Huculskie losy

Grażyna Myślińska

|

GN 5/2023

publikacja 02.02.2023 00:00

Rąbał lasy w Karpatach i w Komi. Pod bombami naprawiał tory kolejowe na polach naftowych Ploeszti. Był zdrajcą ojczyzny i członkiem partii. W sowieckich łagrach przesiedział 9 lat. Ślub w cerkwi wziął w 50. rocznicę ślubu cywilnego. Przez całe życie pozostał Hucułem z Dychtyńca z putylskiego rejonu.

Grigorij i Anna zawarli ślub w cerkwi w 1998 roku. Grigorij i Anna zawarli ślub w cerkwi w 1998 roku.
archiwum rodziny Hrytsuk

Życie nauczyło go nie mówić zbyt wiele. O swojej historii zaczął opowiadać dopiero przed śmiercią. Jego los był podobny do losu tysięcy Hucułów z północnej Bukowiny, która w XX wieku należała do czterech państw: Austro-Węgier, Rumunii, ZSRR i Ukrainy.

Grigorij Hrytsuk przyszedł na świat 13 sierpnia 1922 roku w nowym domu, postawionym przez rodziców zaraz po ślubie. Drewniany, kryty gontem… wspominał go w najtrudniejszych chwilach swego życia.

Rodzinny dom

Reprezentacyjna izba była największa, 4,5 na 4 metry. Najlepiej zapamiętał jednak izbę, w której mieszkali. – W pomieszczeniu mieszkalnym centralne miejsce zajmował duży piec z siedziskiem – opowiadał, mrużąc oczy i przywołując obrazy. – Obok stał stół, nad którym wisiała lampa naftowa, w pobliżu pieca stojak do suszenia ubrań. Jedna ściana była w całości obwieszona wizerunkami świętych. Pod drugą stało drewniane łóżko, a wokół pozostałych były szerokie ławy. Z tego pomieszczenia można było zejść do piwnicy albo wejść do stajni, która była też kurnikiem.

W tym domu przyszło na świat, oprócz Grigorija, jeszcze dziesięcioro dzieci: starszy o rok brat Iwan i młodsi: Tanasij, Paraska, Filip, Stiepan, Dmitrij, Anna, Elena, Eliasz, Michał. Pięcioro z nich zmarło przed ukończeniem czwartego roku życia. Lekarza ojciec wezwał tylko raz: gdy zaniemogła żona. Medyk przyjechał wierzchem na koniu. Pomógł, ale wracając, zabrał ze sobą na postronku przywiązanym do siodła krowę żywicielkę. Dzieci płakały.

Rumuńskie dzieciństwo

Co niedzielę chodzili do kościoła. Nabożeństwa były odprawiane po rumuńsku, nie rozumieli kazań, znali tylko ukraiński. Rumuńskiego Grigorij nauczył się dopiero w szkole, która była państwowa, bezpłatna i obowiązkowa. Nauczycielami byli wyłącznie Rumuni, mówiący tylko po rumuńsku. – Przez pierwsze dwa lata prawie nic nie rozumieliśmy, patrzyliśmy na nauczyciela wielkimi oczami, niejednokrotnie dostaliśmy ostre lanie za nic. Dopiero w drugiej klasie zaczęliśmy rozumieć język mówiony i wymagania nauczycieli.

Po ukończeniu podstawówki zaczął pracować. – Zaczęto nas wynajmować do wypasu owiec i wyrębu lasu. Brat Iwan przez 7 lat z rzędu pasł owce miejscowych bogaczy Skripczuków, ja też musiałem wypasać stado 400 owiec na odległych połoninach.

Najazd Sowietów

Napaść Niemiec na Polskę w 1939 roku sprawiła, że Żydzi za bezcen sprzedawali ziemię i lasy. Nabywcy nie pocieszyli się jednak nowymi posiadłościami: w czerwcu 1940 roku wkroczyli Rosjanie, ziemię znacjonalizowali, a młodzież posłali do szkoły wieczorowej na naukę rosyjskiego i historii ZSRR.

W czerwcu 1941 roku bolszewicy uciekli. 29 czerwca (w dniu świętych Piotra i Pawła), w niedzielę, do wsi przyjechali żołnierze niemieccy. Zebrali wychodzący z kościoła tłum pod siedzibą gminy. Mowa niemieckiego oficera była krótka. „Nadszedł nowy rząd. Kto się sprzeciwi, zostanie zastrzelony” – oznajmił i żołnierze odjechali. Nazajutrz wrócili urzędnicy i policjanci rumuńscy. W lipcu ze wszystkich wsi zniknęli Żydzi. Nikt nie wiedział, co się z nimi stało.

W rumuńskim wojsku

25 marca 1943 roku przyszło powołanie do rumuńskiego wojska. W koszarach stawił się 1 kwietnia. – Rumuńscy oficerowie traktowali nas z podejrzliwością, jak ludzi drugiej kategorii. Nawet złożenie przysięgi wierności państwu rumuńskiemu i królowi rumuńskiemu tego nie zmieniło. Przysięga przysięgą, ale nieufność do nas, Ukraińców, była bardzo silna.

Mieli trafić na wschodni front, ale po Stalingradzie rumuńskie plany się zmieniły. – Zamiast na front, zostaliśmy wysłani do oddziałów kolejowych. Byłem w 9. kompanii 2. pułku kolejowego. Do końca wojny nie mieliśmy w rękach żadnej broni. Zamiast tego – kilof, łopata, taczka. Pracowaliśmy niezależnie od pogody. Skwar, deszcz, bez różnicy. Trzeba było pilnie zbudować linię kolejową Bukareszt–Krajowa. Przekopywaliśmy się szpadlami przez wzgórza, nosiliśmy podkłady na ramionach i układaliśmy tory.

W 1944 roku alianci zaczęli intensywne bombardowania. – Pracowaliśmy wtedy w Ploeszti. Szczególnie straszne były nocne bombardowania, gdy nad miastem wisiały flary na spadochronach, było jasno jak w dzień, a z nieba spadał grad bomb. Wielu kolegów w tych nalotach zginęło.

23 sierpnia 1944 r. Rumunia stała się sojusznikiem ZSRR. Kolejowi żołnierze, pod radzieckim dowództwem, w trybie pilnym zaczęli poszerzać tory z Bacău do Czerniowiec. – Nie było jedzenia. Dowódcy obiecali nam, że jak tylko pomożemy jednostkom armii sowieckiej przedostać się eszelonami na południe, w głąb Rumunii, pierwszymi pociągami odeślą nas do domów. Uwierzyliśmy w to i staraliśmy się jak najlepiej. Sami zdobywaliśmy jedzenie. Była jesień. Na opuszczonych polach można było zbierać ziemniaki, kukurydzę i buraki. Ogrody były pełne jabłek i innych owoców.

Zdrajca ojczyzny

– Zapamiętałem ten dzień – 9 września 1944 r. zebraliśmy zboże i upiekliśmy na ogniu. Nic nie zapowiadało kłopotów. Nagle wpada NKWD: „Nie ruszać się! Oddajcie broń!”. Zaczęliśmy tłumaczyć, że nie mamy broni, że my, wasi sojusznicy, budujemy drogę dla wojsk sowieckich. Nie pomogło. Trafiliśmy do obozu pod miastem Roman. Wszędzie drut kolczasty, eskorta z psami, lufy karabinów maszynowych. Były tu już setki jeńców wojennych: Niemców, Rumunów, Węgrów, Włochów, Hiszpanów, Polaków, Czechów, Besarabów. Po aresztowaniu czułem się jak zwierzę wpędzone do klatki, za którą zatrzasnęły się drzwi.

To tutaj po raz pierwszy przyklejono mi etykietkę „zdrajca ojczyzny”. Tak powiedział mi śledczy NKWD podczas drugiego przesłuchania. Nie mogłem zrozumieć, kogo zdradziłem. Zadawałem sobie to pytanie przez wiele lat. Urodziłem się przecież w Rumunii, wychowałem się w Rumunii, ukończyłem szkołę rumuńską, zostałem wcielony do armii rumuńskiej, złożyłem przysięgę królowi rumuńskiemu i nagle: „zdrajca ojczyzny”. Nie mogło zmieścić się to w mojej głowie 22-letniego młodzieńca, żołnierza. Od dzieciństwa ojciec uczył mnie wypełniać wszystkie polecenia starszych. Tak powinno być i to jest w porządku. Nigdy nie wyobrażałem sobie inaczej. Nigdy tak naprawdę nie zagłębiałem się w żadną politykę.

Pewnego dnia eskorta poprowadziła nas, wyczerpanych głodem, przez całe miasto na stację. Tam czekały już na nas wagony towarowe, tzw. pulmany. W każdym wagonie dokładnie 100 osób, nie więcej, nie mniej.

Droga do łagru

Często śni mi się ten koszmar. Zapada noc, pociąg odjeżdża powoli. W wagonie ciasnota, nie ma gdzie usiąść. Brakuje powietrza. Słyszę modlitwy. Duszę się.

Podróż trwała 21 dni. Jechaliśmy na północ. Do obozu było ponad 2 tys. kilometrów. Na każdym postoju przy wagonach zatrzymywała się ciężarówka, na którą wrzucano trupy. Nie spisywano danych osobowych, za to każdemu młotem rozbijano czaszkę.

Z pociągów popędzono ich do obozowych baraków. Na chodnikach stali przechodnie. W więźniów rzucali kamieniami, krzyczeli nienawistnie: „Fryce”. W barakach dostali ciepłe ubrania i buty. – Pora była najwyższa, bo mróz dawał się mocno we znaki. Każdy więzień miał naszywkę z numerem 285/17 na lewym rękawie kufajki. Oznaczało to – 285. dyrekcja obozów, 17. stacja leśna.

Dobrzy ludzie i przesłuchania

Wykonywaliśmy katorżniczą pracę. – Naszym zadaniem było wyciągnięcie na brzeg spławianych wodą pni. Możesz sobie wyobrazić ubrania człowieka, który przez cały dzień wyciągał te pnie z wody. W ciepłe dni ubranie można było wyżymać, ale o czym mówić, gdy był mróz?

Pewnego dnia poślizgnąłem się i wpadłem do wody. – Pracuj dalej, fryc – powiedzieli strażnicy. Do wieczora dostałem gorączki. W baraku straciłem przytomność. Odzyskałem ją na sali chorych trzeciego dnia. Wyleczyła mnie pułkownik służby medycznej Archipowa. Opowiedziałem jej moją historię. Wypisała mi zwolnienie od ciężkich robót. Przeżyłem tylko dzięki niej.

Drugim dobrym człowiekiem okazał się sekretarz komendanta łagru Wasyl Szumiłow. Wiele ryzykując, napisał list do moich rodziców, informując, że żyję i jestem w sowieckiej niewoli.

– Co dwa miesiące wzywano mnie na przesłuchanie. Śledczy zawsze kładł pistolet na stole i zaczynał od wyzwisk. A pierwsze pytanie, jakie zadawał, brzmiało: „No, wyznaj, fryc, ilu Rosjan położyłeś?”. Za każdym razem każdemu nowemu śledczemu musiałem opowiedzieć swoją historię, zaczynając od imienia i nazwiska.

Stachanowcy z przymusu

Sytuacja więźniów zmieniła się latem 1946 roku. Jako zdrajcy ojczyzny zostali zesłani na 6 lat rąbania lasów w republice Komi. Nie byli już więźniami, tylko deportowanymi. Dzięki temu mieli więcej praw. Dostali książeczki pracy i wynagrodzenie. Bardzo niewielkie, ale mogli dokupować jedzenie. Towar był reglamentowany. – Za zarobione pieniądze mogliśmy kupić kilogram chleba dziennie, a raz na miesiąc 400 g cukru, jedną kostkę mydła, 2 paczki machorki i kilogram mięsa.

Wprowadzono stachanowski system pracy. „Stachanowiec” musiał sam ścinać drzewo, okrzesywać z gałęzi, spalać gałęzie, a także pociąć pień drzewa na kawałki o długości 5 m. Dzienna norma wynosiła 20 metrów sześciennych. – Kto pracował w lesie, wie, jaka to była ciężka praca. I to każdego dnia, z wyjątkiem niedzieli.

Ślub i powrót do domu

W 1947 roku deportowanym zezwolono na zawieranie małżeństw. Małżeństwa mogły mieszkać osobno, poza obozem. Pobierali się Niemcy, Rumuni, Węgrzy. Ożenił się i Grigorij. – Pewnego lata 1948 roku młoda przystojna kobieta imieniem Ania przejmowała las od naszej brygady. Była miejscowa, ukończyła studia i pracowała jako leśnik. Spodobała mi się i zaczęliśmy rozmawiać. Powiedziała, że jest wdową, mąż poległ pod Stalingradem. Ma syna. Przyjrzałem się jej bliżej i 7 listopada 1948 pobraliśmy się.

3 marca 1953 zmarł Józef Stalin. Rok później Grigorij otrzymał zezwolenie na powrót w rodzinne strony. Z Anną mieli już czwórkę dzieci. – Wróciłem po dziesięciu latach tułaczki. Rodzice już nie żyli, ale byli brat, wujkowie, ciocie. Pomagali. Zbudowaliśmy dom, założyłem na nowo gospodarstwo. Dzieci dorastały, a ja byłem znów u siebie.

Zdrajca komunistą

W 1958 roku Grigorij został wezwany do sekretarza organizacji partyjnej Lubimcewa. Sekretarz przywitał się, uroczyście odchrząknął i oznajmił: „Jest opinia, aby przyjąć was jako kandydata do Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego”. – To było tak, jakby wylano na mnie wiadro zimnej wody – wspominał Grigorij. – Jak to może być? Taki przeskok od własowca do komunisty? Kategorycznie odmówiłem. Od razu wezwał mnie szef miejscowego KGB. Rozmowa była krótka. „Dlaczego odmówiłeś zapisania się do KPZR?” Zacząłem tłumaczyć, że nie jestem godzien tak wielkiego zaszczytu, bo byłem żołnierzem armii rumuńskiej, zostałem deportowany i tak dalej. „My to wszystko wiemy, ale jeśli nie chcesz wrócić do niedźwiedzi polarnych, nie odmawiaj. Poniał?”. Przekonał mnie! A w 1991 roku komunistą być przestałem, bo szlag trafił cały Sojuz. W sierpniu tego roku stałem się za to obywatelem niepodległej Ukrainy.

Kościelny ślub w złote gody

W złote gody, które wypadały w 1998 roku, Grigorij wziął kościelny ślub z Anną. W tym samym drewnianym kościele pw. św. Dymitra, do którego chodził na nabożeństwa odprawiane po rumuńsku i pod którym niemiecki oficer przemawiał do mieszkańców. Diamentowych godów nie doczekał. Zmarł 18 października 2007 roku. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.