Nie widzę przeszkód

Marcin Jakimowicz

|

GN 3/2023

publikacja 19.01.2023 00:00

– Znam kilkanaście par, które po rozmowie – na przykład podczas kolędy – zdecydowały się na zawarcie sakramentalnego małżeństwa – mówi ks. Waldemar Maciejewski. – Wiem jednak, że wychodzenie do ludzi z wyciągniętą dłonią wyda o wiele lepsze owoce niż jakakolwiek forma przymusu.

Nie widzę przeszkód istockphoto

Wpierwszych latach kapłaństwa szedłem na kolędę „z misją”, by jak najwięcej par, które nie mają przeszkód, aby zawrzeć sakramentalne małżeństwo, doprowadzić do ołtarza. Dziś widzę, że mogłem wiele osób zrazić do Kościoła. Przychodziłem do ludzi i obwieszczałem im, że żyją w grzechu. Pewnie miałem dobre intencje, ale był to falstart – opowiada ks. Waldemar Maciejewski, moderator diecezjalny Ruchu Światło–Życie w archidiecezji katowickiej. – Duch Święty uświadomił mi, że najpierw muszę głosić miłość Bożą, a dopiero potem mówić o grzechu, bo inaczej kompletnie się rozminiemy i wylądujemy po dwóch stronach barykady. Nasz grzech odkrywamy przecież dopiero w świetle Bożej miłości, gdy Bóg rzuci na niego snop światła. Gdy wybrałem ten kierunek, zaczęło przynosić to owoce, a kilkanaście par niesakramentalnych stanęło przy ołtarzu. To zazwyczaj skromne, ciche śluby, w których jest mnóstwo emocji. Niedawno, w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, panna młoda była tak wzruszona, że z trudem wypowiadała słowa przysięgi. Ci ludzie widzą, że ich związek zmienia się jakościowo, dostrzegają też, jak wielką wartość ma życie sakramentami. Przystępują do Komunii, a ja widzę ich uśmiechnięte twarze…

Nie sądzę

– Pierwszą rzeczą, którą powinienem powiedzieć ludziom na kolędzie, jest: „Bóg was kocha”. To absolutna podstawa, a oni w świetle tego stwierdzenia mogą zobaczyć swój grzech – opowiada ks. Waldemar. – Nie wolno rozpoczynać rozmowy od tego, że „przecież nie ma przeszkód do zawarcia małżeństwa”. To nie może być pierwsza sprawa, o której rozmawiamy! Czy na kolędzie, czy podczas rozmowy w kancelarii trzeba dać sobie czas i przestrzeń na wysłuchanie, zbudowanie relacji. Dopiero wówczas można poruszyć ten temat. Na początku trzeba spytać, jak żyją, czym żyją, jakie mają problemy, czego się boją… Gdy później padnie pytanie o to, dlaczego żyją w związku niesakramentalnym, zazwyczaj słyszę: „Jakoś tak na początku tego nie ogarnęliśmy”. Nawet samo pytanie należy postawić w świetle Bożej miłości, nie „z góry”, z pozycji siły, ale opowiadając, że Pan Bóg bardzo chciałby, by przystępowali do sakramentów, chciałby karmić ich swoim Ciałem, żyć z nimi w komunii. Jesteśmy posłani, by głosić Dobrą Nowinę, a nie osądzać tych, którzy często mają popękane życiorysy. Tematy te wychodzą najczęściej w czasie kolędy i tuż przed Pierwszą Komunią Świętą dzieci. Pamiętam, jak w mojej pierwszej parafii, gdy okazało się, że na kilkadziesiąt par pięć nie mogło przystąpić z dziećmi do Komunii, ktoś rzucił, by w takim razie maluchy przystępowały same, bez rodziców, by nie robić tamtym obciachu – wspomina ks. Maciejewski. – Wtedy trochę się uniosłem i powiedziałem, że rozumiem, iż komuś pokomplikowało się życie, ale pomysł, by dostosowywać się do tych pięciu par, jest absurdalny. „Musimy zrobić wszystko, by było to wydarzenie rodzinne, żebyście szli razem z waszymi dziećmi, by nie czuły się samotne” – przekonywałem. Po spotkaniu została jedna para i powiedziała, że chciałaby porozmawiać. Okazało się, że od dziesięciu lat żyją bez ślubu, a ponieważ nie mają żadnej przeszkody, chcą zawrzeć małżeństwo sakramentalne. Stanęli przy ołtarzu dwa tygodnie przed Komunią swojego dziecka. Do dziś pamiętam ich radość i to, z jakim wzruszeniem przystępowali z dzieckiem do Komunii. Napisali mi potem, że niebawem przeprowadzili się do innej parafii, gdzie rozpoczęli od zera. Nikt nie wiedział o tym, że nie mogli wcześniej przyjmować Jezusa... Często słyszę: „Księże, zaniedbaliśmy sakrament, bo postanowiliśmy, że pomyślimy o ślubie, gdy się dorobimy, a potem jakoś to zeszło na dalszy plan”. Najczęściej mówią właśnie o argumentach finansowych. Gdy pewnego razu ktoś rzucił: „Nie stać nas”, powiedziałem: „Jeśli chodzi o mnie, to nie ma żadnego problemu, bo nie wezmę od was ani grosza”. Wtedy zobaczyłem, że pękają lody i zaczęliśmy swobodnie rozmawiać. Bardzo ważne jest, by do ludzi podchodzić z szacunkiem i znaleźć czas na wysłuchanie ich opowieści. Czasy, w których żyjemy, sprawiają, że często już na starcie lądujemy po przeciwnych stronach barykady. Ludzie są nieufni, trochę najeżeni i trzeba, by te lody puściły, by zobaczyli, że jesteśmy po ich stronie i bardzo im kibicujemy.

– Do końca życia zapamiętam rozmowę z księdzem pracującym we Francji, który powiedział: „Trochę się zagalopowaliśmy, pogubiliśmy w tej materii, bo myślimy, że naszym celem jest doprowadzenie ludzi do sakramentu, a przecież naszym celem jest doprowadzenie ich do wiary!” – mówi ks. Waldemar. – Ten kapłan opowiadał, że pary do ślubu przygotowuje przez dwa, trzy lata. Dla mnie było to zaskoczenie! „Zachęcisz ich na kolędzie, a oni raz-dwa przyjdą pod ołtarz i co z tego?” – zwrócił się do mnie. „Po co to wszystko, jeśli dalej będą niewierzący?” – dodał. Arcybiskup Grzegorz Ryś nieustannie powtarza, że mamy doprowadzić ludzi do spotkania z żywym Bogiem, a nie jedynie do sakramentu. Cóż nam po nowych niewierzących małżeństwach, które podreperują nam statystyki, załatwią sobie „papierek”, ale nie będą miały świadomości tego, w czym uczestniczą? – mówi ks. Waldemar.

Nic na siłę

– Najważniejsza rzecz? Ci ludzie nie mogą poczuć się zmuszeni, popchnięci do zawarcia takiego sakramentu. Tego nie można wymusić! – dopowiada ks. ​Jarosław Ogrodniczak, proboszcz parafii Świętej Rodziny w Piekarach Śląskich i wieloletni duszpasterz rodzin. – Podstawą jest niedoceniająca rozmowa. Tak, wiem, że niektórzy księża zakładają, że gdy podczas kolędy spotkają parę bez przeszkód do zawarcia związku małżeństwa, to od razu zarzucają ich opowieścią, jak wspaniałą rzeczą jest sakrament. Ale to ślepa uliczka. W naszej parafii osoby, które żyją bez ślubu, a chciałyby ochrzcić dziecko, mają dwa dodatkowe spotkania ze znajomym sakramentalnym małżeństwem. Od Kariny i Piotra słyszą kerygmat, świadectwo opowiedziane normalnym, zwykłym językiem. Ile razy słyszałem: „Wreszcie ktoś rozmawiał z nami po ludzku, naszym językiem!”. Spotkali wreszcie ludzi, którzy się zmagają z różnymi problemami, rodziców trojga dzieci, z których jedno jest niepełnosprawne. „Świetne to było! – mówią potem. „Wie ksiądz, oni dali nam Biblię i wreszcie mogliśmy ją poczytać. Jesteśmy zachwyceni tym, że można tak żyć z Bogiem” – dzielą się ze mną. To, że decydują się ochrzcić dziecko, stanowi „poziom wyżej” tego, czego doświadczali często w rodzinnych domach. Pochodzą zazwyczaj z tak odległych od Kościoła środowisk i światów, że sama decyzja o chrzcie jest nie lada wyczynem. Dla nich ogromnym postępem jest przyjście do kościoła. Trzeba to docenić. Pierwszym krokiem jest poznanie ich świata, a droga do ołtarza musi być podjęta w wewnętrznej wolności. Najważniejsze jest doprowadzanie tych ludzi do wiary, dopiero później do ołtarza. Mam takie doświadczenie, że ksiądz jest ostatnią osobą, przy której te osoby chcą się otworzyć. W czasie kolędy nie powiedzą księdzu tego, co naprawdę myślą. Będzie miło, dyplomatycznie, z kurtuazją i nie ma co ich ciągnąć za uszy. Gdy mam spotkania z rodzicami dzieci komunijnych, wiem, że dla większości z nich jestem z innego świata. Cieszę się, gdy lody pękają i zaczynają widzieć we mnie normalnego człowieka – zapewnia.

– Tak, ci ludzie przychodzą z innego świata – podsumowuje ks. Waldemar Maciejewski. – Na jednym ze spotkań posadziłem rodziców dzieci komunijnych przed Jezusem Eucharystycznym i dałem im czas na indywidualną modlitwę. Zaprosiłem dziewczynę z oazy, która w czasie adoracji grała na gitarze. Tak po ludzku miałem wrażenie, że nic się nie zmieniło, że wiele to nie dało. Po spotkaniu przyszły jednak dwie osoby, bardzo poruszone. Jedna chciała szczerze porozmawiać, druga przystąpiła po wielu latach do spowiedzi. Pamiętajmy, że są to często ludzie, którzy po raz pierwszy spotykają się z taką formą modlitwy. To, co dla nas jest oczywistością, dla nich może być odkryciem. Wychodzenie do nich z wyciągniętą dłonią wyda większe owoce niż jakakolwiek forma przymusu.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.