Chciałem być księdzem

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 45/2008

publikacja 11.11.2008 10:41

- Wybrałem odwrotnie niż papież Jan Paweł II – uważa Jan Kobuszewski. - On chciał być aktorem, a został księdzem, ja chciałem być księdzem, a zostałem aktorem.

Chciałem być księdzem Jan Kobuszewski z wnukiem Maćkiem na promocji książki fot. Jakub Szymczuk

Wysoki na twarzy i pociągłego wzrostu – mawiał o Janie Kobuszewskim Aleksander Zelwerowicz. A Agnieszka Osiecka nazywała go chodzącym „znakiem zapytania”. Ten aktor-legenda 27 października w warszawskim Teatrze „Kwadrat” promował swoją książkę „Patrzę w przyszłość (i przeszłość) z uśmiechem i radością”, wydaną przez Wydawnictwo św. Pawła. To nie tylko zapis jego życia i pracy, ale przede wszystkim poruszające wyznanie wiary twórcy niezapomnianych kreacji w słynnym „Wielokropku”, „Kabareciku Olgi Lipińskiej”, czy „Kabarecie Starszych Panów”. – Znajduję się w głupiej sytuacji, zwykle mówię wyuczonym tekstem – żartował, stojąc przed wypełnioną po brzegi widownią.

Nie jestem dewotem
Według Kobuszewskiego, to niedozwolone, żeby aktor pisał tak intymną książkę, obnażał się przed swoimi widzami. A jednak zdecydował się na to z kilku powodów. Ten niecodzienny wywiad przeprowadził z nim nieżyjący już przyjaciel – ojciec Robert Łukaszuk, paulin. Jasna Góra – miejsce, w którym odbyła się rozmowa, też było wyjątkowe. To dla Kobuszewskiego „najświętsze miejsce w Polsce”, do którego pielgrzymował od dzieciństwa. W jasnogórskim sanktuarium w zeszłym roku obchodził jubileusz 50-lecia pracy scenicznej i związku małżeńskiego z aktorką Hanną Zembrzuską-Kobuszewską. Podczas ślubu w kościele św. Anny w Warszawie mówili tak głośno i wyraźnie, że ksiądz, który im błogosławił, powiedział: „Składaliście państwo przysięgę tak, jakbyście byli aktorami”. Dziś mają dwóch wnuków: 16-letniego Janka i 8-letniego Maćka.

Pierwszy raz pojechał na Jasną Górę z grupą pielgrzymów z Saskiej Kępy. Był wtedy ministrantem i niósł sztandar św. Antoniego. „A teraz, po latach, zamieszkałem w celi klasztornej 33” – pisze. Służył do Mszy od 1946 do matury w 1951. Zawsze miał trudności z recytowaniem po łacinie „Confiteor”. Kiedy szedł na operację raka jelita grubego, zdecydował się na spowiedź po 27 latach. Trwała dwie godziny. Dziś powtarza: – Nie jestem dewotem, tylko małym, biednym wierzącym.

Tylko dziesięciu
– Komedia to bardzo trudny gatunek, trudno ludzi pobudzić do śmiechu. Uważamy się za naród radosny, ale nie potrafimy śmiać się z siebie – mówił czołowy bohater Kabaretu „Dudek”. – W ciągu 250 lat historii literatury mieliśmy tylko dziesięciu komediopisarzy. Sam za pierwszym razem oblał egzamin do szkoły teatralnej. Przygotował repertuar poważny – „Stepy akermańskie” Mickiewicza, fragment „Syzyfowych prac” Żeromskiego i jeden wiersz Gałczyńskiego.

Poszedł do Szkoły Dramatycznej Teatru Lalek i od razu przeskoczył na drugi rok, bo ta dwuletnia szkoła była w likwidacji. Przy drugim podejściu do Szkoły Teatralnej kazali mu powiedzieć wiersz o byczku Fernando. I dostał się. Po studiach zaczął pracę w Teatrze Nowej Warszawy. Potem był na etacie w Teatrze Rozmaitości, w Teatrze Polskim, a od 1962 w Teatrze Narodowym. Wszystko skończyło się po „Dziadach” wyreżyserowanych przez Kazimierza Dejmka, w których grał doktora Becu. – Gomułka grzmiał, jakim prawem w Teatrze Narodowym pada ze sceny zdanie: „A nam tu z Moskwy nasyłają samych łajdaków stek” – wspomina. W 1976 „Dudek” Dziewoński zaproponował mu angaż w Teatrze Kwadrat, w którym pracuje już 31 lat. – Tu tworzymy wyjątkową rodzinę – mówi pan Jan.

Trzeba się cieszyć
Jan Kobuszewski wspomina okupację. Chodził wtedy na tajne komplety. W czasie powstania, kiedy miał 11 lat, widział, jak zrywano chodniki, żeby chować pod nimi zmarłych. Mama Alina, która zmarła w 1978, stale czuwała nad synem. To ona zbierała wszystkie jego wywiady i recenzje. – Będąc dorosłym człowiekiem, aktorem, nagle uświadomiłem sobie, że mając żonę, córkę, dwie siostry, jestem sierotą – wspomina czas po jej odejściu. Od tej pory uznał za swoją matkę Matkę Bożą. Przyjaźnił się z wieloma kapłanami, także z ks. Jerzym Popiełuszką, od którego otrzymał błogosławieństwo dwa tygodnie przed jego zamordowaniem. „W najtrudniejszych dla mnie chwilach (…) pomagała mi wiara w Chrystusa, który był Człowiekiem, i wiara w Matkę Najświętszą, która też była Człowiekiem” – wyznaje w książce. Na własny użytek ułożył sobie modlitwę, którą lubi odmawiać „Jezu Chryste, Boże Żywy, Baranku bardzo cierpliwy, w ręce święte, w ręce Twoje oddaję Ci wszystko moje”. A na co dzień powtarza: „Należy cieszyć się z tego, co mamy, i nie zazdrościć”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.