Uczyń mnie guzikiem w maryjnej sukience

ks. Jerzy Szymik, teolog, poeta, profesor Wydziału Teologii Uniwersytetu Śląskiego

|

GN 26/2007

publikacja 04.07.2007 09:51

Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie, dwie tylko: poezja i dobroć ... i więcej nic... C. K. Norwid

Uczyń mnie guzikiem w maryjnej sukience

Chcę to zrobić już od dłuższego czasu: zadedykować którąś z części cyklu „Poezja i teologia” Franciszkowi Kucharczakowi. Oczywiście, jak wielu czytelników, nieraz nie zgadzam się z Frankiem w kwestii szczegółowych diagnoz i wniosków, czasem też nie jest mi najbliżej do tzw. temperatury tekstu jego felietonu. Ale nie mam żadnej wątpliwości co do słuszności sprawy, o którą się Franek zmaga i co do szkodliwości tego rodzaju diabła, którego spokojny żywot Kucharczakowa „Tabliczka sumienia” co tydzień (w GN, strona 66, polecam!) burzy. Nie będę się rozpisywał o detalach, ale jedynie przepiszę trzy teksty z teologiczno-poetyckich obszarów: z dedykacją i ku pokrzepieniu – Franciszka i Czytelników. I ku rozwadze nas wszystkich. Pierwszy pochodzi z półki najwyższej; jest fragmentem „Jezusa z Nazaretu” Benedykta XVI:

Egzorcyzmowanie
– umieszczanie świata w świetle rozumu (ratio), który pochodzi od przedwiecznego stwórczego Rozumu, od jego uzdrawiającej dobroci, i na niego wskazuje, jest trwałym, centralnym zadaniem posłańca Jezusa Chrystusa. W Liście do Efezjan ów egzorcyzmujący charakter chrześcijaństwa święty Paweł przedstawił z innej strony: „Bądźcie mocni w Panu – siłą Jego potęgi. Przyobleczcie pełną zbroję Bożą, byście się mogli ostać wobec podstępnych zakusów diabła. Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw duchowym pierwiastkom zła na wyżynach niebieskich” (6, 10–12).

Ten zaskakujący nas dzisiaj, czy nawet obcy nam, opis chrześcijańskiej walki tak wyjaśnia Heinrich Schlier: „Wrogiem nie jest ten czy tamten, nie jestem też ja sam, nie są ciało ani krew (…). Konflikt sięga tu głębiej. Jest to walka z niezliczoną ilością atakujących nas niestrudzenie przeciwników, których natury nie da się łatwo ogarnąć, którzy nie mają własnego imienia, lecz tylko zbiorowe określenia; którzy górują nad człowiekiem – przez swą wyższą pozycję, przez swe miejsce w niebiosach egzystencji, także przez nieprzenikliwość swej pozycji i własną nieuchwytność – ich pozycje stanowi atmosfera egzystencji, którą sami na swój sposób roztaczają wokół siebie; wszyscy oni są wreszcie pełni radykalnej, śmiertelnej złości” (Der Brie an die Epheser, s. 291).

Któż by nie zauważył, że w tych słowach opisany jest także nasz świat, w którym chrześcijanin wyczuwa zagrożenia anonimowej atmosfery, czegoś „wiszącego w powietrzu”, co sprawia, że jego wiara wydaje mu się śmieszna i bezsensowna? Któż by nie zauważył owego zatrutego klimatu całego świata, który zagraża ludzkiej godności, a nawet samemu istnieniu człowieka? Pojedynczy człowiek, ba, nawet całe ludzkie społeczności zdają się wydane na pastwę owych potęg, bez żadnej nadziei uwolnienia się. Chrześcijanin wie, że nawet on nie potrafi własnymi siłami oddalić tego zagrożenia. W wierze, we wspólnocie z jedynym rzeczywistym Panem świata, dana mu jest jednak „zbroja Boża”, z pomocą której – we wspólnocie całego Ciała Chrystusa – może się przeciwstawić tym potęgom. Wie, że Pan przywraca nam w wierze czyste powietrze, powietrze dawane przez Stwórcę, powietrze Ducha Świętego, jedyne, dzięki któremu świat może odzyskać zdrowie (…). Eugen Biser nazywa chrześcijaństwo wręcz „religią terapeutyczną” – religią przywracania zdrowia. (tłum. W. Szymona, s. 151–152).

Drugi jest moim wierszem napisanym jesienią 2006 roku w pociągu, gdzieś miedzy Kielcami a Radomiem:
 

W służbie ludzkości
Zamienić znaki plus i minus.

Zrobić to z ulgą.
Zrobić to dla cichej i gorzkiej sławy
emisariusza nieuniknionego,
harcownika konieczności,
sługi postępu.
Zrobić to dla nich wszystkich,
nieco niemrawych, niestety i owszem. Ale
czyż istnieje alternatywa dla nowoczesności?
Misja, po prostu.

Postawić plus przed tym, co dotąd niesłusznie
i z ciasnych racji uchodziło za zło.

Postawić minus przed tym, co dotąd opresyjnie
i podstępnie zwano dobrem.

Obnażyć inercyjną naturę przymusu tzw. zgodliwej harmonii, która jest zmową sojuszu aseksualnych: matron po menopauzie i celibatariuszy, czyli kastratów. I która wisi nad Wisłą i Odrą jak trujący smog i atomowy grzyb razem wzięte.

Odsłonić witalność pychy i wzniosłość agresji, z których wszelkie życie (czyż bycie nie jest świątynią nieposkromionego Erosa?). Czyż nie tak uczył ojciec nasz, Fryderyk? I które – pycha i agresja – jedyne chronią wolność, a więc i demokrację.

Powiedzieć to wszystko. Choćby i tocząc pianę, ale tym bardziej dobitnie – za innych, dla wszystkich.

Podawać przykłady. Wytrzymać plemienne pohukiwania Dulskich. Mówić przeciwko kołtuństwu, z cywilną odwagą, w kolorach tęczy, odważnie.

Przemilczeć dyskretnie własną ofiarę (cierpieć to zwyczajne dla pionierów), na przykład niełatwe zmiany żon (jest trzecia, jest dobrze: są możliwe dwie godziny na tydzień z synem z pierwszego małżeństwa; chodzimy do ZOO, na karuzele do „Wesołego Miasteczka”).

Zamienić znaki.



Trzeci jest od kilku lat moją ulubioną modlitwą, fragmentem wiersza Wojciecha Wencla:
 

Ziemia święta
…) – Panie
ciało mam mizerne i ręce
spętane
znowu mnie ponosi niespokojne
serce
uczyń mnie guzikiem
w maryjnej sukience.


Czyż bowiem nasi najwięksi (Kolbe, Hlond, Wyszyński, Wojtyła) nie uczyli nas, że „zwycięstwo przyjdzie przez Maryję”?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.