Potrzebuję Boga, żeby mi przebaczył

ks. Jerzy Szymik, teolog, poeta, profesor Wydziału Teologii Uniwersytetu Śląskiego

|

GN 31/2007

publikacja 02.08.2007 09:20

Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie, Dwie tylko: poezja i dobroć... i więcej nic... C. K. Norwid

Potrzebuję Boga, żeby mi przebaczył agencja gazeta/Michał Mutor

Trzy lata temu, w apogeum słonecznego sierpnia, zmarł Czesław Miłosz. Wspominam go na tych stronicach już któryś raz. Bo nie dość, że na to zasługuje, jeśli brać nadtytuł mojego comiesięcznego eseju najdosłowniej (trudno spotkać współcześnie drugie dzieło literackie, które byłoby aż tak naturalnym, organicznym wręcz połączeniem poezji i teologii; z perspektywy czasu widać to coraz wyraźniej), to jeszcze ogromnie dużo Poecie zawdzięczam. Z moich spotkań z nim najgłębiej zapamiętałem wrześniowe. Ostatnie. Choć nie wiedziałem jeszcze wtedy, że było ostatnie. Próbowałem kiedyś opisać tamtą chwilę, o której o wiele więcej wiem, niż mogę powiedzieć. Ale mówię chociaż to:

„Wychodziłem z mieszkania przy ul. Bogusławskiego w Krakowie, powiedziałem: »Przyszedłem, żeby podziękować. Żeby Pan wiedział, jak wiele od Pana otrzymałem. Takich jak ja jest wielu. To się będzie TAM liczyło. Mówię z pokorą i nieśmiało: ufności życzę. Niech Bóg Pana błogosławi«.

Płakał. Był wielki w tym płaczu.

Padał gęsty deszcz. Płakały Planty, we mgle; szła jesień”.

Ostatniej jesieni (2006 roku), przeszło dwa lata po śmierci Miłosza, ukazały się „Wiersze ostatnie”. Książka zawiera utwory poetyckie powstałe w ostatnich dwóch, trzech latach życia noblisty. Część z nich jest dyktowana sekretarce, Agnieszce Kosińskiej, część jest wstępnym szkicem zaledwie, wyraźnie nieostatecznym – zawiera poprawki, skreślenia, uzupełnienia. Jak pisze w słowie „Od wydawcy” Jerzy Illg, „Książka ta jest dziełem wyjątkowym także dlatego, że stanowi zapis dramatycznej walki nieustającego w poszukiwaniach umysłu i mężnego ducha ze słabością ciała, gasnącym wzrokiem, podmuchami depresji, osobistymi tragediami, zbliżającą się ciemnością, ciszą i samotnością ostateczną”.
 

Zaglądam teraz do tej pięknie w „Znaku” wydanej książki i wiem, że następnej z nowymi wierszami już nie będzie… Więc przepisuję z niej kilkanaście wersetów na świadectwo tego, jak wielka była polska poezja przełomu tysiącleci, czasu „Tryptyku rzymskiego” Jana Pawła II, „Brewiarza” Herberta i „Orfeusza i Eurydyki” Miłosza. Właśnie z tego ostatniego poematu pochodzą słowa:
 

Pamiętał jej słowa:
„Jesteś dobrym człowiekiem”.
Nie bardzo w to wierzył.
Liryczni poeci
Mają zwykle, jak wiedział,
zimne serca.
To niemal warunek.
Doskonałość sztuki
Otrzymuje się w zamian
za takie kalectwo.

Tylko jej miłość ogrzewała go, uczłowieczała.
Kiedy był z nią, inaczej też myślał o sobie.
Nie mógł jej zawieść teraz,
kiedy umarła.


A więc: przenikliwe i gorzkie sądy na temat sztuki, hymn ku czci miłości, doskonałość frazy – znaki firmowe jego wiersza. I jeszcze: zachwyt cudem życia, zmysłowy, ale też z tym większą siłą anty-nihilistyczny („przeciw śmierci”, „nie sławił nicości”). To jest pisane gramatycznie w trzeciej osobie, ale nie mamy wątpliwości, że wyznanie ma smak autobiograficzny:
 

Śpiewał o jasności poranków,
o rzekach w zieleni.
O dymiącej wodzie różanego brzasku.
O kolorach: cynobru, karminu,
sieny palonej, błękitu,
O rozkoszy pływania w morzu koło marmurowych skał.
O ucztowaniu na tarasie
nad zgiełkiem rybackiego portu.
O smaku wina, soli, oliwy,
gorczycy, migdałów.
O locie jaskółki, locie sokoła, dostojnym locie stada
pelikanów nad zatoką.
O zapachu naręczy bzu
w letnim deszczu.
O tym, że swoje słowa układał przeciw śmierci
I żadnym swoim rymem nie sławił nicości.


Teraz, z tego samego poematu, wybieram dwuwiersz o ukochanej, zmarłej kobiecie, jeden z piękniejszych w polskiej liryce miłosnej ostatnich lat:
 

(…) drobny tupot
Jej nóg spętanych suknią
jak całunem.


I finał poematu, jego tragiczna, słodka puenta. Straszność straty Najdroższej jest związana w niepojęty sposób z pięknem dalszego ciągu życia. Jak obietnica czegoś jeszcze, czegoś dalej i więcej:
 

Słońce. I niebo, a na nim obłoki.
Teraz dopiero krzyczało w nim: Eurydyko!
Jak będę żyć bez ciebie,
pocieszycielko!
Ale pachniały zioła,
trwał nisko brzęk pszczół.
I zasnął, z policzkiem
na rozgrzanej ziemi.


Jak mamy żyć bez ciebie, który nas pocieszałeś na wiele sposobów? Ale przecież jest sierpień, pachną zioła, nad rozgrzaną ziemią płyną obłoki…

I na koniec, z tego samego tomu, wiersz „Jak mogłem”, wiersz pisany na kilka miesięcy przed śmiercią, wiersz pocieszający, bo wszyscy potrzebujemy Tego samego, Miłosiernego:
 

Jak mogłem
jak mogłem
robić takie rzeczy
żyjąc w tym strasznym świecie
podlegając jego prawom
igrając z jego prawami.
Potrzebuję Boga,
żeby mi przebaczył
potrzebuję Boga miłosiernego.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.