Narzeczone czy nałożnice?

ks. Jerzy Szymik, teolog, poeta, profesor Wydziału Teologii Uniwersytetu Śląskiego

|

GN 09/2008

publikacja 27.03.2008 20:00

Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie, Dwie tylko: poezja i dobroć... i więcej nic... C. K. Norwid

Narzeczone czy nałożnice? fot. Józef Wolny

Daty, lata i liczby będą tu ważne. Mogą być czymś w rodzaju zasłony miłosierdzia (okoliczność łagodząca?) albo też służyć rozmyślaniom o tym, w jaką stronę rośnie (karleje?) nasza kultura. Jak kto woli.
Janusz Stanisław Pasierb urodził się w roku 1929. Księdza profesora przedstawiać nie trzeba, przypomnę jedynie, że zarówno w poezji, jak i eseistyce zajmował się głównie teologią kultury. W roku 1983 miał 54 lata (tyle ile ja teraz, stukający palcami w klawiaturę, w ciepłą styczniową noc 2008 roku). I właśnie wtedy napisał jeden ze swoich najznakomitszych wierszy.

Jest on opowieścią o kobietach starszych od siebie o mniej więcej jedno pokolenie i nosi tytuł „Stare kobiety w kościele”. Oto ów wiersz:
 

młodzi mają tyle na głowie chociażby włosów
poza tym szkołę miłość i konflikt pokoleń
stare kobiety mają przede wszystkim choroby
i wnuki
a ponadto mają na sercu kościół

stare kobiety lubią być w kościele
są najwierniejszą publicznością Pana Boga
nie od święta ale na co dzień
stare panny i samotne wdowy
przychodzą rano w południe wieczorem

klęczą ślęczą w półmroku cierpliwie
tyle się naczekały w życiu
na życie na koniec którejś wojny na szczęście
na dzieci ze szkoły na męża z pracy
albo z knajpy
one wiedzą że miłość to czekanie

one czuwają panny wierne
w niemodnych kapeluszach gubiąc zniszczone
torebki
świat widzi w nich staruszki siedzące w kościele
czasem proboszcz ofuknie je w konfesjonale
nawet wikary nie ma dla nich czasu
tylko Jezus który jest wiecznie młodzieńcem
widzi w nich ciągle swoje narzeczone
widzi w nich zawsze te piękne dziewczyny
które w czerwcowe wieczory stroiły
w klonowe wieńce
w peonie i w jaśminy w girlandy i wstążki
feretrony na Boże Ciało na procesję


(podkr. J.Sz.)

W tym samym roku, w którym mistrz z Pelplina układał powyższe słowa, urodził się w Warszawie Kasper Bajon (1983). Jesienią 2005 roku, kiedy „Gazeta Wyborcza” drukowała w swojej poetyckiej rubryce zdradzający spory talent autora wiersz pt. „Złote kołysanki”, Bajon miał 22 lata i był studentem Instytutu Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Oto ów wiersz:
 

W oknach mrówkowców bielizna oddycha
spalinami.
Na nagich gałęziach śpią w kolczugach kasztany.
Miasto nakryło się szarym kocem jesieni
I smakuje teraz jak włoski orzech,
Od którego nie odchodzi już skórka. Pachnie
Odlatującymi ptakami. Jest zimne
od północnego
Wiatru, kondotiera szwadronów suchych liści.
Na jego przedmieściach, przed starymi
carskimi domami,
Gdzie psy szczekają zawsze o jeden ton
za wysoko,
A podłoga jęczy jak rozdeptany żołądź,
Siedzą zgarbione nałożnice Pana Boga
– staruszki – i swoim wnukom
Nucą kołysanki. O lepszych, umarłych światach.

(podkr. J.Sz.)


Przyznajmy, oba utwory świetne warsztatowo. Pierwszy czule przygląda się kobiecej starości i maluje obraz jej związku z religią, a dokładniej z katolicką kościelnością przeżywania wiary. Drugi wiersz ma tego samego zbiorowego bohatera („staruszki”) i maluje go (je) w kontekście miejskim, a dokładniej na tle przedmieścia, w środkowej fazie jesieni (kreska od październikowych klimatów jest w wierszu najlepsza).
Przeczytajmy je uważnie, zwróćmy uwagę na dorobione przeze mnie wytłuszczenia druku…

I teraz pytanie: co stało się w kulturze w ciągu tych 22 lat (1983–2005), że stare kobiety stały się z „narzeczonych Jezusa” – „nałożnicami Pana Boga”??? Że jest możliwy ten językowy uskok. Co się stało z kulturą? Może przesadzam z uogólnieniem (to przecież tylko dwa wiersze, a tezę wystrzeliwuję z bardzo grubej rury?)? A może jednak nie przesadzam i właśnie pozornie ulotna poezja jest czułym sejsmografem, sprawnie rejestrującym tąpnięcia naszego świata?

Oczywiście: młodzi mają prawo być młodzi, starzy mają prawo być starzy. Z całym dobrodziejstwem inwentarza. Ale ani jedni, ani drudzy nie mają nigdy prawa do wzajemnej arogancji. Żeby było jasne i żeby moje krytyczne uwagi nie miały pozoru jakiejkolwiek politycznej jednostronności: myślę źle o obu obelgach fruwających w polskich waśniach najnowszych – i o „moherach” i o „wykształciuchach”. Myślę bowiem bardzo źle o pogardzie i wszystkich jej odmianach. Pogarda jest bękartem zrodzonym z wyjątkowo paskudnej matki: z pychy.

Oczywiście, rozumiem również, że oba zwroty („narzeczone Jezusa”, „nałożnice Pana Boga”) są ostatecznie wypowiedzią o Bogu. Kim On jest wobec człowieka (tu: wobec starości, wobec kobiecości)? Czy jest Kimś wchodzącym z człowiekiem w oblubieńczy związek, w którym miłość jest dawana i przyjmowana (narzeczona jest kobietą, której przyrzeczono małżeństwo)? Czy też jest Kimś cynicznie traktującym stworzenie, wykorzystującym człowieka dla własnej przyjemności (chwały)?
I myślę, że trzeba to wszystko jasno widzieć, nazwać (bez jadu) i odważnie bronić godności – nie raniąc cudzej. I trzeba – przede wszystkim – przebaczyć.
A na ochłodę proponuję fragment z Miłosza na ten sam temat („Stare kobiety”, rok 1986):
 

Zgięte artretycznie, w czerni, na nogach
– patykach,
Posuwają się o lasce przed ołtarz, tam gdzie
Pantokrator
W zorzy złoconych promieni podnosi dwa
palce.
Potężne, jaśniejące oblicze
Wszystkowładnego
W którym zostało stworzone cokolwiek jest,
na niebie i na ziemi,
Któremu poddano atom i miarę galaktyk,
Wschodzi nad okrytymi szalem głowami
służebnic
Kiedy w uwiędłe wargi przyjmują jego ciało.

Lustro, tusz do rzęs, puder i słupki karminu
Nęciły każdą z nich, i w siebie same
Przebierały się, rysując mocniejszy blask oczu,
Okrąglejszy łuk brwi, gęstszą czerwień ust.
Otwierały się miłośnie w nadrzecznych gajach,
Niosły wewnątrz wspaniałość ukochanego,
Matki nasze, którym nie odpłaciliśmy nigdy,
Zajęci żeglowaniem, wędrówką
przez kontynenty,
Winni i wyglądający przebaczenia.

On, który cierpi od wieków, przygarnia
Jętki jednodniowe, osłabłe z zimna motyle,
Rodzicielki z zamkniętą blizną łona,
I unosi ku swojej Theotokos ludzkiej,
Aby śmieszność i ból zmieniły się w dostojeństwo
I dopełniła się, tak tylko, bez barw i urody,
Niedoskonała nasza ziemska miłość.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.