Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie, Dwie tylko: poezja i dobroć... i więcej nic... C. K. Norwid
fot. Józef Wolny
Daty, lata i liczby będą tu ważne. Mogą być czymś w rodzaju zasłony miłosierdzia (okoliczność łagodząca?) albo też służyć rozmyślaniom o tym, w jaką stronę rośnie (karleje?) nasza kultura. Jak kto woli.
Janusz Stanisław Pasierb urodził się w roku 1929. Księdza profesora przedstawiać nie trzeba, przypomnę jedynie, że zarówno w poezji, jak i eseistyce zajmował się głównie teologią kultury. W roku 1983 miał 54 lata (tyle ile ja teraz, stukający palcami w klawiaturę, w ciepłą styczniową noc 2008 roku). I właśnie wtedy napisał jeden ze swoich najznakomitszych wierszy.
Jest on opowieścią o kobietach starszych od siebie o mniej więcej jedno pokolenie i nosi tytuł „Stare kobiety w kościele”. Oto ów wiersz:
W tym samym roku, w którym mistrz z Pelplina układał powyższe słowa, urodził się w Warszawie Kasper Bajon (1983). Jesienią 2005 roku, kiedy „Gazeta Wyborcza” drukowała w swojej poetyckiej rubryce zdradzający spory talent autora wiersz pt. „Złote kołysanki”, Bajon miał 22 lata i był studentem Instytutu Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Oto ów wiersz:
Przyznajmy, oba utwory świetne warsztatowo. Pierwszy czule przygląda się kobiecej starości i maluje obraz jej związku z religią, a dokładniej z katolicką kościelnością przeżywania wiary. Drugi wiersz ma tego samego zbiorowego bohatera („staruszki”) i maluje go (je) w kontekście miejskim, a dokładniej na tle przedmieścia, w środkowej fazie jesieni (kreska od październikowych klimatów jest w wierszu najlepsza).
Przeczytajmy je uważnie, zwróćmy uwagę na dorobione przeze mnie wytłuszczenia druku…
I teraz pytanie: co stało się w kulturze w ciągu tych 22 lat (1983–2005), że stare kobiety stały się z „narzeczonych Jezusa” – „nałożnicami Pana Boga”??? Że jest możliwy ten językowy uskok. Co się stało z kulturą? Może przesadzam z uogólnieniem (to przecież tylko dwa wiersze, a tezę wystrzeliwuję z bardzo grubej rury?)? A może jednak nie przesadzam i właśnie pozornie ulotna poezja jest czułym sejsmografem, sprawnie rejestrującym tąpnięcia naszego świata?
Oczywiście: młodzi mają prawo być młodzi, starzy mają prawo być starzy. Z całym dobrodziejstwem inwentarza. Ale ani jedni, ani drudzy nie mają nigdy prawa do wzajemnej arogancji. Żeby było jasne i żeby moje krytyczne uwagi nie miały pozoru jakiejkolwiek politycznej jednostronności: myślę źle o obu obelgach fruwających w polskich waśniach najnowszych – i o „moherach” i o „wykształciuchach”. Myślę bowiem bardzo źle o pogardzie i wszystkich jej odmianach. Pogarda jest bękartem zrodzonym z wyjątkowo paskudnej matki: z pychy.
Oczywiście, rozumiem również, że oba zwroty („narzeczone Jezusa”, „nałożnice Pana Boga”) są ostatecznie wypowiedzią o Bogu. Kim On jest wobec człowieka (tu: wobec starości, wobec kobiecości)? Czy jest Kimś wchodzącym z człowiekiem w oblubieńczy związek, w którym miłość jest dawana i przyjmowana (narzeczona jest kobietą, której przyrzeczono małżeństwo)? Czy też jest Kimś cynicznie traktującym stworzenie, wykorzystującym człowieka dla własnej przyjemności (chwały)?
I myślę, że trzeba to wszystko jasno widzieć, nazwać (bez jadu) i odważnie bronić godności – nie raniąc cudzej. I trzeba – przede wszystkim – przebaczyć.
A na ochłodę proponuję fragment z Miłosza na ten sam temat („Stare kobiety”, rok 1986):
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.