Kury i koniec imperium

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 04/2009

publikacja 27.01.2009 13:03

Kiedy na scenę wchodzi cesarz Romulus Wielki, pieje kogut. Dla widzów to dodatkowy znak, że w tej chwili zdradza imperium rzymskie, swą ojczyznę. Wyreżyserowaną przez Krzysztofa Zanussiego sztukę „Romulus Wielki” można oglądać w warszawskim Teatrze Polonia.

Kury i koniec imperium Romulus Wielki (Janusz Gajos) nie może zgodzić się ze swą żoną (Ewa Wiśniewska) fot. AGENCJA GAZETA/GRAŻYNA JAWORSKA

Nikt nie staje się tak łatwo mordercą jak ojczyzna – mówi prowokacyjnie cesarz. A chwila jego zdrady trwa cały spektakl. Imperator osobliwie zaplanował, że dojdzie do władzy, aby zniszczyć cesarstwo, bo tylko tak może zapewnić podwładnym szczęśliwość. „Romulus Wielki” Friedricha Dürrenmatta trafia w aktualne klimaty i nastroje. Mówimy o kryzysie gospodarczym, a bohaterowie sztuki szwajcarskiego dramaturga rozprawiają o kryzysie wartości, który zwykle zwiastuje koniec starego świata. Tę sztukę trzeba zobaczyć, żeby usłyszeć ten ważny głos.

Cezar z jajami
Dramat Dürrenmatta opowiada o rządach cesarza Romulusa Augustusa, który zamiast ratować ginące imperium, hoduje kury i prowadzi dysputy filozoficzne. Codziennie celebruje jedzenie jaj znoszonych przez kury, wręcz prowokacyjnie noszące imiona innych imperatorów. „Nie ma w tobie nic oprócz lenistwa” – podsumowuje go żona – patriotka (Ewa Wiśniewska). „To mój rozsądek polityczny” – odpowiada jej ze stoickim spokojem cesarz. I przyznaje, że od początku szaleńczych rządów swoim nicnierobieniem realizuje plan unicestwienia imperium. „To nie ja zdradziłem Rzym, on zdradził siebie” – usprawiedliwia się. Ale kiedy na swoich harleyach nadjeżdżają zwycięscy Germanie, okazuje się, że plan był absurdalny, bo nie tak łatwo można przestać być władcą. Spektakl tworzą dwie wielkie indywidualności – Krzysztof Zanussi, reżyser prawie 40 filmów i wielu spektakli zagranicznych, ale w Polsce dopiero po raz trzeci pracujący w teatrze, i Janusz Gajos, kreujący tytułowego bohatera (obaj w tym roku kończą 70 lat).

Zanussiemu – również wybitnemu intelektualiście, fizykowi i filozofowi – bliski wydaje się dyskurs Dürrenmatta, poszukiwanie prawdy przez zderzanie celnych argumentów. Janusz Gajos w mistrzowski sposób sprowadza te groteskowo-poważne dialogi o pryncypiach na ziemię, czyli w realia cesarstwa, ale też poniekąd współczesności. Zanussi już przed premierą zaznaczał, że stara się być akuszerem, który pomoże urodzić się roli Romulusa. Widać, że mu się to udało. Gajos dodaje postaci osobistego ciepła i uroku, przez co łatwiej nam oswajać filozofię imperatora. – Nie da się go nie lubić, choć nie zgadzam się z poglądami, które głosi – powiedziała jego sceniczna partnerka Ewa Wiśniewska. Nie widziałam Jana Świderskiego i Gustawa Holoubka, kiedy wcielali się w postać rzymskiego imperatora, ale jestem przekonana, że kreacja Gajosa też przejdzie do historii naszego teatru.

Kurnik i filharmonia
Podczas oglądania spektaklu widzowie wpadają w pułapkę. Zaczynają się śmiać, kiedy jak w jakiejś farsie imperator pojawia się w „galowym” szlafroku i zajada jajami. Niewątpliwie także w komedii mogłyby się znaleźć aforystyczne wypowiedzi bohaterów o tym, że „kultura kończy się tam, gdzie zaczynają się spodnie”, albo że ludom Wschodu niewiele do życia trzeba, bo od zawsze prowadzą koczowniczy tryb życia. Ale w pewnym momencie śmiech ustępuje miejsca refleksji. Orientujemy się, że dyskusja o upadającym imperium, którego minister finansów uciekł z kasą, jakby zapomniał, że była pusta, o państwie, gdzie wszystko można kupić – dotyczy nas. Całkiem poważnie robi się, kiedy na scenę wchodzi rzymski patriota Emilian (Rafał Maćkowiak), narzeczony córki Romulusa (Magdalena Walach), i rozpoczyna dysputę o patriotyzmie, miłości ojczyzny, bohaterstwie.

Wracamy do odwiecznych polskich rozważań o tym, co najważniejsze – imperatyw przetrwania, chęć ratowania własnego życia, czy składanie go na ołtarzu miłości ojczyzny. Polska historia jest pełna takich dylematów, dlatego przywołanie ich wzbudza niepokój. Argumenty Romulusa stawiającego na jednostkowe przetrwanie nie brzmią głupio, ale nie znajdują uzasadnienia w naszym myśleniu narodowym. Warto przypomnieć, że swoją sztukę Dürrenmatt napisał w latach 40., żeby rozliczyć się z nazizmem i Niemcami. Dziś penetracja problemów niemieckich nas nie dotyczy, znajdujemy tu problemy swoje. Jak mówi reżyser – zastanawiamy się nad naszą, może też ginącą cywilizacją, której schyłek zwiastuje upadek uznawanych dotąd wartości.

Warto zwrócić uwagę, że w spektaklu świetnie grają dźwięki, sygnalizujące degradację sztuki. Gdakanie kur przechodzi w śpiew sopranu koloraturowego, a my, widzowie, ze zdziwieniem spostrzegamy, że czujemy się całkiem dobrze i w kurniku, i w sali teatru czy filharmonii.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.