Między wiarą a komercją

Szymon Babuchowski

|

GN 08/2007

publikacja 22.02.2007 09:33

Wiara przestała być tematem tabu w tekstach rockowych, a nawetw muzyce pop. Czy jednak śpiewanie o Bogunie przychodzi dziś niektórym artystomzbyt łatwo?

Między wiarą a komercją Muzycy grupy 2 Tm 2,3 otwarcie przyznaja się do więzi z Kościołem katolickim Henryk Przondziono

Dzisiaj nikogo nie dziwi, że imię Boga wyśpiewywane jest przy dźwiękach ostrych gitar i głośnej perkusji. Ale nie zawsze tak było. Kiedy rodziła się polska muzyka rockowa, czy wcześniej bigbitowa, mało komu przychodziło do głowy, że może się ona stać nośnikiem religijnych treści.

Msza beatowa Czerwono-Czarnych, której fragmenty do dziś można usłyszeć na oazach, była na tym tle zupełnym wyjątkiem. W latach 60. i 70. śpiewano raczej o kwiatach we włosach, malowanych lalach i zabawie w ciuciubabkę. Polski rock mógł sobie istnieć, byle był grzeczny i nie zajmował się poważnymi sprawami. Duchowość, podobnie jak polityka, nie była tematem mile widzianym przez panów decydujących o kulturze.

Sytuacja zmieniła się nieco wraz z narodzinami polskiego punk rocka. Na pierwszej płycie Brygady Kryzys (1982) znalazła się np. zainspirowana Biblią anglojęzyczna piosenka „Fallen, Fallen is Babylon”. Nawiązania do Starego Testamentu pojawiały się także często w muzyce reggae, w utworach takich zespołów jak Izrael czy Gedeon Jerubbaal. Co prawda teksty z aluzjami do Biblii sąsiadowały często z utworami o zupełnie innej wymowie, jak zawierająca pochwałę marihuany „Ganja” Brygady Kryzys. Wiara przestała jednak stanowić temat tabu, a słowo „Bóg” coraz częściej pojawiało się w piosenkach.

Ksiądz proboszcz już się zbliża
W zależności od sytuacji politycznej zmieniał się również stosunek polskich muzyków rockowych do instytucji Kościoła. O ile w latach 80. krytyka Kościoła w tekstach rockowych była czymś sporadycznym (wyjątki to np. piosenka Tiltu o tym, że „pieniądze dzwonią w kościele”, czy niektóre teksty lidera Kultu, Kazika Staszewskiego), o tyle po roku 1989 wybuchła ze zdwojoną siłą. Jako jeden z pierwszych zaatakował Big Cyc: „Kiedyś rządził tu sekretarz,/ który umiał tylko kraść./ Dzisiaj proboszcz grzmi z ambony,/ kogo w dyby trzeba brać” – śpiewali muzycy zaledwie dwa lata po upadku komunizmu.

Niemal w tym samym czasie wybuchła afera związana z piosenką zespołu Piersi zatytułowaną „ZChN zbliża się”. Tytuł zresztą dość mylący, bo piosenka wcale nie była o ZChN-ie,tylko o księdzu, który upija się podczas kolędy, a następnie rozbija swoją toyotę. A wszystko na melodię pieśni „Pan Jezus już się zbliża”, co stało się przyczyną oskarżenia autora, Pawła Kukiza, o profanację. Być może jednak sprawę niepotrzebnie nagłośniono, ciągając Kukiza po sądach – w ten sposób zrobiono bowiem reklamę utworowi o miernej wartości artystycznej.

Natomiast sama skala zjawiska krytyki Kościoła w polskich tekstach rockowych na początku lat 90. jest zastanawiająca. „Rządzi pieniądz, rządzi ksiądz” – śpiewała Brygada Kryzys. „Kościół biurem jest handlowym./ A tymczasem Boga można spotkać/ w lesie lub spożywczym sklepie (…) Kler – nie, Bóg – tak!” – wtórowały Róże Europy. Przykładem chorobliwej wręcz agresji była płyta „Wojna plemników” wspomnianego Big Cyca, z okładką przedstawiającą zakonnicę suszącą na sznurku prezerwatywy.

Piosenki z tego albumu to już nawet nie krytyka, ale prymitywny atak na polski katolicyzm i papieża, połączony z agitacją w sprawie aborcji i antykoncepcji. „Szybki przyrost naturalny/ Co dzień jakieś dwa miliardy/ Świat już nie zna prezerwatyw/ Odkąd papież rządzi światem/ W Watykanie porodówka/ A w kościołach same żłobki” – to słowa piosenki tytułowej. „Kobiety z Sarajewa, nie usuwajcie dzieci/ Kobiety z Sarajewa, tak papież wam polecił” – ironizują muzycy w innym utworze z tej samej płyty.

Rockowe teksty były w dużym stopniu odzwierciedleniem medialnego klimatu tamtych lat. Wystarczy przypomnieć najtrudniejszą pielgrzymkę papieską z 1991 roku, kiedy gazety wyliczały, ile kosztuje Polaków wizyta Ojca Świętego. Zachłyśnięcie się wolnością w dużej mierze wiązało się z odrzuceniem autorytetu Kościoła.

Coraz więcej „radykalnych”
W połowie lat 90. nastąpił jednak punkt zwrotny. Ciągłe uderzanie w Kościół musiało się w końcu przejeść. – Nie jest moim celem napisać jeszcze tysiąc piosenek o biskupach – wyznawał Muniek Staszczyk z T. Love w telewizyjnej „Frondzie”. – Moim celem jest pisać o tym, co widzę przez okno.

Muniek jest jednym z tych muzyków, którzy rzeczywiście przeszli pewną ewolucję: od krytyki polskiego katolicyzmu w takich piosenkach jak „Nasza tradycja” czy „King”, przez utwory opowiadające o poszukiwaniu kontaktu ze Stwórcą („Bóg”), po piosenkę „2.IV.05” z ostatniej płyty, zainspirowaną śmiercią Jana Pawła II. O swojej przemianie z młodzieżowego buntownika w dojrzałego ojca rodziny lider T. Love opowiedział ks. Grzegorzowi Ułamkowi w poruszającej książce „Pięć okien”, wydanej w Biblioteczce „RUaH”. Staszczyk nie chce używać w odniesieniu do tej sytuacji słowa „nawrócenie”, ale z książki wyłania się obraz człowieka autentycznie poszukującego wiary.

O fali nawróceń wśród muzyków rockowych zaczęło być głośno w drugiej połowie lat 90. Świadectwa niektórych, otwarcie przyznających się teraz do więzi z Kościołem katolickim, można było przeczytać w książce „Radykalni” Marcina Jakimowicza. Utworzenie grupy 2 Tm 2,3 (Tymoteusz), w skład której weszli artyści znani z występów w takich grupach jak: Armia, Houk, Izrael czy Acid Drinkers, było momentem przełomowym. Pierwsza płyta Tymoteusza, zatytułowana „Przyjdź”, łączyła najcięższe odmiany rocka z ewangelicznym przesłaniem.

Wkrótce, jak grzyby po deszczu, zaczęły wyrastać inne zespoły grające na chwałę Boga, reprezentujące bardzo różne gatunki muzyczne: Triquetra, wykrzykująca tęsknotę za Bogiem przy ostrych rockowych riffach, inspirujący się muzyką gospel chór TGD (Trzecia Godzina Dnia) czy formacje hiphopowe, takie jak np. Full Power Spirit. Pojawiło się też pismo „RUaH”, które stało się czymś w rodzaju przewodnika po chrześcijańskiej scenie muzycznej.

Moda na Pana Boga?
Zupełnym zaskoczeniem okazał się sukces Arki Noego – projekt, w który zaangażowała się część muzyków Tymoteusza. Założyciel zespołu śpiewających dzieci, Robert Friedrich „Litza”, myślał początkowo o wytłoczeniu tysiąca egzemplarzy płyty „A gu gu”. Ostatecznie sprzedała się ona w liczbie... 600 tysięcy! Nagle okazało się, że jest zapotrzebowanie na muzykę z Bożym przesłaniem. W podobny sposób należy chyba wytłumaczyć obecny sukces oratoriów Piotra Rubika.

Zderzenie religijnych treści ze światem popkultury niesie też jednak ze sobą pewne niebezpieczeństwo. To, co do tej pory było autentycznym świadectwem, może stać się przedmiotem komercyjnej strategii. Niepokój budzi emitowany ostatnio teledysk zespołu Ich Troje „Bóg jest miłością”, przedstawiający, nie wiedzieć czemu, okładających się bokserów.

Choć może nie ma się czemu dziwić, skoro słowa innego tekstu Michała Wiśniewskiego z tej samej płyty brzmią: „zastrzel mnie dziś, na co nam jutro/ w serce wbij nóż, zwariuję więc mnie zarżnij”. Album „Siedem grzechów głównych” otwiera i zamyka utwór „Grzeszę”, w którym słowa Listu św. Jakuba Apostoła zostały wymieszane z innym, zupełnie niebiblijnym przekazem: „Grzech był na początku. Grzech będzie na końcu. Grzech w Tobie i grzech we mnie”. O jakim Bogu zatem śpiewa zespół Ich Troje? Strach pomyśleć. Pozostaje mieć nadzieję, że słuchacze będą umieli odróżnić autentyczne wyznanie wiary od komercyjnych sztuczek.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.