Skarb w śmieciach

Marcin Jakimowicz

|

GN 07/2007

publikacja 19.02.2007 21:31

Jeżeli nie korzystasz z pionu, zbudujesz krzywą ścianę. W moim przypadku takim pionem jest modlitwa i życie, w którym wielbię Boga przez muzykę – opowiada Bono. Na półki sklepowe trafiły dwie książki o liderze U2.

Skarb w śmieciach East News/T. Aizawa

Knajpa w Dublinie. Przy stoliku siedzi dwóch facetów, spokojnie popijając whisky. Starszy z nich to Brendan Robert Hewson, cyniczny, twardy Irlandczyk, katolik, który stracił wiarę. Młodszy – jego syn, lider jednej z najlepszych kapel świata. Ojciec patrzy w twarz Paula (tak brzmi prawdziwe imię Bono) i rzuca: – Jest tylko jedna rzecz, której ci zazdroszczę. – Pieniędzy? Sławy? Domku w Paryżu, Dublinie, pod Niceą? Śpiewam, robię wszystko, o czym ojciec sam marzył… – domyśla się muzyk.

A ojciec odpowiada: – Ty naprawdę jesteś blisko Boga. – A ty nigdy nie byłeś? – pyta Bono. – Nie. – Przecież przez większą część życia byłeś katolikiem. – Tak. Wielu ludzi jest katolikami, ale to wcale nie znaczy, że rozmawiają z Bogiem. To rozmowa, w której słychać tylko jedną stronę i milczenie drugiej. A tobie ta druga strona odpowiada. – To prawda, odpowiada. – A jak ty to wyczuwasz? – Jakoś instynktownie, czuję odpowiedź na modlitwę, albo że Ktoś mnie słucha i prowadzi we właściwą stronę. Kiedy czytam Pismo Święte, w jakiś dziwny sposób ożywa dla mnie i nadaje sens chwili, w której się znalazłem.

Wypłakałem cały gniew
Książki, które weszły na rynek, pełne są takich dialogów. To wywiad-rzeka, który z Bono przeprowadził Francuz Michka Assayas i wydawnictwo, w którym pastor Steve Stockman wyłapuje duchowe wątki w twórczości kapeli. A ponieważ jest ich naprawdę sporo, powstała pokaźna książka.

Muzyce kapeli nie jest potrzebne dorabianie ideologii. Ich publicznie deklarowana wiara znana jest od lat.
Bono wspomina: „Kiedyś, należąc do chrześcijańskiej wspólnoty modlitewnej Shalom, siedzieliśmy z Edgem i zastanawialiśmy się: a może powinniśmy dać sobie spokój z tą kapelą? Nagle zdaliśmy sobie sprawę: Chwileczkę.

A skąd pochodzą nasze talenty? Właśnie w ten sposób chwalimy Boga, nawet jeśli nie tworzymy religijnych piosenek, bo nie sądzimy, aby Bóg potrzebował takiej reklamy (śmiech)”. Przytoczona rozmowa Paula z ojcem jest o tyle ważna, że między nimi często iskrzyło. Po śmierci matki to Brendan wychowywał chłopaka. Ojciec był prawdziwą „bombą atomową” – mówi artysta. Jak ją rozbroić? – pyta i od razu odpowiada: miłością. – Po śmierci ojca wybrałem się do kościoła w małej wiosce, w której mieszkamy we Francji, i poczułem, że muszę sobie odpuścić.

Tydzień wcześniej przeżyłem wybuch emocji. Chciałem poznać ich źródło. Uklęknąłem i wyrzuciłem z siebie cały gniew, jaki czułem wobec ojca. Podziękowałem Bogu za to, że go miałem i za wszystkie dary, które otrzymałem za jego przyczyną. Wypuściłem wszystko z siebie. Płakałem i poczułem, że gniew
się ulotnił”. Naigrawaj się z diabła U2 to nie ministranci, którzy po wieczornym nabożeństwie chwycili w ręce gitary. To wychowani przez dublińską ulicę muzycy o punkowym rodowodzie.

Tym bardziej zdumiewa ich publiczne przyznawanie się do wiary. Ich słowa prowokują, budzą z duchowego letargu. Czy mogą powiedzieć nam coś odkrywczego o Bogu? Jasne! Bezlitośnie obnażają słabostki współczesnej cywilizacji.

W muzyce U2 często najważniejsze jest to, co znajduje się między słowami. – Szukam Dzieciątka Jezus pod śmieciami – śpiewa na scenie Bono, wskazując ręką na ogromny napis: Kupuję, więc jestem. Książki wyjaśniają, dlaczego kilka lat wcześniej muzyk przebierał się na scenie za diabła, nazywając go wprost: McPhisto. – Chcemy uderzyć demona jego własną bronią, ironią – opowiadał. „Naigrawaj się z diabła, a od ciebie ucieknie” – powtarzał za Lewisem, do którego książek często sięgał.

Skandal stajni
Przeczytamy sporo o słabości. – Nie czuję się świętym. Powód, dla którego interesuje mnie światło Pisma Świętego, jest taki, że moje drugie oblicze jest ciemne – opowiada Bono. – Interesują mnie ludzie pokoju, ponieważ nie jestem taki jak oni, a chciałbym być. Nie jestem osobą, która w życiu nadstawia drugi policzek.

Gdybyśmy potrafili być tacy jak Jezus, świat uległby prawdziwej przemianie. Ja jedynie wstępuję na krzyż własnego ego: dokuczliwy kac, zła recenzja. Kiedy patrzę na krzyż Chrystusa, widzę cały mój brud. Siedząc w dublińskiej katedrze, rozmyśla: – Bóg przedstawia się nam, stając się dzieckiem narodzonym w nędzy stajenki, pośród łajna i siana. Dziecko… Pomyślałem sobie: Boże! Przecież to poezja. Niepoznawalna miłość, niepoznawalna potęga, okazuje siebie jako coś najbardziej bezbronnego. Rozpłakałem się.

– Syn Boży, który gładzi grzechy świata? Szkoda, że nie mogę w to uwierzyć – prowokuje dziennikarz, a lider U2 odpowiada: A ja uwielbiam ideę Baranka Ofiarnego. Wierzę, że Jezus zabrał moje grzechy na krzyż i mam nadzieję, że nie będę musiał polegać tylko na własnej pobożności.

Bono wspomina swą wizytę u Jana Pawła II. Obaj w 2000 roku wzywali do umorzenia długów krajów Trzeciego Świata. – Papież mi się przypatrywał. Czy to dlatego, że miałem na nosie niebieskie przeciwsłoneczne okulary? Podarowałem mu je w zamian za różaniec, który mi wręczył. Nie tylko je założył, ale uśmiechnął się najbardziej szelmowskim uśmiechem, jaki można sobie wyobrazić.

Pod jednym względem książki rozczarowują – są napisane na kolanach. Zadaniu nie sprostał ani francuski dziennikarz, ani tym bardziej irlandzki pastor. Dla nich Bono jest Bogiem, wyczuwa się to na każdym kroku. Z takiej perspektywy trudno o drapieżne pytania. Gdy Assayas podnieca się: „Spodziewałem się, że Bono nie będzie miał dla mnie zbyt wiele czasu, dlatego nie posiadałem się ze zdumienia, gdy pod koniec stycznia niespodziewanie zadzwonił”, albo: „Pragnienie, by usiąść z Bono i razem przejrzeć tekst, kilkakrotnie dawało o sobie znać, ale ciągle je odkładałem”, robi się niedobrze. Rozumiem, że wywiad z błyskotliwym i chwilami cynicznym liderem jednej z najlepszych kapel świata jest stresujący.

Ale gdy Bono zaczyna z pasją opowiadać o Bogu, dziennikarz płoszy się i wycofuje. A szkoda, bo można było nieźle podrążyć... Na szczęście na kilkuset stronach znajdziemy sporo
szczerych zdań, które mogą wprawić w zdumienie. Na przykład wypowiedź z chwili rozdania dyplomów na Harvardzie w lipcu 2001r. „Musimy podążać za swoimi ideałami albo zdradzimy samych siebie. Dlaczego przykazanie »Kochaj bliźniego swego« w globalnej wiosce wydaje się aż tak niewygodne?

Bóg pisze te słowa dla nas. Musimy je śpiewać”. I śpiewają. Czterech facetów kończy dwugodzinny koncert w Chicago. Publiczność szaleje. Bono podchodzi do mikrofonu i zawiesza na nim różaniec. To dla was – żegna się z publiką. Kończąc występ w San Diego po chóralnym śpiewie piosenki „Jahweh”, przedstawia członków kapeli, podsumowując: „The people of lord Jesus” („To ludzie Pana Jezusa”). Bono wyjaśnia: – Codziennie próbuję rodzić się na nowo i traktuję to bardzo poważnie.

„Bono o Bono”, rozmawiał Michka Assayas, Znak 2007 „Walk on. Duchowa podróż”, Steve Stockman, Fundacja Wzajemnej Pomocy Chrześcijańskiej 2006

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.