Muzyka z nieba

Szymon Babuchowski

|

GN 2/2023

publikacja 12.01.2023 00:00

„Gdzie człowiek spotyka Boga, tam samo słowo już nie wystarcza” – pisał kard. Joseph Ratzinger, ucząc, że naszym zadaniem jest odkrycie i wyśpiewanie zapisanego we wszechświecie hymnu uwielbienia. Chyba żaden współczesny teolog nie podkreślał tak mocno roli muzyki w zbawianiu świata.

16 lipca 2006 r. Benedykt XVI podczas wakacyjnego wypoczynku  w Valle d’Aosta. 16 lipca 2006 r. Benedykt XVI podczas wakacyjnego wypoczynku w Valle d’Aosta.
OSSERVATORE ROMANO /POOL/epa/pap

Krótko po święceniach kapłańskich, na początku lat 50. ubiegłego wieku, ks. Joseph Ratzinger kupił fortepian. Nie był to żaden markowy instrument, ale prezentował się ładnie i grał bez zarzutu. Ten sam fortepian towarzyszył później Benedyktowi XVI w Watykanie, gdy był już papieżem. „(...) kiedy ostatnio byłem w Rzymie z chórem katedralnym, wieko fortepianu było otwarte, a na pulpicie leżały sonaty Mozarta. Brat wie, że jego gra nie jest na wysokim poziomie, ale sprawia mu to przyjemność. A jego pragnienie muzykowania wciąż znajduje swoje najpiękniejsze ujście właśnie w Mozarcie” – wspominał ks. Georg Ratzinger, brat Benedykta XVI. Według portalu Vatican Insider muzykę Mozarta papież miał grać również w owo niedzielne popołudnie 24 kwietnia 2005 r., kiedy po inauguracji pontyfikatu wrócił do swojego starego mieszkania, by spotkać się z bratem.

Rozświetlająca moc sztuki

Muzykować obaj bracia zaczęli jeszcze w domu, grając na fisharmonii, która miała ich przygotować do gry na organach. „Mozart dogłębnie przeniknął nasze dusze” – twierdził ks. Georg. „Radość, jaką daje nam Mozart, a czuję to na nowo przy każdym spotkaniu z nim (…), jest wyrazem wyższego postrzegania całości; czegoś, co mogę nazwać natchnieniem, z czego kompozycje wypływają naturalnie” – wyznawał sam papież, opisując jedno ze swoich pierwszych spotkań z muzyką wielkiego kompozytora, gdy usłyszał stworzoną przez niego mszę. Zdaniem Benedykta XVI ta muzyka „mogła pochodzić tylko z nieba; to muzyka, w której objawił się zachwyt aniołów nad pięknem Boga”.

Oprócz Mozarta papież bardzo wysoko cenił także Bacha, zwłaszcza jego utwory liturgiczne – Mszę h-moll czy Pasję według św. Mateusza. Zachwyt nad dziełami tych kompozytorów nie mógł pozostać bez wpływu na koncepcję teologii muzyki, która wyłania się z pism Josepha Ratzingera. „Gdzie człowiek spotyka Boga, tam samo słowo już nie wystarcza” – czytamy w „Duchu liturgii”. W swoich tekstach bawarski teolog rozwija myśl – która wcześniej pojawiła się w instrukcji Musicam sacram Świętej Kongregacji Obrzędów z 1967 r. – że muzyka nie jest dodatkiem do liturgii czy jej ozdobnikiem, ale integralną częścią. „Liturgia jest świętem i żyjąc w blasku, jak powietrza potrzebuje rozświetlającej mocy sztuki” – pisze kard. ­Ratzinger w artykule „Artystyczna transpozycja wiary. Teologiczne problemy muzyki kościelnej”. A zaraz potem dodaje, że i sztuka potrzebuje liturgii: „Liturgia jest kolebką twórczości, źródłem jej antropologicznej konieczności i religijnej legitymizacji. Pozbawiając sztukę charakteru prawdziwego święta, skazujemy ją, nawet w najbardziej imponujących przejawach, na los obiektu muzealnego. Czasem takiej sztuki staje się czas przeszły, żyje ona bowiem wspomnieniem o świętowaniu, które niegdyś przypadło jej w udziale. Święta nie ma jednak bez liturgii, bez przewyższającego człowieka uprawnienia do świętowania i w tym sensie sztuka jest na liturgię zdana. Twórczość artystyczna czerpie swą życiodajną siłę ze służby uroczystej liturgii i w niej dopiero rodzi się na nowo”.

Życiowa kwestia Kościoła

Joseph Ratzinger we wspomnianym artykule przestrzega zarówno przed ograniczaniem roli muzyki liturgicznej do bycia „narzędziem umacniającym i aktywizującym wspólnotę”, jak i przed dostosowywaniem kościelnej sztuki do trendów współczesnego świata. Przyszły papież stawia sprawę bardzo mocno: „(...) problem muzyki kościelnej dotyczy nie tylko muzyki, lecz jest życiową kwestią Kościoła”. I znów – działa to także w drugą stronę: „Podcinając muzyce jej religijne korzenie, naraża ostatecznie na niebezpieczeństwo zarówno muzykę, jak i samą sztukę” – ostrzega kard. Ratzinger.

Wydaje się, że dziś, 45 lat po ukazaniu się owego tekstu, słowa te stają się jeszcze bardziej aktualne. Trudno oprzeć się wrażeniu, że drogi sztuki i Kościoła coraz częściej boleśnie się rozchodzą. Tandeta nierzadko wdziera się do liturgii i do wystroju świątyń, a wielu artystów traci wrażliwość na sacrum, brnąc w duchową pustkę, czasem także w bluźnierstwo. Jednak głównym źródłem kryzysu współczesnej kultury pozostają, zdaniem Josepha ­Ratzingera, „wstrząsy, które nękają samo chrześcijaństwo”. Dlatego przyszły papież stawia pytanie: „Czy chrześcijaństwo jest z samej swej natury obrazoburcze i wrogo nastawione do wszelkiej sztuki? Czy wręcz przeciwnie: pragnąc pozostać wierne samemu sobie, powinno wzywać do twórczości artystycznej?”. Odpowiedź jest jednoznaczna: „(...) muzyka kościelna, która żywi ambicje artystyczne, nie tylko nie przeciwstawia się istocie chrześcijańskiej liturgii, lecz stanowi niezbędną formę wyrazu wiary we wszechogarniającą chwałę Jezusa Chrystusa. Koniecznym zadaniem liturgii Kościoła jest odkrycie zapisanego we wszechświecie hymnu uwielbienia Boga i wyśpiewanie go. To właśnie jest istotą liturgii: transponować kosmos i uduchowić go w geście pieśni chwały, a tym samym zbawić. Mówiąc krótko: uczłowieczyć świat”.

Tęsknota za harmonią

Kardynał Ratzinger podkreśla, że „muzyka sakralna podlega wyższym niż świecka wymogom”. „Zadaniem muzyki kościelnej nie jest bowiem jedynie pobudzanie naszego zmysłu słuchu, lecz zachowanie zrozumiałości przekazywanego słowa w taki sposób, by serce słuchacza zostało porwane (...) tęsknotą (...) za niebiańską harmonią i kontemplacją radości błogosławionych” – pisze przyszły papież.

Ten mistyczny wymiar muzykowania przeciwstawia teolog takiej muzyce, która w innych religiach łączy się czasem ze stanem odurzenia i ekstazy. W tekście zatytułowanym „Liturgia i muzyka kościelna” kardynał zwraca uwagę, że z powrotem tego typu muzykowania – w bardziej świeckiej formie – mamy obecnie do czynienia „w muzyce rock i pop, której festiwale są antykultem mającym na celu to samo – uciechę niszczenia, likwidację granic powszedniości i iluzję wyzwolenia poprzez uwolnienie się od swojego ja, w dzikiej ekstazie hałasu i tłumu. Chodzi o praktyki wyzwoleńcze, bliskie i pokrewne w swej formie wyzwoleniu narkotycznemu i z gruntu przeciwne chrześcijańskiej wierze w zbawienie człowieka. Nic więc dziwnego, że na tym polu mnożą się dzisiaj coraz bardziej również kulty satanistyczne i satanistyczna muzyka. Jej niebezpiecznej siły zmierzającej do rozkładu osobowości ciągle jeszcze nie traktuje się dostatecznie serio. (...) Muzyka rockowa szuka wyzwolenia na drodze uwolnienia od osobowości i odpowiedzialności, (...) dlatego jest to muzyka z gruntu przeciwna chrześcijańskim wyobrażeniom o wyzwoleniu i wolności, jest ich całkowitym przeciwieństwem” – pisze kardynał Ratzinger, domagając się całkowitego wykluczenia tej muzyki z Kościoła, „i to nie z powodów estetycznych, ale z racji zasadniczych”. I choć rozciągnięcie tej diagnozy na całą muzykę rockową i popową wydaje się dziś zbyt surowe i nie do końca sprawiedliwe, to jednak trudno nie dostrzegać rzeczywistych zagrożeń związanych ze stylem życia, którego nośnikiem staje się czasem ta twórczość.

Śpiewał z aniołami

Może najpełniej swoje oczekiwania wobec muzyki sakralnej wyraził Joseph ­Ratzinger w finale ostatniego ze wspomnianych artykułów, przywołując i rozwijając myśl Mahatmy Gandhiego o trzech sposobach bytowania istot żywych. „W morzu żyją ryby, które milczą. Zwierzęta na ziemi krzyczą, ptaki zaś, których przestrzenią życia jest powietrze i niebo – śpiewają. Morzu właściwe jest milczenie, ziemi krzyk, niebu śpiew. Człowiek natomiast ma udział we wszystkich trzech obszarach. Nosi on w sobie głębię morza, ciężar ziemi i wysokość nieba, i dlatego właściwe człowiekowi są wszystkie trzy sposoby bytowania: milczenie, krzyk i śpiew. Dzisiaj – chcę dodać – widać, że pozbawionemu transcendencji człowiekowi pozostaje tylko krzyk, bo chce być wyłącznie ziemią, usiłując również niebo i głębie morza uczynić swoją ziemią. Prawdziwa liturgia, liturgia społeczności świętych, przywraca mu całość. Uczy go na powrót milczenia i śpiewu przez to, że otwiera mu głębie morza, uczy go latać w przestworzach bytowania anielskiego; przez podniesienie serca przywraca w nim harmonię zasypanej ziemią pieśni.(...) Prawdziwą liturgię poznaje się po tym, że jest ona kosmiczna, a nie na miarę jakiejś grupy. Ona śpiewa z aniołami. Milczy razem z oczekującą głębią wszechświata. I w ten sposób zbawia ziemię”. W rozkrzyczanym świecie Benedykt XVI wydawał się kimś, kto pokornie pracował na rzecz przywrócenia tej harmonii. Na co dzień pozostawał w dużej mierze człowiekiem milczenia, ale dziś widać wyraźniej, że jego dusza śpiewała z aniołami. Uczmy się od niego tego śpiewu. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.