Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie, Dwie tylko: poezja i dobroć... i więcej nic... C. K. Norwid
Dzisiaj o tęsknocie, koniecznej w niezbędniku teologów i poetów. Bo jeśli o niej nie teraz, w apogeum Adwentu, to kiedy? Najpierw wiersz Marty Tatrzańskiej. Powstał on w Jiretinie pod Jedlovou, a dotarł do mnie z piękną fotografią Frasobliwego. Wiersz nie ma tytułu, ale ma w sobie potężną dawkę tęsknoty. Dotyczy ona (chyba, jak rozumiem) w równej mierze zarówno człowieka, jak Boga; ona, przemożna: kiedy nas dopada pod Jedlovou, o siódmej rano, gdziekolwiek zresztą, kiedykolwiek. Posłuchajmy:
Teraz wiersz Tuwima („Pokaż się z daleka”), ukończony na krótko przed śmiercią poety. Nie jest to zapewne poetyckie arcydzieło (Tuwim bywał artystycznie znakomity, bez wątpienia, cokolwiek byśmy sądzili o politycznej stronie tworzonych przez niego tekstów), ale nasycenie tych niedopracowanych strof tęsknotą – niebywałe. I to u kogo… I owo przejmujące „dopełznę” – z krętą linią życia za sobą, linią znaczoną strużką krwi:
I mój wiersz („Kyrie”), z jubileuszowego 2000 roku, wiersz księdza w pewnym wieku. To znaczy księdza, który już pozbył się wielu złudzeń (na swój temat), ale – szczęśliwym trafem – nie przestał tęsknić. A może nawet robi to z większym natężeniem pragnienia i bezradności (pokory?) niż kiedyś…
W którąś z majowych niedziel tego roku znalazłem się na rzymskim lotnisku Fiumicino – potwornie zmęczony, z perspektywą wielu godzin czekania na lot, z trudnymi doświadczeniami ostatnich dni. Gorycz sprzyja depresyjnym myślom – któż z nas tego nie zna? I oto dotarłem do lotniskowej kaplicy, nad drzwiami której wyryto po łacinie Mt 11,28: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię”. Ach, cóż to była za radość, co za perspektywa. Tu spędzę piękną godzinę przed tabernakulum… Więc przekroczyłem fotokomórkowy próg kaplicy, z nadzieją na pokrzepienie. Ale wyrzucono mnie (prawie dosłownie) po 60 sekundach (sprzątamy, zamykamy, było już wystarczająco długo otwarte etc.). Jeszcze moje łzy nie obeschły (znów dosłownie), a Bóg już chciał, bym opuścił Jego przytulność, by łzy wysychały w biegu, w drodze ku ludziom. Oto co znaczy moje powołanie, myślałem: doznawać pocieszenia po to, by pocieszać innych. Pomagać Bogu pocieszać. Przecież nie tylko ja tęsknię.
Puenta, jak na Adwent przystało, jest prosta, ale dlatego też wspaniała. Niech ją wyrazi dwuwiersz poetki z Zabrza, Eli Buczkowskiej:
To był 57.- odcinek „Poezji i teologii”. Co znaczy prawie 5 lat comiesięcznej obecności tej rubryki w GN. Teraz wybieram się na roczny naukowy urlop. Czyli: do zobaczenia (a właściwie „do przeczytania”) w styczniu 2010 roku. Jeśli Bóg pozwoli, dodajmy skromnie, ale z ufnością.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.