Kraj długi jak czółno lub oszczep

ks. Jerzy Szymik, profesor Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego

|

GN 23/2007

publikacja 12.06.2007 09:28

Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie, Dwie tylko: p o e z j a i d o b r o ć... i więcej nic... C. K. Norwid

Kraj długi jak czółno lub oszczep east news/LIAISON/TIM CHAPMAN

Wiersze się pisze i czyta z powodu spraw najważniejszych: spraw życia, spraw śmierci. To jasne, sztuka jest po to. Ale poezja kryje w sobie też liczne niespodzianki. Pozwala odpocząć, zaprasza w nieznane, uczy, pozwala widzieć nieco dalej (po lekturze wiersza niż przed nią), przenikliwiej. Bywa słodka jak daktyl, gorzka jak piołun. Ks. Alfred Wierzbicki z Lublina jest filozofem, redaktorem, wychowawcą, duszpasterzem. To – moim zdaniem – jedno z najciekawszych księżowskich poetyckich piór w Polsce. Ubiegłej jesieni wybrał się do Chile. Zabrał ze sobą notatnik, z którego przepisuję trzy wiersze:

Te wiersze są zapisem podróży, dziennikiem kogoś, kto miał do dyspozycji niewielki zeszyt w linie, więc był zmuszony notować jedynie to, co najważniejsze, gęsto i gotowymi wersetami. Tak to możemy sobie wyobrazić…

Sporo się dowiadujemy o księdzu Alfredzie, wiemy, co robi: podróżuje po kraju, studiuje chilijską historię, chodzi po górach, sprawuje Eucharystię, wykłada. Sporo dowiadujemy się o Chile: kraj górzysty i morski zarazem, krajobrazowo podobny do ogrodu Eden, ale z biedą jako głównym raju gospodarzem, z wielką trójcą południowoamerykańskiego kontynentu: Indianie – kolonizatorzy – chrześcijaństwo. To wszystko da się wyczytać z tych wierszy.

Ale to wszystko niejako „samo wystaje” ponad powierzchnię słów, zaś najciekawsza jest tych tekstów warstwa podwodna. Najważniejsze jest w niej to, co sprawia, że wiersz jest wierszem: dreszcz, olśnienie. Kiedy nagle kilka znanych słów występuje w takim połączeniu (ze sobą i z naszym wewnętrznym światem), że odsłaniają one Nieznane, że czujemy iż otwiera się czułość w nas, a dla nas - Tajemnica… Drżenie wobec czujnego oka gór; puls entuzjazmu przepływający z „oczu na oczy”; tęsknota za nieskończonością – wspólna świętym i grzesznym, ponad wiekami; zagadkowe „to”, które jest, owszem, w Valparaiso, ale i wszędzie, „to”, które „dosięga człowieka”.

Właśnie o owym tajemniczym „to” próbowałem kiedyś sam napisać wiersz („Próbując nazwać. Słuchając »Kwartetu Pomorskiego«”). Rzecz działa się nie w Valparaiso, ale w Toruniu. Ale jest możliwa w Mongolii, w Bielszowicach, w Pcimiu, wszędzie tam, gdzie człowiek cierpi, tęskni i kocha. Dedykuję go ks. Alfredowi:
 

PORANEK PO PODRÓŻY

1.
Moje ciało jest głupie
i nie wie, że jestem w Chile.
Po długiej podróży budzi się wcześnie,
jakby nie było zmęczone.

Różowe światło otula Andy.
Drżę wobec gór, które mnie nie widzą.

2.
Po raz pierwszy odprawiam Mszę po hiszpańsku.
Usłyszawszy łagodny akcent
wierni podnoszą oczy – kto to?
Ramionami odkupienia obejmuję ich twarze,
odgaduję tajemnicze rzeki krwi
płynące z odległych źródeł.
Zmieszanie dotykając wnętrza objawia jedność.
Czytam te same słowa, las mismas palabras,
trwalsze niż ziemia i niebo.
Podnoszę kielich ofiary dla wszystkich pokoleń.

3.
Onieśmielony zaczynam wykład.
Patrzą na mnie, ale czy mnie rozumieją?

Entuzjazm dla Biblii i prawa rzymskiego
przepływa z moich oczu na oczy studentów.
29.08.2006.

TERESITA DE LOS ANDOS
Chciałbym wczytać się w dzieje
tego niezwykłego kraju –
długiego jak czółno lub oszczep
pomiędzy Andami a Pacyfikiem.
Mało czasu.

Przy drodze te same kwiaty,
na które patrzyli z zachwytem Indianie.
Przejeżdżały po nich wozy kolonistów
zostawiając blask za sobą.
O złociste naparstki ocierały się
okurzone stopy pielgrzymów i kupców.

Święta Teresita de Los Andos
mówi, że trzeba oglądać w Bogu
wszystkie krajobrazy: góry, morza, lasy i kwiaty.
Trzeba patrzeć daleko, aby tęsknić za
nieskończonością.
Rodzimy się z tym samym pragnieniem,
które ciągle szuka głosu czystego
i świeżego jak łąki na przedwiośniu.
06.09. 2006.

VALPARAISO
Wspinamy się na górę,
aby podziwiać zatokę,
nad którą domy wiszą jak gniazda.

W wąskich uliczkach dzieci i psy.
Bieda jest tu gospodarzem.
Wrosła w krajobraz jak zabytek
i nawet nie razi.

Piękno zaiste rajskiej doliny
zostaje zmącone,
kiedy Carlos uciekinier z Wenezueli
wspomina imiona swych kolegów
skrycie zamordowanych przez pretorianów Chaveza.

Łodzie przy brzegu
w każdej chwili mogą odpłynąć w nieznane.
Lepszego świata nie znajdą.
To wszędzie dosięga człowieka.

Dłonie, którymi zasłaniam twarz
przenoszą wzburzone morze do wnętrza.
Po omacku i wytrwale szukam
ostatecznej zapory przed złem.
07.09.2006.

Zdarzało się, że byłem już tego blisko, kilka razy
najbliżej jak tylko może przydarzyć się
ludziom;
choć zawsze pod osłoną.

Ale nie dało się bliżej.
Trzymało się na bezpieczną
odległość zdania, koniunktiwu, przecinka.

Nie byłem gotowy na miłość.

Czasem
pręga światła na trawie,
oczy gorejące w mroku,
konstelacja nut,
biała sierść mgły,
wilgoć, nad ranem, ciągnąca od strony otchłani
– zdawały się szeptać:
sięgniesz, zdołasz.

Ale miało pozostać niedosiężne.

I słyszałem jedynie miękki szelest w ciemności.
I wiedziałem, że musi być niewyobrażalnie piękne.
I że jeszcze nie teraz.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.