Pokój marzeń

Jacek Dziedzina

|

GN 4/2023

publikacja 26.01.2023 00:00

Od blisko roku optymiści powtarzają, że Rosja „już przegrała tę wojnę”. W ostatecznym rozrachunku – miejmy nadzieję, że tak właśnie będzie. Problem w tym, że może nam przyjść jeszcze słono za to zapłacić.

Zniszczone miasto Dnipro na Ukrainie. Rosyjskie wojska niszczą cele cywilne z coraz większą determinacją. Zniszczone miasto Dnipro na Ukrainie. Rosyjskie wojska niszczą cele cywilne z coraz większą determinacją.
Mustafa Ciftci /Anadolu Agency/abaca/pap

Niektórym wystarczył fakt, że Rosja nie zrealizowała swoich celów na Ukrainie w ciągu trzech dni, jak zakładano na Kremlu. I to oczywiście prawda – Putin przeliczył się, jego sztab, doradcy, dowództwo i przede wszystkim służby specjalne całkowicie przekalkulowali swoje możliwości. Inni nabierali pewności, że Putin „już przegrał”, gdy najpierw sankcje na Rosję, potem dostawy broni dla Ukrainy pozwoliły napadniętym bronić się przed agresorem w sposób, którego nie brały pod uwagę żadne ośrodki analityczne w Moskwie, ale też w Berlinie, Paryżu czy nawet Waszyngtonie. Gdy wreszcie wojna odsłoniła całą słabość rosyjskiej armii, a później nastała kontrofensywa Ukraińców, również z sukcesami, to hasło „Rosja już przegrała” nabrało statusu niemal teorii naukowej.

Czy dziś, niespełna miesiąc przed rocznicą pełnoskalowej napaści na Ukrainę, można nadal z taką samą pewnością powtarzać, że Rosja „już przegrała”? Co na to rodziny ofiar powtarzanych od 2 miesięcy zmasowanych ostrzałów rakietowych na wszystkie miasta Ukrainy? Co na to sztab i władze tego kraju, błagające rozpaczliwie Zachód o pilną dostawę potrzebnej broni? Prawdę mówiąc, owych niepoprawnych optymistów jest coraz mniej, bo rozwój wypadków mocno zweryfikował wszystkie ich scenariusze. Świadomość tego, że nie jest łatwo i łatwo nie będzie, jest stała lub rośnie w wielu zachodnich stolicach. Również sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg nieustannie powtarza, że wstrzymanie dostaw broni dla Ukrainy grozi jej upadkiem i w konsekwencji rozlaniem się konfliktu na pozostałe kraje. Dziś chyba nawet niedawni hurraoptymiści z większą uwagą słuchają komunikatów takich jak ten, który w minionym tygodniu zamieścił brytyjski resort obrony: „Zagrożenie militarne będzie trwało jeszcze przez wiele lat poza obecną wojną na Ukrainie”. Czy jest jakaś nadzieja, że tym razem to pesymiści choć trochę się mylą?

Cel niezmienny

Sami Ukraińcy, choć są pierwszymi, którzy marzą o pokoju, oceniają sytuację nie tylko na podstawie aktualnych strat lub wygranych Rosji na froncie. Rozumieją lepiej niż ktokolwiek inny, że trzeba brać pod uwagę przede wszystkim determinację samego Putina i jego otoczenia. Trafnie opisał to sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy Ołeksij Daniłow: „Moskwa chce zniszczyć samą Ukrainę jako zjawisko historyczne: język, historię, kulturę, nośniki ukraińskiej tożsamości. Całkowite i absolutne ludobójstwo. Kreml wie, że w przeciwnym razie sama Rosja zniknie jako niedokończony relikt tyranii przeszłości, kraj zła i przemocy. Aby osiągnąć swój cel, Putin chce zadać Ukrainie klęskę militarną, klęskę strategiczną” – napisał.

Jego pesymizm opiera się również na przekonaniu, że Rosja w pewnym sensie posiada nieograniczone możliwości przywracania zdolności bojowej przez kolejne mobilizacje. My pocieszaliśmy się widokiem tysięcy Rosjan uciekających przed powołaniem do wojska, ale przecież ponad 80 tys. z ostatniej „częściowej mobilizacji” zostało wysłanych na front. Daniłow wie również, że w najbliższych tygodniach Rosjanie będą chcieli skupić się na przerwaniu łańcucha dostaw z Zachodu i nowej ofensywie na wschodzie i południu Ukrainy. Ukraińcy nie mają wątpliwości, że główny cel Putina nie tylko pozostaje bez zmian, ale wręcz stał się obiektem obsesji, od której nie ma już teraz odwrotu.

Nie wszystko blef

To, co ogłaszają sami Rosjanie, należy oczywiście cedzić przez gęste sito, biorąc pod uwagę, że skierowany do nich przekaz propagandowy jest dla Moskwy równie ważny jak działania militarne na froncie. Ale cedzenie przez sito nie oznacza przecież zupełnej szczelności, ignorowania wysyłanych sygnałów. Zbyt wiele z ogłaszanych przez Putina decyzji okazało się jednak nie blefem, ale śmiercionośnymi w skutkach działaniami. Podobnie trzeba chyba interpretować ogłoszone w ubiegłym tygodniu przez rosyjskie ministerstwo obrony zmiany w strukturze sił zbrojnych: wygląda bowiem na to, że Rosja naprawdę szykuje się na długie lata wojny. Siergiej Szojgu ogłosił, że w ciągu trzech najbliższych lat liczba żołnierzy wzrośnie do 1,5 mln. Zapowiedział również odtworzenie moskiewskiego i leningradzkiego (petersburskiego) okręgu wojskowego – a taka organizacja sił w zachodniej części Rosji istniała w czasach sowieckich. Jeśli do tego dodamy zapowiedź utworzenia specjalnego korpusu w Karelii, w pobliżu granicy z Finlandią, otrzymamy obraz planów, które nie są bynajmniej zapowiedzią szybkiej kapitulacji. Oceniający te plany analitycy z brytyjskiego ministerstwa obrony (dokument dostępny jest na oficjalnej stronie resortu) z jednej strony są przekonani, że są one zapowiedzią rozszerzania konfliktu poza obecną wojnę na Ukrainie, z drugiej zaś – podają je w wątpliwość ze względu na konieczność obsadzenia tych struktur ludźmi i sprzętem, a to, w sytuacji trwającej wojny z Ukrainą, wydaje się trudne do zrealizowania.

Wielka Zbrodnia Ojczyźniana

Za scenariuszem pesymistycznym przemawia również zintensyfikowanie w ostatnich dniach narracji o charakterze tej wojny. Dla Putina to już nie tylko „specjalna operacja wojskowa”, ale również działania, które mają… zatrzymać wojnę. „Wszystko, co dzisiaj robimy, w tym specjalna operacja wojskowa, jest próbą powstrzymania tej wojny” – mówił Putin w ubiegłym tygodniu. Możemy się z tego śmiać, ale faktem jest, że taki przekaz trafia codziennie do milionów Rosjan. Zresztą zmiana narracji poszła jeszcze dalej: po raz pierwszy od prawie roku pojawiło się porównanie „specjalnej operacji” do Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, jak w Rosji określa się II wojnę światową, a konkretnie ten jej etap, w którym ZSRR współtworzył antyhitlerowską koalicję (bo oczywiście o pierwszym etapie, gdy Niemcy i ZSRR wspólnie wojnę wywołały, poza garstką Rosjan nikt tam raczej nie słyszał). To szczególnie niepokojące, bo Wielka Wojna Ojczyźniana w putinowskiej historiozofii od lat jest najwyższą świętością rosyjskiej pamięci zbiorowej, więc sięgnięcie do takiego porównania ma na celu jedno: przekonać społeczeństwo, że będzie musiało jeszcze długo znosić „utrudnienia”, ale Rosja nie może się zatrzymać, bo przecież walczy z nową odsłoną faszyzmu. I żeby nie było wątpliwości, Putin tego porównania użył w czasie obchodów rocznicy bitwy o Leningrad. Można mówić wiele o paranoi rosyjskiego dyktatora, ale nie można odmówić mu jednego: nieprzypadkowego dobierania symbolicznych dat i miejsc oraz czytelnego komunikowania za ich pomocą swoich planów. Jeśli więc Putin mówił, że wojska sowieckie pokonały Niemcy, które dokonywały ludobójstwa Leningradu, to za chwilę przeskakiwał na „walkę z neonazistami” na Ukrainie. Jeszcze dalej poszedł szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow. Oskarżył Ukrainę i Zachód o „ludobójstwo” narodu rosyjskiego i budowanie zachodniej koalicji dążącej do „ostatecznego rozwiązania kwestii rosyjskiej”, porównując te działania do… niemieckiego ludobójstwa Żydów w czasie II wojny światowej (za co zresztą spotkał się z ostrą krytyką środowisk żydowskich na całym świecie).

Gorszy niż Putin?

Czy są jakieś tropy, które dają powody do nieco większego optymizmu? Niektórzy analitycy upatrują światełko nadziei w tym, że te wszystkie propagandowe wypowiedzi płynące z Moskwy mają na celu „wyłącznie” opanowanie przekazów informacyjnych, przekonanie Rosjan, by popierali tę wojnę, a także spacyfikowanie wewnętrznej rywalizacji o schedę po Putinie. I w tym punkcie widzimy, że ten promyczek rzekomej nadziei jest w gruncie rzeczy mocno naciągany. Bo obalenie Putina nie tylko wojny nie zakończy, ale grozi jeszcze większą jej eskalacją. Jest przecież jasne, że jedyna antyputinowska opozycja, która miałaby szansę przejąć władzę, to nie żadne siły demokratyczne (ich liderzy albo nie żyją, albo musieli wyjechać, albo siedzą w łagrach lub zastraszeni w domach), tylko jeszcze bardziej radykalne, silnie prowojenne, skrajnie nacjonalistyczne grupy. Jest też opcja nie tyle obalenia Putina, ile odsunięcia obecnych głównych wykonawców jego zbrodniczej polityki, w tym zwłaszcza Siergieja Szojgu. Tutaj liderem krytyki obecnej strategii jest Jewgienij Prigożyn, szef niesławnej najemniczej Grupy Wagnera. Od dawna próbuje on wygrać przekaz kierowany do społeczeństwa i elit, starając się udowodnić, że to on byłby w stanie prowadzić tę wojnę skuteczniej niż ministerstwo obrony kierowane przez Szojgu.

Jeśli szukać jakichś racjonalnych podstaw dla nadziei na w miarę szybkie zakończenie wojny, to wyłącznie w intensyfikacji wsparcia militarnego dla Ukrainy i konsekwentnego trzymania się tej linii. Rosja musi zostać pokonana – powtarzamy to od roku – jeśli chcemy jeszcze marzyć o pokoju w Europie. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.