Szukał prawdy na oziębłym globie

Jarosław Jakubowski, poeta, prozaik, krytyk literacki

|

GN 45/2007

publikacja 11.11.2007 22:32

Pięćdziesiąt lat temu zmarł Andrzej Bursa, poeta niedoceniany za życia, ale też opacznie czytany po śmierci.

Szukał prawdy na oziębłym globie

To od niego zaczęła się moja przygoda z poezją. Najpierw była wydana przez Naszą Księgarnię w nietypowym, podłużnym formacie antologia, w której – jeszcze jako uczeń podstawówki – znalazłem wiersz „Jedenastoletni zakochany”. Wywarł na mnie tak niesamowite wrażenie, że nauczyłem się go na pamięć: „Jesteś za duży żeby płakać/ A za mały żeby kochać/ Więc się błąkam po oziębłym globie/ Wielkie dziury obnosząc na pończochach/ I czerwone odstające uszy”.

A potem, już w liceum, kupiłem kieszonkowy tomiczek jego poezji, po którym powiedziałem sobie: „Ja chciałbym być poetą”. No i za jego sprawą popełniłem czyn, którego wstydzę się do dziś – wyniosłem z biblioteki egzemplarz minipowieści „Zabicie ciotki”.

Cynik?
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że Andrzej Bursa towarzyszył literackim inicjacjom mojego pokolenia, „roczników siedemdziesiątych”. I nie tylko tego, bo i roczniki wcześniejsze, i te, które debiutowały po nas, znajdowały i znajdują w Bursie wciąż żywotne źródło inspiracji.

Pierwsi jego czytelnicy widzieli w młodo zmarłym poecie medium, przez które przemówiło całe pokolenie 1956, zrywając z językiem socrealistycznej propagandy i po raz pierwszy nazywając po imieniu swoje niepokoje. A podstawowym niepokojem było nieprzystawanie ówczesnej literatury do rzeczywistości społecznej. Ów potężny rozdźwięk między kolektywnym zakłamaniem a szukającą prawdy jednostką znajduje wyraz choćby w wierszu „Rówieśnikom kameleonom”: „Brzdąkający ostrożnym cynizmem/ Uchodzący za dobrą monetę/ Czekający na mannę z nieba/ Gdzież nam myśleć o miłości ojczyzny/ My nawet jednej kobiety/ Nie umiemy kochać jak trzeba”.

Bursa najbardziej „atrakcyjny”, a przez to najbardziej znany, to poeta chłodnego cynizmu, zaprawionego wisielczym poczuciem humoru. Takie wiersze jak „Nauka chodzenia” („próbuję/ od sandałka do kamaszka/ od buciczka do trzewiczka/ uczę się chodzić po świecie”) bywają przez współczesnych, młodych poetów trywializowane.

Chłopak z dobrego domu
Bunt i blaga są prawami młodości, nic więc dziwnego, że młodzi biorą z Bursy zwykle to, co najbardziej obrazoburcze. Ale nie jest to najważniejszy, a z pewnością nie jedyny, aspekt jego twórczości i warto zwrócić uwagę na inne, znacznie – myślę – ciekawsze.

Już samo pochodzenie poety niespecjalnie pasuje do kreowanego od lat obrazu „kaskadera”. Bursa nie był, jak pisała prasa lat pięćdziesiątych, „bywalcem zakładów poprawczych”, ale chłopakiem z dobrego, inteligenckiego domu. Urodził się 21 marca 1932 roku w krakowskiej dzielnicy Dębniki. Dom z czerwonej cegły przy ulicy Szwedzkiej 8 stoi do dzisiaj. Przylegający do niego ogród sąsiadował z ogrodem domu przy ulicy Tynieckiej, w którym pod koniec lat trzydziestych zamieszkał ze swym ojcem Karol Wojtyła.

Ojciec późniejszego poety, Feliks Bursa, był absolwentem filologii polskiej oraz historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, zdobył też wykształcenie pedagogiczne i pracował jako wizytator kuratorium. Matka, Maria z Kopycińskich, ukończyła filologię polską i romańską. Obie rodziny były w Krakowie znane i poważane. Nie brakowało w nich ludzi uzdolnionych artystycznie, zwłaszcza w dziedzinie muzyki. Dziadek Andrzeja, Stanisław Bursa, był znanym kompozytorem, a jedna z ciotek, Wanda Kopycińska – poetką. Atmosfera domu, zwłaszcza długie spacery z ojcem nad Wisłę i długie z nim rozmowy ukształtowały wrażliwość młodego Bursy. Z nią, u progu lat pięćdziesiątych, wkroczył do literatury.

Rzucił legitymację
Pierwsze próby prozatorskie nie zapowiadały jeszcze wielkiego talentu. Prawdziwym odkryciem okazały się dopiero wiersze, niemal od razu uznane za głos pokolenia. Jakby przeczuwając, że nie został mu dany długi czas, rzucił się w wir życia i twórczości. Pisał i tłumaczył wiersze, tworzył prozę i sztuki sceniczne, które wkrótce zaczęły grywać Teatr Cricot 2 Tadeusza Kantora i Piwnica pod Baranami. Jednocześnie studiował (najpierw dziennikarstwo, potem bułgarystykę na UJ), pisał dla prasy. Jako niespełna 20-la- tek poślubił Ludwikę Szemioth, wkrótce potem urodził mu się syn Michał. Zaangażował się w rzeczywistość całym sobą. Także politycznie.

W 1947 roku zapisał się do Związku Walki Młodych, a w roku 1955 do PZPR. Nie znajdziemy jednak w jego twórczości peanów na cześć socjalizmu. Owszem, jest młodzieńcza wiara w nowy ład, ale dość szybko ustępuje ona miejsca rozczarowaniu. Poeta rzuca legitymację partyjną w 1957 roku, ostatnim roku swego życia. Kłamstwo socrealizmu zostaje zdemistyfikowane, a jeden z najbardziej przejmujących aktów oskarżenia ówczesnego systemu znajdujemy w krótkim opowiadaniu „Wezwanie”. Mówi ono o mieście, którego obywatele w określonym czasie muszą poddać się amputacji prawej dłoni. Przeraża nie tyle okrucieństwo tego zwyczaju, co powszechna zgoda nań.

Nonkonformista
Bursa należał do tej samej generacji co Zbigniew Herbert, Miron Białoszewski, Jerzy Harasymowicz czy Stanisław Grochowiak. Ale podczas gdy tamci, jak pisze badacz twórczości poety Stanisław Stanuch, „startowali z programem zmiany estetyki poetyckiej, unowocześnienia środków wyrazu – Andrzej Bursa pragnął odmiany etycznej, godził w postawy, w bezpieczną stabilizację konformizmu”.

Ten, jak twierdzą niektórzy, przekonany marksista potrafił napisać jeden z najpiękniejszych wierszy o wierze, a raczej wierności – „Świętego Józefa” („i chociaż ciężko mu było/ wychowywał Dzieciaka/ o którym wiedział/ że nie był jego synem/ tylko Boga/ albo kogo innego”). Napisał też cykl utworów o jawnie w tamtym czasie prowokacyjnych tytułach: „Wiara”, „Nadzieja” i „Miłość”. „Wierzę że Bóg jest podobny do gołębicy (...) Wierzę w praducha” – pisze w pierwszym z nich. Czy takie wyznania mogłyby przejść przez gardło „prawdziwemu” marksiście?

Nie wiemy, jak potoczyłaby się literacka kariera Andrzeja Bursy. Dzieło poety zostało przerwane 15 listopada 1957 roku, kiedy umarł na serce w wieku zaledwie 25 lat. Swoją niejednoznacznością dzieło to wciąż prowokuje do nowych odczytań.

Myślę, że dzisiaj, gdy tak silne w poezji są tendencje estetyzujące, to, co w Bursie najwartościowsze, to jego bezwzględny kult prawdy. W życiu i w pisaniu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.