Strefa wolności

Edward Kabiesz

|

GN 09/2009

publikacja 28.02.2009 23:05

W filmach o czasach PRL Kościoła jakby nie było. A przecież on właśnie stwarzał wtedy sferę wolności. Z Rafałem Wieczyńskim, reżyserem filmu „Popiełuszko. Wolność jest w nas”, rozmawia Edward Kabiesz

Strefa wolności Reżyser filmu „Popiełuszko. Wolność jest w nas” Rafał Wilczyński

Edward Kabiesz: W ostatniej chwili rozszerzył Pan tytuł filmu na „Popiełuszko. Wolność jest w nas”. Czy nazwisko tytułowego bohatera nie wystarczało?
Rafał Wieczyński: – To nie był mój pomysł, ale dystrybutora, który przeprowadził badania. Wielokrotnie podkreślałem, że ks. Jerzy chciał ludzi wyzwolić wewnętrznie, i to zostało sformułowane w tytule. Okazało się, że dla młodych ludzi samo nazwisko rzeczywiście nie wystarcza, ale w powiązaniu z przesłaniem bohatera staje się atrakcyjne. To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że trzeba było zrobić ten film.

Czy młodzież jest najważniejszym adresatem filmu?
– Najważniejszym, ale nie jedynym. Traktuję młodych tak samo serio jak wszystkich, którzy przeżyli tamten czas i którym bliska jest historia Polski. Film adresowany jest dla szerokiej publiczności. Z pierwszych próbnych pokazów wynika, że młodzież przyjmuje film dobrze, młodym otwierają się oczy na pewne rzeczy. Oni nie wiedzą o heroizmie Popiełuszki, bo nie mają skąd się dowiedzieć. Na szkolnych lekcjach historii w praktyce rzadko dochodzą do omawiania współczesności.

Czy w czasie realizacji filmu nie przeżywał Pan chwil zwątpienia?
– Coś w tym jest, że rzadko takie filmy u nas się robi i nie wszyscy są przyzwyczajeni do pewnych wymagań. Mamy znakomitych fachowców i wielu ludzi pracowało fantastycznie przy filmie. Jednak na tyle rzadko stawia się u nas poprzeczkę wysoko, że brak ludziom pewności i doświadczenia, przekonania, że coś ma być zrobione do końca dobrze, że widz nie ma zostać oszukany. Byłem uparty i dlatego zdjęcia się przedłużały, realizowaliśmy wiele dubli. Ta produkcja była wyzwaniem dla wszystkich. Dla mnie i dla całej ekipy. Niektórzy przeszli samych siebie, bo jeżeli się pracuje czasem po 15 godzin i więcej, jest to olbrzymi wysiłek.

W jednej z recenzji pojawiło się sformułowanie: „ten film – cofa nie tylko kino, ale i Polskę o dobrych kilkadziesiąt lat”.
– No i jestem dumny z tego. Cóż za siła jednego filmu, prawda? Film, istotnie, odtwarza atmosferę początku lat 80., przesyconą swoistym poczuciem wspólnoty narodu skierowanej przeciwko systemowi komunistycznemu. Przypomina, że ośrodkiem życia kulturalnego i duchowego Polaków był Kościół katolicki. Rozumiem, że dzisiaj u niektórych przywoływanie pozytywnych bohaterów księży – i to bez filtrów politycznej poprawności – może budzić irytację.

Mówił Pan, że film zawiera 80 proc. prawdy. Co jest więc fikcją?
– Fikcja jest tam, gdzie ze względów dramaturgicznych niektóre wydarzenia rozgrywające się w ciągu miesięcy zostały skondensowane do pojedynczych scen. Również niektóre postacie są syntezą wielu osób.

A postać grana przez Zbigniewa Zamachowskiego?
– To właśnie dobry przykład. Hutników wokół księdza było kilkudziesięciu, w filmie jest właściwie czterech. Pod Zamachowskiego można sobie podłożyć kilka osób. Tak samo postać Piotra. Nie chciałem mieszać postaci polityków w ten film, bo najważniejszy jest ks. Jerzy, a jego stosunek do nich był innej natury, nieporównywalny do dzisiejszego postrzegania polityków. Podział wydawał się prosty: opozycja i naród, czyli my, i władza, czyli oni. Oczywiście były próby politycznego wykorzystania charyzmy i wpływu ks. Jerzego, a później również jego śmierci dla osiągnięcia celów politycznych przez opozycję. Ksiądz Jerzy był poddawany swoistym testom, komu się da wciągnąć, która opcja jest mu bliższa, ale on był kapłanem. To było dla niego najważniejsze. Nie był działaczem politycznym. W filmie postać Piotra symbolizuje świat polityki.

Czy ksiądz Popiełuszko palił papierosy?
– Palił. Również zdanie w filmie „witam siostrę w upadku” to są jego słowa.

Film nie zajmuje się kulisami zbrodni, na co z pewnością oczekiwało wielu widzów.
– Dla uważnego widza wszystko, co trzeba, w tym filmie się znajduje. Są odpowiedzi, ale to wymaga chwili refleksji. Pozwoliłem sobie skorzystać z tego, że jednak to jest film, a nie śledztwo, albo sąd. Najważniejszą sprawą było nie stracić w opowieści tego, co najważniejsze, czyli ks. Jerzego. Cała sprawa zabójstwa, wszystkie te mylne tropy, którymi można kluczyć wokół zbrodni, i w których najpewniej można się zagubić, odciągają nas od jego męczeństwa, postawy moralnej, od wszystkiego, za co zginął. Nie wiem, czy MSW specjalnie nie fabrykowało tych dezinformujących śladów; czy to Milewski, czy Kiszczak, komu to było potrzebne itd. A chodziło o to, by nie zginęło sprzed oczu nauczanie ks. Jerzego i to, za co oddał życie.

W filmie pokazał Pan rolę Kościoła w tamtych czasach.
– Miałem poczucie, że w polskim kinie tego w ogóle nie ma. W filmach o tamtych czasach o wolność walczyli głównie byli członkowie partii, których ruszyło sumienie. To wielkie przekłamanie, będące owocem m.in. cenzury. A to właśnie Kościół stwarzał sferę wolności.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.