Odpowiedzialność

Tomasz Rożek

|

GN 5/2023

Pod koniec stycznia Agencja Badań Medycznych wydała komunikat w związku z zakończeniem badań nad skutecznością amantadyny w leczeniu COVID-19. Amantadyna nie daje żadnych efektów w leczeniu tej choroby.

Odpowiedzialność

Tematy w mediach pojawiają się szybko. I szybko znikają. Kto dzisiaj pamięta o amantadynie? Kto pamięta o emocjach, jakie wywoływał ten preparat? Kto pamięta kolejki do lekarza, który twierdził, że lek pomaga? A pamiętamy tych, którzy zalecali ostrożność i mówili, że lek nie został przebadany co do skuteczności leczenia covidu? Podobno byli skorumpowani przez producentów szczepionek. Zapomnieliśmy. Agencja Badań Medycznych zakończyła ostatni etap badań amantadyny. I potwierdziła to, co pokazywały badania wcześniejsze. Ten lek nie działa na COVID-19.

Ludzka pamięć zwykle jest ulotna. Pozostają emocje. Kto jest za nie odpowiedzialny? Kto je rozkręcał i kto podsycał? Bo kto na nich stracił, wiadomo. Chorzy. Ci, którzy zapłacili zdrowiem i życiem. Nie tylko ci, którzy chorowali na covid, ale także ci, którzy potrzebowali anestezjologa, karetki, szpitalnego łóżka.

Kanadyjska Akademia Nauk (CCA – Council of Canadian Academies) kilka dni temu opublikowała raport, z którego wynika, że błędne, fałszywe i kłamliwe informacje na temat pandemii kosztowały w Kanadzie życie kilku tysięcy osób. Życie z powodu niepodjętej terapii czy rezygnacji ze szczepień. W tym samym raporcie pojawia się kwota ponad 220 milionów dolarów. Tyle pieniędzy stracił kanadyjski system ochrony zdrowia, ponieważ ludzie zarażeni koronawirusem trafiali do szpitali w stanie ciężkim czy krytycznym, a ich leczenie (nie zawsze zakończone sukcesem) kosztowało nieporównywalnie więcej niż prewencja albo leczenie wówczas, gdy ich stan był lekki. Uważali oni, że skoro COVID-19 to niegroźna choroba, to po co robić testy? Po co zgłaszać objawy? Eksperci Kanadyjskiej Akademii Nauk wyliczyli, że gdyby nie dezinformacja, w Kanadzie zachorowałoby o kilkaset tysięcy osób mniej, a o kilkanaście tysięcy mniej trafiłoby do szpitala.

Dezinformacja szerzyła się nie tylko przez anonimowe wypowiedzi. Angażowały się w nią również osoby publiczne, w tym dziennikarze, księża, aktorzy czy piosenkarze. Czy ktoś z nich odpowie za propagowanie nieprawdy? Raczej nie. Wolność słowa bez odpowiedzialności za słowo jest niebezpieczna. Kanadyjczycy policzyli, jak bardzo. A może by i u nas ktoś to policzył? Nie, nie spodziewam się, że ktokolwiek przynajmniej przeprosi za rozpowszechnianie nieprawdy. Ale może następnym razem ten ktoś się zastanowi, zanim poda dalej niesprawdzone informacje. Te, które usłyszał od szwagra sąsiada, który ma kuzynkę pracującą w szpitalu. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.