Niezgoda na nieczytanie

Dariusz Nowacki, krytyk literacki

|

GN 30/2007

publikacja 26.07.2007 20:52

Młodzi ludzie skręcają w prawo, jak nigdy, po roku 1989. „Literacka lewica” wiedzie żywot niszowy.

Niezgoda na nieczytanie

Z tekstu Jarosława Jakubowskiego („Bez prawej nogi” GN 2007, nr 23) nie dowiedziałem się, a chętnie bym się dowiedział, co właściwie decyduje o tym, że dzieło literackie mieści się w kręgu lewicowo-liberalnym lub konserwatywnym. Czy to kwestia sympatii ideowo- -politycznych, otwarcie wyrażanych przez pisarzy, jasnych deklaracji przez nich składanych? Chyba nie.

W naszym świecie literackim nie tylko brakuje pisarzy ideowców, nie mówiąc o pisarzach bojownikach, ale i literatów o wyrazistych poglądach politycznych można policzyć na palcach jednej ręki. A może o przynależności do danej opcji rozstrzyga zawartość tematyczna utworu, przesłanie w nim sformułowane? Byłoby to nawet dogodne kryterium, pod warunkiem że tzw. wymowę utworu można by w miarę precyzyjnie ustalić. Z tym jest jednak kłopot. I nie mam tu na myśli dzieł wybitnych, które stawiają wielki opór, których wieloznaczność jest jakoś szczególnie rozpasana.

Dramat zerwania
Aby nie być gołosłownym, odwołam się do dwóch skromnych objętościowo i myślowo powieści, napisanych przez autorów wymienionych w szkicu Jakubowskiego. Obie opowiastki – żeby była pełna jasność – uważam za słabe literacko. Pierwszą z nich jest „Ojciec odchodzi” (2006) Piotra Czerskiego, drugą „Ślad po mamie” (2007) Marty Dzido.

Otóż mam poważne wątpliwości, czy rzecz Czerskiego jest rzeczywiście powieścią – jak sugeruje Jakubowski – wymierzoną w polski katolicyzm, wypowiedzią prześmiewczą i obrazoburczą. Jeżeli ów utwór został przeczytany powierzchownie i jeśli – co gorsze – czytelnik zaufał głupawym notom, zamieszczonym na okładce, oraz równie niemądrej, nastawionej na wywołanie skandalu, kampanii promocyjnej, zorganizowanej przez wydawcę (Korporacja Ha!art), to po prostu dał się nabrać.

Możliwy jest przecież zupełnie inny scenariusz lekturowy. Kontury tego scenariusza zarysowałem w recenzji zatytułowanej „Jak trudno być ateistą”, opublikowanej w dniu premiery książki Czerskiego w „Gazecie Wyborczej”. Wydobyłem z powieści gdańskiego autora to, co bynajmniej nie jest w niej zaszyfrowane czy głęboko ukryte; to mianowicie, że opowieść „Ojciec odchodzi” przedstawia przejmujący dramat zerwania z katolickim dziedzictwem. Akurat bohater Czerskiego, jak żaden inny bohater młodej polskiej prozy, zastanawia się nad religijnością własną i swojego pokolenia, jest wyczulony na obłudę wiernych, namiętnie demaskuje hipokryzję, która dała o sobie znać w dniach żałoby po śmierci Papieża. Czy Czerski przyjął postawę lewicowo-liberalną? Czy głosi w swej książce pochwałę ateizmu? Sądzę, że jest dokładnie odwrotnie. Życiowy wybór, jakiego dokonał bohater „Ojca”, został przedstawiony jako porażka młodego, wrażliwego człowieka.

Piekło aborcji
Podobnie mają się sprawy z drugą powieścią. Najnowsza książka Marty Dzido, ogłoszona nakładem tegoż Ha!artu, jest reklamowana jako rzecz o aborcji. Mamy rzekomo podziwiać otwartość i odwagę, z jaką pisarka mówi o tym doświadczeniu, zakotwiczonym zresztą w jej biografii. I znów trzeba mieć oczy szeroko zamknięte, żeby z lektury „Śladu po mamie” wydobyć jakąkolwiek pochwałę usuwania ciąży.

Mimo że opowieść, z którą przyszła do nas Dzido, jest prościutka i na swój sposób naiwna, konia z rzędem temu, kto ustali, jaką właściwie postawę zajmuje autorka wobec centralnego problemu „Śladu po mamie”. Więcej – tę opowieść z powodzeniem można czytać jako przynależną do orientacji pro life, jako głos pochodzący z obozu obrońców życia. Wszak utwór wypełniają wstrząsające opisy psychicznego piekła, niewymownych cierpień i lęków (przechodzących tu i ówdzie w psychozę), których doświadcza bohaterka po tym, jak zdecydowała się na aborcję.

Bynajmniej nie odwracam kota ogonem, nie mówię, że czarne jest białe. Wypowiadam raczej oczywistość, która brzmi: warunkiem ustalenia, do jakiej parafii należy dzieło literackie, jest… nieczytanie. Odnoszę wrażenie, że Jarosław Jakubowski chce mnie namówić właśnie na nieczytanie. Nieprzeczytany „Gnój” Wojciecha Kuczoka niezawodnie będzie powieścią „krytykującą patriarchalną rodzinę”, a nieprzeczytane „Lubiewo” Michała Witkowskiego skandalizującą powieścią obyczajową o gejach. Nie czytając prozy Doroty Masłowskiej, mogę nabrać przekonania, iż sens jej wysiłków twórczych „ogranicza się do rozkładania na czynniki pierwsze języka mediów i show-biznesu” (cytaty zaczerpnięte z tekstu „Bez prawej nogi”).

Czytać czy używać
Wydaje mi się, że pośrednio odpowiedziałem na pytanie, co, czy raczej kto, przesądza o związkach książki literackiej z opcją ideowo-polityczną bądź światopoglądową. Rzecz jasna, decyduje o tym użytkownik utworu, w sensie jak najbardziej ścisłym – ten, który używa dzieła. Używa – podkreślam – a nie interpretuje, bo gdyby interpretował, nie chadzałby na skróty.

Ten, kto interpretuje czy choćby czyta samodzielnie, za nic ma krzykliwe i bałamutne slogany, podrzucane przez wydawców, wzmacniane przez duże media, powtarzane do znudzenia, do zamordowania książki. Czytać to znaczy: chcieć się dowiedzieć, jak sprawy się mają, używać znaczy – z góry wiedzieć, o co chodzi, do jakiej parafii książka należy.

Problem polega na tym, iż Jakubowski zajmuje się społecznym, a precyzyjnie mówiąc – medialnym funkcjonowaniem literatury, nie zaś nią samą. W tym ujęciu – tym bardziej – nie ma miejsca na czytanie. Lektura ogranicza się do wertowania prasy wysokonakładowej (o kim napisano, a kogo zmilczano), śledzenia komunikatów o przyznaniu nagród i wyróżnień. Nie jest to lektura budująca – przekonuje Jakubowski – bo wynika z niej jasno, że trwa ofensywa „literackiej lewicy”, a „nasza” literatura nieprzerwanie znajduje się w głębokiej defensywie. Mnie akurat ten wymiar funkcjonowania literatury, jej żywot medialny przesadnie nie interesuje, ale rozumiem tych, których to podnieca.

Anarchia w odwrocie
Na koniec drobna, acz ważna sprawa. Gdyby Jarosław Jakubowski czytał nie tylko wysokonakładową prasę, ale i jakieś poważniejsze opracowania socjologiczne, np. dotyczące młodzieży lub stanu czytelnictwa, nigdy by nie sformułował zdania, które brzmi: „Najbardziej krytycznie nastawieni do rzeczywistości studenci stanowią podatny grunt dla idei głoszonych przez literacką lewicę”. Otóż we wszystkich raportach socjologów traktujących o preferencjach ideowych dzisiejszej młodzieży, a zwłaszcza studentów, można wyczytać coś dokładnie odwrotnego: postawy krytyczne, kontestacyjne czy anarchistyczne są w odwrocie, młodzi ludzie skręcają w prawo, jak nigdy, po roku 1989. Pal sześć ustalenia badaczy.

Wystarczy zdrowy rozsądek. Młodzież między 20. i 30. rokiem życia to w Polsce wielomilionowa armia. Jeśliby ta armia – co fałszywie głosi Jakubowski – uznała owe książki „lewicowe” za swoje lektury formacyjne, wzięła za książki bez mała kultowe, krakowska oficyna „Ha!art” stałaby się najbogatszym wydawnictwem w kraju. Tymczasem „literacka lewica” jak wiodła, tak wiedzie żywot niszowy; była i pozostaje kulturalnym undergroundem. Myśl o szkodliwości społecznej czy potencjale deprawacyjnym „literackiej lewicy” jest bardziej niż chybiona.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.