Sakrament ratunkowy

Franciszek Kucharczak

|

GN 4/2023

publikacja 26.01.2023 00:00

Spowiedź jest łaską, której ogromu nie pojmujemy. Czasami jednak przeczuwamy – zarówno penitenci, jak i spowiednicy.

Witraż w kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Brzezinach Śląskich. Witraż w kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Brzezinach Śląskich.
henryk przondziono /foto gość

Był ciepły majowy wieczór 2017 roku. Zadźwięczał telefon ks. Łukasza Zygmunta, kapelana Państwowej Straży Pożarnej w Kielcach (obecnie także rzecznika prasowego diecezji kieleckiej). Dzwonił strażak, prosząc o natychmiastowe przybycie na miejsce wypadku.

– Poszkodowana matka z dzieckiem. Potrzebne księdza wsparcie – usłyszał.

Kiedy kapłan przybył na wskazane miejsce, zorientował się, że zdarzyła się tragedia. Ciało potrąconego czteroletniego dziecka leżało już za parawanem, nad nim płakała babcia. Strażacy wyjaśnili, że matka chłopca w ciężkim stanie została zabrana przez zespół ratunkowy.

– Pojechałem do szpitala, żeby udzielić jej sakramentów. Przed salą intensywnej terapii zobaczyłem płaczącego męża potrąconej kobiety. Po spełnieniu posługi wróciłem na miejsce zdarzenia, ale nie dawała mi spokoju myśl, że ojciec zabitego dziecka pozostał w tej tragedii sam. Poczułem, że powinienem pojechać do jego domu – opowiada.

Przybył tam już po zmroku. W domu światło było zgaszone. Mężczyzna siedział w pokoiku swojego syna i patrzył w jeden punkt.

– Przedstawiłem się. Poznał mnie. Usiadłem, a on zaczął opowiadać o dziecku, o żonie. Mówił, że syn był wspaniały, grzeczny, że w nim pokładał swoje nadzieje. Czułem, jak wielki ból przeszywa jego duszę. Po chwili powiedział: „Proszę o modlitwę, bo ja nie umiem się teraz modlić”. Zacząłem się modlić Koronką do Bożego Miłosierdzia, potem Różańcem. W pewnym momencie ten człowiek poprosił mnie o spowiedź. Zaczął wyznawać swoje grzechy z całego życia. Płakał. Kiedy wyciągnąłem ręce nad jego głową, wypowiadając słowa rozgrzeszenia, miałem wrażenie, jakby ogarnęło go Boże światło – wspomina duchowny. Wciąż porusza go to, co nastąpiło w tym momencie. Mężczyzna wyprostował się. „Proszę księdza, ja mam dla kogo żyć. Moja żona walczy o życie, muszę zorganizować pogrzeb syna” – powiedział. Zaczął zapalać światło w całym domu.

– Poczułem wtedy, jak sprawdzają się słowa, które wypowiedział Chrystus do apostołów po swoim zmartwychwstaniu: „Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam. Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone...”. Autentycznie czułem obecność Jezusa Chrystusa, który w tym cierpieniu przyszedł przez sakrament pokuty i pojednania do serca tego człowieka. Z ciemności zrodziło się światło, z niepokoju zrodził się wielki pokój, a z bólu nadzieja. Uświadomiłem sobie, że Pan Jezus, kiedy odpuszcza nam grzechy, przychodzi ze swoim pokojem – zamyśla się kapłan.

Pokój Chrystusowy pozostał w sercu tego mężczyzny także w kolejnych dniach. Ksiądz na jego prośbę towarzyszył mu przy pożegnaniu z synem przed pogrzebem. – Widziałem, że cały czas mimo bólu, jaki przeżywał, Jezus Chrystus przytula go do swojego serca – wspomina. Zapewnia, że to było dla niego ważne doświadczenie: widzieć, jak realnie spowiedź daje pokój, którego świat dać nie może.

– Jako kapelan straży pożarnej jestem obecny razem z psychologiem przy wielu różnych tragediach. Najczęściej on wysyła mnie jako pierwszego, żebym wyczuł sytuację, żebym ocenił, czy on jest potrzebny, czy też trzeba raczej modlitwy i Bożego ratunku. Bo są sytuacje, których człowiek nijak nie może wytłumaczyć ludzkim językiem, ale może pomóc błogosławieństwem czy sakramentalnym rozgrzeszeniem – zaznacza.

Chciałam apostazji

Spowiedź nie jest zabiegiem kosmetycznym. Chodzi w niej nade wszystko o odnowienie relacji z Bogiem.

„Kiedy idę do spowiedzi, to po to, aby doznać uzdrowienia, uleczyć swoją duszę. Aby wyjść z większym zdrowiem duchowym. Aby przejść od nędzy do miłosierdzia. A centrum spowiedzi nie są grzechy, które wypowiadamy, ale Boża miłość, którą otrzymujemy i której zawsze potrzebujemy. W centrum spowiedzi jest Jezus, który czeka na nas, słucha nas i nam przebacza” – przypomina papież Franciszek. I dodaje: „Pamiętajmy o tym: w sercu Boga jesteśmy wcześniej niż nasze błędy”.

Tej uprzedzającej miłości Boga doświadczyła niedawno Katarzyna z Rybnika. Przez 18 lat była w ruchu Hare Kriszna. Z początku bardzo się angażowała, ale jej zapał stopniowo gasł, tłumiony przez życiowe trudności. W końcu przestała wierzyć w boga Krisznę, ale też w ogóle w Boga. Mimo to narastał w niej gniew na Boga, w którego, jak deklarowała, nie wierzyła.

– Kiedy w drodze do pracy przechodziłam koło bazyliki, strasznie wyzywałam na Jezusa, obwiniałam Go o wszystko, co wydarzyło się w moim życiu. I robiłam to najgorszymi epitetami, jakie znałam. Ponieważ wciąż byłam formalnie katoliczką, na początku minionego roku postanowiłam dokonać apostazji. Myślałam: nie wierzę w Boga, nie chcę mieć nic wspólnego z żadną religią, więc po co ta fikcja – opowiada.

Już chciała sfinalizować formalności, ale przyszło jej do głowy, żeby najpierw zrobić kurs prawa jazdy. Jej instruktorem został Piotr, jak się później okazało – członek ewangelizacyjnej Wspólnoty Jezusa Miłosiernego. Nie rozmawiali o Bogu, nic nie wiedzieli o sobie.

W nocy z 23 na 24 kwietnia minionego roku stało się coś dziwnego. – Przyśnił mi się Pan Jezus jako światło. Nie wiem skąd, ale wiedziałam, że to jest On. To światło jakby weszło we mnie i usłyszałam wewnątrz siebie: „Głoś moje miłosierdzie”. I koniec. To wszystko. Ale kiedy się obudziłam, moja rzeczywistość całkowicie się zmieniła. Zrodził się we mnie ogromny głód poznania Jezusa. To było dla mnie wielkie zaskoczenie. Kompletnie nie wiedziałam, co się dzieje. Przecież przestałam wierzyć w Boga... – uśmiecha się.

Z determinacją zaczęła szukać informacji o Jezusie w internecie, pytała znajomych, ale nie otrzymała satysfakcjonujących odpowiedzi. Aż nadszedł dzień, gdy miała ostatnią jazdę w ramach kursu.

– Nagle to się we mnie skumulowało i mówię do Piotra: „Ty, ja się chyba nawróciłam”. Myślałam, że weźmie mnie za wariatkę, a on spojrzał na mnie i powiedział: „Tak? Kontynuuj”. Ja do niego: „A ty jesteś w ogóle wierzący?”. On potwierdził, więc zaczęłam opowiadać. Kiedy skończyłam, Piotr powiedział mi, że ten sen miałam w nocy przed świętem Miłosierdzia Bożego. „To nie jest przypadek” – stwierdził i zaprosił mnie na następny dzień na spotkanie Wspólnoty Jezusa Miłosiernego – wspomina Kasia.

Piotr przed spotkaniem podarował jej Nowy Testament. „To jest najlepsza książka o Panu Jezusie” – powiedział.

Na spotkaniu usiadła z tyłu kościoła. – Kiedy zaczęło się uwielbienie, ryczałam jak bóbr. Potężnie doświadczałam w tym uwielbieniu obecności Boga. Czułam, jakby robił operację na moim sercu. W nocy zaczęłam czytać Pismo Święte. Gdy doszłam do opisu tonącego Piotra i przeczytałam pytanie Jezusa: „Dlaczego zwątpiłeś?”, to było jakby do mnie. Potem każde spotkanie było dla mnie takie „łzawe” i głęboko mnie przemieniało. Ale już po pierwszym zaczęłam chodzić do kościoła. Razem z tym pojawiła się we mnie ogromna potrzeba spowiedzi, oczyszczenia, i pragnienie przyjmowania Komunii. Tylko że nie wiedziałam, jak do tego podejść. Gorąco modliłam się o możliwość wyspowiadania się, ale nie znałam żadnego księdza i to mnie blokowało. Jedynym „ludzkim”, znanym mi, był ksiądz Adrian, opiekun wspólnoty, ale nie miałam odwagi, żeby go poprosić. A potrzeba narastała. Aż któregoś dnia po spotkaniu ksiądz Adrian podchodzi i mówi: „Widzę, że regularnie przychodzisz. Jak tam u ciebie z sakramentami?”. Odpowiedziałam, taka dumna: „Chrzest, Komunia i bierzmowanie są” – bo nawet nie wiedziałam, że spowiedź to też sakrament. A on: „A u spowiedzi kiedy byłaś?”. Ja na to: „Eeee… 30 lat temu?”. Ksiądz upewnił się, czy rzeczywiście chcę się wyspowiadać i mówi: „To co, umawiamy się na poniedziałek?” – wspomina.

To się dopełniło

Katarzyna próbowała się przygotować. – Jak zobaczyłam w internecie te różne klucze do rachunku sumienia, to się zdziwiłam. O wielu rzeczach nawet nie wiedziałam, że to są grzechy. W końcu przygotowałam się po swojemu na podstawie Dekalogu i z ogromnym stresem poszłam. To był dla mnie akt dużej odwagi. Ksiądz czekał na mnie przed kościołem. Powiedziałam, że nie wiem, jak to się robi, nie pamiętałam żadnych formułek. On uspokoił mnie, powiedział, żebym się nie martwiła. Usiedliśmy w salce przy stoliku i już to mnie zdziwiło, że tak normalnie, a nie „w szafie”. I zaczęłam. To był odlot, że spowiadam się przed księdzem. Była to dla mnie pierwsza w życiu głęboka spowiedź, a przy tym także symboliczne pogodzenie się z Kościołem. Odczułam po niej ogromną radość i wielką ulgę; jakbym stała się o 20 kilo lżejsza. Miałam wrażenie, że Bóg mnie przytulił. Że stanęłam przed miłosiernym Bogiem, który już mi wcześniej wybaczył, ale teraz się to dopełniło. Czułam, że zostałam oczyszczona i spłynął na mnie ogromny pokój. Poczułam też wielkie zaufanie. Z niecierpliwością czekałam, żeby przyjąć Jezusa Eucharystycznego. Na drugi dzień, podczas Mszy wspólnotowej, poszłam pierwszy raz od 30 lat do Komunii. Dla mnie było to ogromne przeżycie i od tej pory zawsze, gdy przyjmuję Komunię, bardzo mnie to wzrusza. Mam poczucie, że ta spowiedź zamknęła pewien etap mojego życia. Poczułam, że jestem znów częścią Kościoła, z którego kiedyś odeszłam.

Przebaczono mi

Krytycy sakramentu pokuty uważają, że spowiedź jest utwierdzaniem człowieka w poczuciu bezgrzeszności. Nic podobnego. Spowiedź przynosi świadomość przebaczenia, a to zasadnicza różnica. W człowieku, który doświadcza Bożego przebaczenia, budzi się wdzięczność, a nie zarozumiałość. „Ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje” – mówi Jezus (Łk 7,47b). Tym samym ten, komu wiele wybaczono, wiele miłuje. To miłość pełna pokoju.

– Ludzie dziś często udają się do różnych specjalistów. Owszem, to jest ważne, istotne. Bóg działa przez lekarzy. Niech jednak pamiętają o zwróceniu się do Tego, który potrafi leczyć rany duszy i wnosić pokój w nasze życie przez sakrament pokuty i pojednania – przekonuje ks. Łukasz Zygmunt.

Spowiedź jest zdarzeniem przełomowym w życiu wielu chrześcijan. Przełom ten nie wynika z geniuszu spowiednika, lecz z miłosierdzia Bożego, które wylewa się na skruszonego grzesznika. Po naszej stronie jest decyzja syna marnotrawnego: „Wstanę i pójdę do mojego Ojca”.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.