem sztuki. Teraz często uważa się, że artyści powinni tworzyć za „Bóg zapłać” – wyjaśnia Jacek Wąsowski, lider kapeli. – Nasze piosenki były często grane w mediach katolickich, ale nie dostałem za to złamanego grosza. Imprezy są sympatyczne, ale od strony profesjonalnej często źle przygotowane: nie ma odpowiedniego nagłośnienia, oświetlenia. Właściwie tylko organizatorzy Song of Songs i Festiwalu Stróżów Poranka stają na wysokości zadania.

– Muzycy Chili My grają w tej chwili na „świeckiej” scenie. Może to jakiś znak czasu? – zastanawia się Darek Ciszewski, współprowadzący listę Muzyczne Dary, największą medialną tubę, która promuje ten rodzaj muzyki. – Jacek Wąsowski skupił się na graniu z Elektrycznymi Gitarami, Janek Runowski z Kasią Kowalską. Nie rozdzierałbym jednak szat. Może przyszedł czas, by muzycy, jak drożdże, pracowali w swoich środowiskach i nie odgradzali się od „świeckiej” sceny? Pan Bóg, który przecież radykalnie zmienił ich życie, łatwo z nich nie zrezygnuje. Zresztą stagnacja nie dotyczy tylko sceny chrześcijan, ale w ogóle rynku muzycznego. A ponieważ te rynki wzajemnie się przenikają, na małej scenie drastyczniej widać skutki tego kryzysu. Powstaje jednak dobre zjawisko. Pęka wreszcie pojęcie getta „muzyki chrześcijańskiej”, które od początku do końca było zjawiskiem sztucznym. Na naszej liście obok Anastasis czy Violi Brzezińskiej śpiewają Muniek Staszczyk, Soyka czy Raz Dwa Trzy.

Choć Katolika Front to starzy muzyczni wyjadacze, debiutancką płytę wydali dopiero niedawno. Dlaczego kapele chrześcijan grają tak niewiele koncertów? – pytam lidera grupy Grzegorza Bociańskiego. – To niewielki rynek. Bardzo niewielki. Tak naprawdę jedyną szansą szerszego zaistnienia na scenie są letnie festiwale. Wołczyn, Góra Świętej Anny, Dębowiec. Właściwie na wszystkich już graliśmy, więc mamy teraz małą przerwę (śmiech). Poza tym zespół grający ostrzejszą muzykę właściwie nie ma gdzie grać. Nasz repertuar nie sprawdzi się w kościele. Rozmawiałem z innymi kapelami, mają podobny problem. Coraz częściej słyszę z ich ust narzekanie. Niektórzy być może sądzili, że granie na rynku muzyki chrześcijan będzie trampoliną do wejścia na „świeckie” sceny. To absurd. Jest odwrotnie: może być to wielką przeszkodą. Jesteś wsadzony do szufladki „muzyka chrześcijańska” i koniec. Wiele osób na słowo „Jezus” reaguje alergicznie. Mieliśmy kilka propozycji zagrania na Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, ale organizatorzy po zapoznaniu się z naszymi tekstami dyskretnie zamykali temat. Przestaję się dziwić: ta forma przekazu nie sprawdza się wszędzie.

Aby bułka była bułką
O zapaści na rynku polskiej muzyki słychać od dawna. Nic dziwnego, że dotyka ona również mniejszego rynku. Grający w New Life’m pianista Joachim Mencel opowiada: – Schemat: muzyk nagrywa płytę i zarabia na niej pieniądze upadł. Na początku lat 90. był wielki boom na wydawanie polskiej muzyki. Wytwórnie kwitły, ludzie kupowali krążki, muzycy zarabiali i mogli normalnie żyć z wydawania płyt. To historia. W tej chwili już się nie da. Nie wiem, kto żyje z tego, że wydał płytę. Nie da się wyprodukować wysokobudżetowej płyty bez sponsorów. Weźmy ostatnią płytę New Life’m. Ponad miesiąc siedzenia w różnych studiach generuje koszt, którego nie chcą unieść wytwórnie. Festiwale działają sprawnie jedynie dlatego, że wzięły je w swe ręce zakony albo znalazło się kilku zapaleńców. Najlepszym przykładem jest rzeszowski koncert „Jednego serca”, na który zjeżdża 30-tysięczny tłum. To robi wrażenie.

Na różnych scenach usłyszymy przede wszystkim ekstraklasę: Tymoteusza, Armię, Arkę Noego, TGD, FPS, Maleo Reggae Rockers. W różnych zestawach i konfiguracjach. Okazuje się, że to, co jest wielkim błogosławieństwem, dla młodych kapel jest trudną lekcją pokory. Znakomici muzycy z pierwszych stron gazet, którzy przed laty nieoczekiwanie odnaleźli się w Kościele, postawili muzyczną poprzeczkę bardzo, bardzo wysoko. Nic dziwnego, że jedynie one przyciągają tłumy. Gdzie mają grać młode kapele? – To trochę błędne koło. Może dajcie w „Gościu” komunikat: Ludzie, nie zakładajcie nowych zespołów, bo i tak nie przegonicie Tymoteusza – wybucha śmiechem Grzegorz Bociański. Przed czterema laty pisałem: „Na moim osiedlu mieszka piekarz. Co niedzielę widzę go w kościele. Ale nigdy nie zauważyłem, by piekł katolickie bułki. Ma świetne kajzerki i grahamki. I tak jest z muzyką. Nie ma muzyki chrześcijańskiej. Jest muzyka grana przez chrześcijan. A to już nie to samo”... Na liście Muzyczne Dary wygrywa piosenka Muńka Staszczyka. Tuż za nią Raz Dwa Trzy. Płyty PIN-u Andrzeja Lamperta sprzedają się jak świeże bułeczki. Czy ludzie słuchający tej muzyki domyślają się, że wokalista śpiewa w czasie Triduum rolę samego Jezusa? Michał Jacaszek, przyznający się na lewo i prawo do związków z Kościołem, okrzyknięty został rewelacją nowej muzyki elektronicznej, Amarylis łączy średniowieczne łacińskie hymny z rockiem. A przecież nikt tych ludzi nie wrzuca do worka „muzyka chrześcijańska”. Podział na rynek świecki i kościelny jest z gruntu sztuczny. Sugeruje jakieś getto, szufladkę, izolację.

Od kilku lat brakuje nad Wisłą pomysłu na promowanie młodych grup. Zniknął ze sceny magazyn RuaH, w którym można było posłuchać debiutów, a choć strony Bosko.pl czy kdm.pl robią, co mogą, nie zastąpią jednego ośrodka skupiającego środowisko. Wracając do piekarskiej metafory: Wreszcie nie kupujemy bułek chrześcijańskich tylko kajzerki i grahamki. Problem? Brakuje świeżego pieczywa. Jak to śpiewają maluchy? „Mało nas, mało nas do pieczenia chleba”

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.