Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie, Dwie tylko: poezja i dobroć ... i więcej nic... C. K. Norwid
fot. Marek Piekara
Sierpień nie tylko dla mnie jest ziemską kwintesencją piękna, prawda? Pełnia lata, ciepło – w naszym klimacie w sam raz na ludzką miarę – spokój przyrody, chwila wytchnienia (w akademickim kieracie…). Chwilo trwaj, jesteś piękna. Aczkolwiek… Sięgam po wyjątkowo piękną pieśń o pięknie. Nosi tytuł Cant espiritual (tłum. K. Kozak) i jest dziełem katalońskiego poety Joana Maragalla:
Bruno Forte, wybitny włoski teolog, arcybiskup leżącej w Abruzji diecezji Chieti-Vasto, komentuje poemat Maragalla następująco:
„Piękno tego, co przemija, jest progiem, który otwiera ku horyzontom nieprzemijającego Piękna. Jego przedsmak mamy w miłości, a w wierze go przyzywamy. Całość zjawia się we fragmencie, fragment otwiera się ku Całości za pośrednictwem drogi Piękna, które zbawi świat. Wieczność wkroczyła w świat, ażeby doczesność mogła wejść w wieczność. Oto istota chrześcijaństwa (…)”
(tłum. K. Kozak).
Chrześcijaństwo bowiem zarazem potwierdza i przekracza grecki ideał piękna. Jak najbardziej akceptuje harmonię, zachwyt „błękitnym niebem nad górami/ i niezmierzonym morzem i wszędzie jaśniejącym słońcem”. Ale też nie zatrzymuje się w tym miejscu, idzie dalej, wychodzi z Aten, poza mury Jerozolimy, gdzie w Getsemani i na Kalwarii kona bez jakichkolwiek atrybutów zewnętrznego piękna Mordowany Niewinny. To nie jest miejsce ani chwila, którym chciałoby się powiedzieć „trwaj!”. Na Golgocie brak błękitu, morza i słońca. Ale mimo to – a wręcz „w tym” – na Golgocie nie brak Piękna. Przewodnikiem w tej chrześcijańskiej wędrówce od piękna do Piękna jest Miłość. To ona nadaje Pięknu ostateczny kształt – Prawdy; daru z siebie, czyli najgłębszej miłosnej prawdy o życiu. Najdojrzalszą formę osiąga piękno miłości w cierpieniu, kiedy za cenę bólu potwierdza prawdę swojego istnienia. Miłość, która nie cofa się przed bólem, powiada (u)kochanemu(-ej): popatrz, piękno istnieje, nie jest fantasmagorią.
Wiemy z życiowego doświadczenia, że piękno otacza aura tragiczna. Że jest kruche, mijające, że melancholia towarzyszy mu jak wierny pies. Piękno niepokoi, bo jest w jego doświadczeniu jakieś zarzewie głębokiej, śmiertelnej samotności.
On sort, on crie, c’est la vie; on crie, on sort, c’est la mort (Ausone de Chancel). Czyli: „wychodzi się, krzyczy, to życie; krzyczy się, wychodzi, to śmierć”. Między jednym a drugim krzykiem rozciąga się życie. Krzyk i piękno, ich wzajemność.
Chrystus ukrzyżowany objawia, że one wszystkie – miłość i samotność, śmierć i życie – mają wspólny, najgłębszy punkt: Boga. Że w maksymalnym oddaleniu można doświadczyć największej bliskości – tak było na Golgocie między Synem i Ojcem. Że piękno ocaleje – ba, osiągnie swój szczytowy splendor – nie w narcystycznej kontemplacji samego siebie, ale w hojności daru, wydania; w miłości. O tym jest, jak rozumiem za Forte, Cant espiritual Maragalla; o tym mówią nasza tęsknota, nasz zachwyt, nasze cierpienie. Po to jest poezja. I w czwartą rocznicę śmierci Miłosza przypomnę w tym miejscu (gdzie to robić, jak nie na styku „poezji i teologii”?) Miłoszową radę-marzenie z „Pieska przydrożnego”: „Niezliczone odmiany schorzeń psychicznych, wariaci chodzący ulicami i mówiący do siebie – jak dziś w Kalifornii, ogólne rozpasanie w seksie, narkotykach i zbrodni. Stąd potrzeba gromadzenia się w nieduże wspólnoty spojone szacunkiem dla rozumu, zdrowego rozsądku i czystości obyczajów. Może nawet przetrwa w nich poezja pośród ogólnego zdziczenia, jako zdrowie wśród chorych, tak jak kiedyś była chorobą wśród zdrowych”.
Nieważne, powiada Maragall; niechaj świat będzie tym, czym jest, dodaje. Ale czy ta ziemia nie mogłaby być moją ojczyzną niebieską, Panie? – pyta. Nie poczytaj mi tego w wieczności za winę, Panie… Z zachwytu pytam, jestem człowiekiem, a moja miara – ludzka.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.