Politycy instrumentalizują Kościół

GN 5/2023

publikacja 02.02.2023 00:00

O współdziałaniu obozu rządzącego z opozycją, stosunku polityków do Kościoła katolickiego oraz prognozach wyborczych mówi politolog prof. Sławomir Sowiński.

Politycy instrumentalizują Kościół Tomasz Gołąb /Foto Gość

Bogumił Łoziński: Czy może Pan wskazać jakąś sprawę, w której politycy opozycji i obozu rządzącego osiągnęli konsensus i traktują ją w kategoriach dobra wspólnego? 

Prof. Sławomir Sowiński:
Kategoria dobra wspólnego powinna być oczywiście w polityce kluczowa, co przypomina już pierwszy artykuł naszej konstytucji, mówiący o tym, że Polska jest właśnie dobrem wspólnym. Rzecz w tym, że demokratyczna polityka, zwłaszcza nasza, kieruje się logiką rywalizacji. Dlatego na co dzień trudno u polityków dostrzec troskę o dobro wspólne. Myślę jednak, że jest jej więcej, niż nawet sami politycy chcą nam pokazać.

Na przykład?

Najbardziej oczywisty przykład w tej chwili to wojna w Ukrainie. Niezależnie od sposobu, w jaki rozkładają się akcenty, generalnie polska klasa polityczna jest zgodna co do kursu, który przyjął rząd. Zresztą poprzednie rządy też miały prozachodni i proukraiński kurs.

Kiedy jednak Radosław Sikorski oskarża rząd, że w pierwszych dziesięciu dniach rosyjskiej agresji rozważał rozbiór Ukrainy, to jest to ewidentne wykorzystanie wojny do ataku na politycznego przeciwnika, a więc zaprzeczenie dobra wspólnego.

To była wypowiedź bardzo szkodliwa, ale traktuję ją w kategoriach incydentu. Znamy temperament ministra Sikorskiego, pamiętamy też jego osobliwy występ kilka miesięcy temu, gdy przy okazji uszkodzenia rurociągu Nord Stream dziękował Amerykanom. Jednak generalnie, gdy popatrzymy, jak w innych państwach scena polityczna jest podzielona w sprawie Ukrainy, chociażby w czasie kampanii prezydenckiej w Czechach, to na tym tle nasi politycy naprawdę zdają egzamin, niezależnie od tego typu incydentów. Inny przykład wspólnego działania, niezależnie od pewnych potyczek, to sprawa covidu.

Powrót Donalda Tuska do polskiej polityki w 2021 r. wzmocnił Platformę Obywatelską?

Na pewno. Ocalił to ugrupowanie przed upadkiem, ku któremu się wtedy chyliło, odbudował poparcie do solidnego poziomu 30 procent. Jednak osiągnął chyba wszystko, co jest możliwe w formule twardej, bezkompromisowej opozycji. Natomiast teraz jest pytanie o strategię wyborczą.

Czy potrafi Pan wskazać chociaż jeden punkt programu wyborczego PO?

Nie i pewnie gdyby zapytać o to polityków Platformy, to też mieliby kłopot. Taktyka wyborcza PO zakłada, jak sądzę, że na tym etapie program jest sprawą w pewnym sensie drugorzędną. Jeśli bowiem opozycja ma dobre pomysły i zgłasza je na rok czy dwa przed wyborami, to może je przejąć strona rządząca i wprowadzić pod własnym sztandarem. Może być też tak, że opozycja ma pomysły wątpliwe, które są wyśmiewane, a w dodatku żadnych pomysłów nie może zrealizować, więc otrzymuje łatkę braku sprawczości. Dlatego zapewne Platforma i inne ugrupowania przedstawią program tuż przed wyborami. Obietnice wyborcze zależą też od konfiguracji, w jakiej partie będą startować. Nie wysuwałbym więc dziś jeszcze mocnego zarzutu o brak programu. W tym momencie ważniejsze jest to, czy opozycja jest gotowa do władzy w wymiarze personalnym. Nie widzę w tej chwili, by np. Platforma przygotowywała grupę 20 czy 30 potencjalnych ministrów i wiceministrów, którzy mieliby wziąć na siebie ciężar zarządzania państwem.

Są jednak sprawy, których realizację bardzo wyraźnie zapowiada Donald Tusk. Niemalże na każdym spotkaniu z wyborcami obiecuje wprowadzenie aborcji do 12. tygodnia życia dziecka, związków partnerskich, w tym par jednopłciowych, oraz walkę z Kościołem m.in. poprzez ograniczenie jego publicznej działalności. Czy to może przyciągnąć elektorat i dać zwycięstwo?

Po pierwsze, mamy w Polsce do czynienia z laicyzacją społeczeństwa, z przesuwaniem się opinii społecznej w kwestiach obyczajowych w stronę liberalną. Kompromis prawny, który zawarliśmy chociażby w kwestii ochrony życia w 1993 r., w zapisach konstytucyjnych o małżeństwie lub publicznym charakterze wolności religijnej, z różnych powodów jest coraz częściej kwestionowany. Myślę, że gdyby liberalna część opozycji doszła do władzy, to w sensie prawnym sprawy te staną jednak z całą ostrością dopiero przy okazji kampanii prezydenckiej w roku 2025. Nie sądzę bowiem, by ewentualny rząd PO miał za sobą wyłącznie liberalną czy lewicową koalicję i by mógł przełamywać weto prezydenta. Jeśli zaś chodzi o politykę, to mam wrażenie, że autorytet Kościoła bywa instrumentalizowany z różnych stron. Donald Tusk rzeczywiście wchodzi dziś w dość osobliwą pozę obrońcy Kościoła przed samym Kościołem. To jest zapewne jakaś próba wykorzystania religijności części z nas. Ale z drugiej strony, gdy politycy PiS w poprzednich latach na różnych wiecach wyborczych mówili, że będą bronić polskiej tradycji i polskiej wiary, to też w mojej ocenie brali na polityczne sztandary naszą religijność i powodowane nią troski. Sprawa jest więc złożona. Myślę również, że brakuje aktywności publicznej samego Kościoła.

W jakim sensie?

Mam wrażenie, że Kościół instytucjonalny w pewnych ważnych publicznie sprawach bywa dziś zbyt wycofany. A gdy on w sprawach społecznych milczy, w jego miejsce ze swymi teologiami politycznymi wchodzą chętnie politycy, próbując reprezentować nie tylko nasze interesy, ale także naszą religijność. Na przykład w sprawie przyjmowania uchodźców stanowisko Kościoła jest bardzo wyważone. Tymczasem w latach 2015–2016 politycy obozu władzy, twierdząc, że bronią cywilizacji chrześcijańskiej, nie godzili się nawet na skromne korytarze humanitarne, o które zabiegał episkopat. Dziś trochę brakuje mi głosu Kościoła w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Na przykład na temat sprawiedliwego rozkładania ciężarów inflacji, naszego zaangażowania na rzecz Ukrainy i sprawiedliwego pokoju, roztropnej ekologii, solidarności pokoleń, roli mediów czy troski o dobro wspólne, jakim są instytucje państwa. Choć są też dobre przykłady, jak choćby niedawne stanowisko przewodniczącego KEP w sprawie reparacji. Uważam, że jako katolicy – niezależnie od przekonań politycznych – mamy prawo poznać szerzej w tym zakresie nauczanie Kościoła. A i politycy, gdy usłyszą autonomiczny głos Kościoła w sprawach publicznych, będą mieli mniej przestrzeni, by wchodzić w jego rolę.

Wystąpienia Donalda Tuska są bardzo radykalne, często buduje je na nienawiści do PiS. Czy to jest droga do poszerzenia elektoratu?

To sprawa strukturalna, związana z pomysłem na rolę polityczną Donalda Tuska. A szerzej – to także wynik ostrego podziału w postsolidarnościowej rodzinie, jaki zaczął się w roku 2005, a swej głębi sięgnął wraz z katastrofą smoleńską. Bardzo ostre wypowiedzi zdarzały się też Jarosławowi Kaczyńskiemu czy politykom PiS. Problem jest więc po obu stronach. Jednak moim zdaniem ten polityczny duo­pol, który w dużej mierze ma charakter personalny, nie musi być trwały. Myślę, że jesienne wybory będą ostatnimi, w których naprzeciwko siebie staną ci dwaj politycy. Ewentualne przejście PiS do opozycji postawi bowiem przed tym ugrupowaniem pytanie o przywództwo polityczne oraz następstwo po Jarosławie Kaczyńskim. Podobnie gdyby Platforma znalazła się w opozycji na trzecią kadencję – też w sposób oczywisty będzie musiała się z tym problemem zmierzyć. Dlatego być może niedaleka przyszłość otworzy w tym zakresie nowe okno możliwości.

Jaki wynik wyborów parlamentarnych Pan przewiduje?

Dziś można jedynie mówić o projekcjach stanu obecnego. PiS ciągle wydaje się faworytem, co wynika z faktu, że zbudował bardzo silny tożsamościowy związek ze swoimi wyborcami i ma szeroki dostęp do zasobów władzy, z których dość bezpardonowo korzysta – w mojej ocenie np. ze wsparcia mediów publicznych, także z przedwyborczych gestów socjalnych. Jeśli jednak w obozie władzy nie nastąpi jakaś zmiana jakościowa, odejście od zasady „jeszcze więcej tego, co dotąd”, jeśli nie pojawi się nowa formuła także dla centrum, to PiS będzie miał małe szanse, by kontynuować rządzenie. Nie wierzę też w koalicję PiS z Konfederacją, to są zupełnie różne polityczne planety. Dlatego dziś najbardziej prawdopodobny wydaje się scenariusz, w którym – niezależnie od zdobycia największego poparcia – PiS zamieni się miejscami z obecną opozycją. Jeśli jednak obecna opozycja już dziś nie zacznie szukać jakiegoś modus vivendi z prezydentem Andrzejem Dudą, to jej ewentualny sukces może oznaczać polityczny klincz. Jak już mówiłem, obecnie trudno wyobrazić sobie, aby ktokolwiek zdobył jesienią w Sejmie większość 276 mandatów, dającą możliwość odrzucania wet prezydenta, a więc pełnię władzy od niego niezależną. •

Prof. Sławomir Sowiński

jest politologiem, doktorem habilitowanym nauk społecznych, pracuje w Instytucie Nauk o Polityce i Administracji UKSW.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.