Kubańska wiara

Beata Zajączkowska

|

GN 3/2023

publikacja 19.01.2023 00:00

Wizyta na Kubie była jedną z najtrudniejszych pielgrzymek Jana Pawła II, porównywaną do jego pierwszej podróży do ojczyzny. Dziś ta ostatnia wyspa komunizmu przeżywa potężny kryzys gospodarczy, a największym marzeniem młodych jest migracja. 25 lat od historycznej pielgrzymki papieskiej wołanie o wolność i otwarcie na Boga wciąż pozostają aktualne.

Zaledwie 3 procent ochrzczonych Kubańczyków uczestniczy regularnie w niedzielnej Eucharystii, wciąż jednak ludzie proszą o chrzest,  po latach wracają  też do sakramentów. Zaledwie 3 procent ochrzczonych Kubańczyków uczestniczy regularnie w niedzielnej Eucharystii, wciąż jednak ludzie proszą o chrzest, po latach wracają też do sakramentów.
MAREK GUBERNAT MSF

Kubańczykom izolowanym przez amerykańskie embargo i społeczność międzynarodową potrzebny był ktoś, kto mógłby im wyjaśnić wyjątkową wartość osoby ludzkiej, a zwłaszcza bogactwo wiary chrześcijańskiej. Któż mógł to uczynić lepiej niż papież znający realia komunizmu? Dla niego był to czas zasiewu – tak wizytę Jana Pawła II na Kubie wspominał Joaquín Navarro-Valls, który jako watykański rzecznik prasowy przyczynił się do jej zorganizowania. Trzy miesiące przed przybyciem papieża udał się na Kubę i odbył 6-godzinną rozmowę z Fidelem Castro, podczas której mówił o braku księży i kościołów czy usunięciu święta Bożego Narodzenia z oficjalnego kalendarza. Rozmowa okazała się owocna, bo Boże Narodzenie wróciło do kalendarza jeszcze przed papieską pielgrzymką, która odbyła się od 21 do 26 stycznia 1998 roku.

Kościół wyszedł z cienia

– Dziękuję Bogu, że pozwolił mi odwiedzić tę piękną ziemię, o której Krzysztof Kolumb powiedział, że piękniejszej ludzkie oko nigdy nie widziało – to były pierwsze słowa papieża na kubańskiej ziemi. W ciągu pięciodniowej wizyty odprawił cztery Msze św., spotkał się z młodzieżą, przedstawicielami świata nauki i kultury, chorymi i Konferencją Episkopatu Kuby. Prywatne spotkanie Jana Pawła II z prezydentem trwało 50 minut, a na zakończenie papież wręczył kubańskiemu przywódcy mozaikę przedstawiającą Chrystusa Króla Wszechświata. Wielkim wydarzeniem była wizyta w Santiago de Cuba, stolicy prymasowskiej, a zarazem w mieście, w którym 1 stycznia 1959 r. Fidel Castro ogłosił zwycięstwo rewolucji. Jan Paweł II przypomniał tam słowa jednego z patriotów kubańskich, Antonia Maceo, że „kto nie kocha Boga, nie kocha ojczyzny”. W Hawanie celebrował Eucharystię na słynnym placu Rewolucji. Uczestniczyło w niej ponad milion Kubańczyków, także z najodleglejszych zakątków kraju, którzy pierwszy raz w swej komunistycznej historii publicznie wyznawali wiarę. „Wolność nieoparta na prawdzie oddziałuje na człowieka w taki sposób, że czasem staje się [on] przedmiotem – zamiast być podmiotem – w swoim środowisku społecznym, kulturowym, ekonomicznym i politycznym, a tym samym nie ma możliwości osobistego rozwoju” – mówił papież. Słów o tym, że „nowoczesne państwo nie może czynić z ateizmu elementów swego systemu politycznego”, słuchał obecny na liturgii prezydent Castro. – Przed wizytą Jana Pawła II Kościół na Kubie nie odgrywał żadnej roli społecznej. Był niewidoczny, niedozwolone było publiczne manifestowanie wiary, np. procesje, które mają ogromne znaczenie dla chrześcijaństwa w Ameryce Łacińskiej. Po papieskiej wizycie sytuacja się zmieniła – Kościół wyszedł z cienia i wszedł w życie społeczne – mówił kilka lat temu J. Navarro-Valls. A jak wygląda sytuacja ćwierć wieku po tej historycznej podróży?

Religijność podszyta strachem

Patrząc na liczby, możemy rzec, że niewesoło. Szacuje się, że w niedzielnej Mszy św. uczestniczy ok. 3 proc. ochrzczonych. Na przykład w parafii Matki Bożej Bolesnej w Santo Domingo, która liczy ok. 60 tys. mieszkańców, w liturgiach uczestniczy około 150 osób, a do Komunii Świętej przystępuje jedna trzecia. Jak tłumaczy proboszcz ks. Paolo Benvenuto, większość urodzonych przed tryumfem rewolucji to osoby ochrzczone, w przeciwieństwie do tych urodzonych w latach 1960–1990, natomiast w młodszych rocznikach katolicy stanowią 20–30 proc. Nadal brakuje lokalnych kapłanów i sióstr zakonnych i gdyby nie kadry z zagranicy, sytuacja byłaby jeszcze trudniejsza. Problemem jest wydawanie krótkich wiz pracowniczych dla misjonarzy, których bez podania powodu można nie przedłużyć. Otrzymanie pozwolenia na budowę nowego kościoła wciąż graniczy z cudem. Kościół nie może prowadzić szkół, szpitali ani jadłodajni dla potrzebujących, bo oznaczałoby to, że skoro są takie potrzeby, to państwo sobie nie radzi. Cała pomoc docierająca z zagranicy jest skrzętnie liczona. Misjonarze nie mogą kupić nowych samochodów do pracy duszpasterskiej, a używane osiągają zawrotne kwoty (15-letnia łada to wydatek rzędu 20–30 tys. dolarów). Są to poważne wyzwania, bo ze składek wiernych nie da się utrzymać parafii.

Na wyspie pracują m.in. księża ze Zgromadzenia Misjonarzy Świętej Rodziny. Dwóch Polaków i Malgasz prowadzą parafie w Camajuaní i Vueltas, do każdej z nich należy po kilka wiosek. – Bardziej niż posługę duszpasterską wciąż prowadzimy pracę misyjną. Pamiętam, jak w jednej z wiosek kilka razy zaczynałem Mszę św., bo ludzie nie znali znaku krzyża. Zaczynamy od uczenia naprawdę podstawowych rzeczy – mówi „Gościowi” ks. Marek Gubernat MSF. Jednym z podstawowych wyzwań jest głoszenie Jezusa Chrystusa jako jedynego Zbawiciela. – Jest bardzo dużo synkretyzmu związanego z przybyciem niewolników z Afryki do pracy na plantacjach trzciny cukrowej. Oni przywieźli tutaj swoje wierzenia z Nigerii i Konga. Z Hiszpanami, którzy przywieźli niewolników, przypłynęli chrześcijańscy misjonarze i wszystko się potem pomieszało, i właściwie tak zostało do dzisiaj – mówi misjonarz. Wspomina kobietę, która przyszła po wodę święconą. Wprawdzie mówiła, że jest katoliczką, ale na pytanie o chrzest zmieszana wyznała, że go nie przyjęła, a wody święconej potrzebuje „ze względów medycznych”. – Tu religijność jest mocno podszyta strachem przed chorobą czy nieszczęściem. Ludzie proszą o wodę święconą czy chrzest dziecka na wszelki wypadek – opowiada ks. Marek. Jako przykład religijnego pomieszania wskazuje fakt, że warunkiem zostania kapłanem santería, czyli synkretycznej afroamerykańskiej religii jest… bycie ochrzczonym w Kościele katolickim, a niektórzy katoliccy święci utożsamiani są z bóstwami kultów afrykańskich. – Trzeba wielkiej katechezy. Ważne jest podkreślanie obecności Jezusa w Najświętszym Sakramencie, bo ludzie wchodzą do kościoła pozdrowić ulubionych świętych, a Boga obecnego w Najświętszym Sakramencie pomijają. Musimy podkreślać, że to Jezus przelał za nas krew, a nie bardzo popularni na Kubie biblijny Łazarz czy święta Barbara. Najpierw chrystocentryczna ewangelizacja, potem idąca za tym formacja, która gwarantuje jakąkolwiek ciągłość, bo wiara jest procesem – mówi.

Chcę być migrantem

Misjonarz wyznaje, że życie na Kubie zweryfikowało wiele jego misyjnych wyobrażeń. – Kiedyś przyjechałem do wioski na spotkanie z ludźmi. Czekałem, ale nikt się nie pojawił. Przed budynkiem, który służy nam za kościół, zobaczyłem ogromny tłum. Był tam sklepik, w którym wydają produkty spożywcze na kartki. Każdy odbierał ćwiartkę kurczaka i dlatego nikt nie przyszedł. To oddaje realia naszej pracy. Bieda aż piszczy i najpierw trzeba zadbać o codzienność: żywność, leki, paliwo do generatora, a potem dopiero jest czas, by pomyśleć o życiu duchowym – mówi misjonarz. Wyznaje, że przygotowanie katechistów i zatroszczenie się o ich byt jest teraz ważniejsze niż dotarcie za wszelką cenę do wioski, by odprawić niedzielną Eucharystię. – To katechiści są gwarantami ciągłości przekazu wiary i największym wyzwaniem jest ich formacja – mówi ks. Marek. Ma takich oddanych ludzi, ale wciąż jest ich za mało. Przed ŚDM rosną obawy, że będzie to odpływ liderów z Kościoła, bo wielu ludzi wykorzysta wyjazd do Lizbony jako okazję do emigracji. – Liderzy są ludźmi na jakimś poziomie duchowym i intelektualnym, a z tego kraju wszyscy, którzy mają jakikolwiek pomysł na życie, wyjeżdżają. Obecny kryzys i brak perspektyw na lepsze życie pustoszy parafie z ludzi zaangażowanych – opowiada ks. Marek. Często słyszy od Kubańczyków, że nikt nie uczył ich solidnej, dobrej pracy, jakiegoś planowania i troski o dobro wspólne. To teraz pokutuje. Wspomina kilkuletniego chłopca, który na pytanie, kim chciałby zostać, gdy dorośnie, odpowiedział: migrantem. O tym na wyspie rozmawiają wszyscy i praktycznie każdy marzy, by wyjechać. Stany Zjednoczone wprawdzie zaostrzyły właśnie politykę migracyjną, ale Hiszpania wprowadziła prawo pozwalające na przyznanie obywatelstwa tym Kubańczykom, którzy udokumentują swoje pochodzenie. Trwa więc oblężenie kancelarii parafialnych w poszukiwaniu hiszpańskich przodków. – Wielu się dziwi, że przyjechałem na Kubę, podczas gdy wszyscy chcą z tej wyspy wyjechać. Jest to dla nich jasny znak ukazujący sens posługi misjonarza – mówi. Podkreśla ogromną otwartość, serdeczność i uczynność Kubańczyków. – Nawet gdy niewiele mają, nigdy nie wyjdziesz od nich głodny, wspierają się w trudnościach – wylicza. Wspomina wizytę w jednej z wiosek, gdzie na Mszę św. przychodzi 5–10 osób. – Dowiedzieli się, że mam urodziny, więc podarowali mi mydło i maszynkę do golenia. Wiem, ile to kosztuje, i byłem zawstydzony, bo wiedziałem, że to jest ten wdowi grosz dany szczerze i od serca. Oni tacy po prostu są – mówi ks. Marek.

Pierwszą Mszę na kubańskiej ziemi Jan Paweł II odprawił w Santa Clara, stolicy diecezji, gdzie pracuje polski misjonarz Świętej Rodziny. Mówił tam o odpowiedzialności rodziców za wychowanie dzieci, a w kolejnych dniach apelował do młodzieży: „Nie oczekujcie od innych tego, co potraficie sami, czym macie być i co macie czynić. Nie odkładajcie na jutro budowy nowego społeczeństwa, w którym będą się mogły spełnić najwznioślejsze marzenia, a staniecie się twórcami własnej historii”. Te słowa wciąż muszą rezonować na wyspie, na której pośród codziennych udręk, trudności i cierpienia Kubańczycy nie widzą dla siebie nadziei na godne życie. – To wołanie do młodych o szukanie ideałów i o nietracenie nadziei jest nadal bardzo aktualne, to pójście pod prąd marzeniom jedynie o wyjeździe – mówi misjonarz, podkreślając, że w dogorywającym systemie aktualne pozostaje upominanie się o wolność, a przede wszystkim wskazywanie młodym na Boga. – Mimo trudności nie zapominamy, że najważniejsze jest głoszenie kerygmatu o Jezusie, ukrzyżowanym i zmartwychwstałym. Siejemy, rzucamy ziarno, staramy się to robić jak najhojniej, ufając, że to Duch Święty otwiera serca na słowo Boże, wzbudza wiarę i doprowadza do nawrócenia.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.