Gdzie kolędnicy, tam szczęśliwy dom

Agata Puścikowska

|

GN 2/2023

publikacja 12.01.2023 00:00

Jak wygląda współczesne kolędowanie? Czy naprawdę obrzęd ten zamiera?

W Żmiącej koło Limanowej kolęduje się od zawsze. Ciągłość istnienia zwyczaju została zachowana. W Żmiącej koło Limanowej kolęduje się od zawsze. Ciągłość istnienia zwyczaju została zachowana.
roman koszowski /foto gość

Współczesne kolędowanie jest inne niż w dawnych wiekach, ale może to dobrze. Bo gdy pierwsze grupy kolędnicze zaczęły odwiedzać domostwa, a było to w XIII i XIV wieku, bynajmniej nie śpiewały bożonarodzeniowych pieśni i nie krzewiły tradycji chrześcijańskiej. Pierwotnie chodzenie po domach miało funkcję bardziej magiczną, związaną z kultem przodków, zaklinaniem urodzaju, „czarowaniem” płodności. W kolejnych wiekach zwyczaj ten został nieco schrystianizowany. Nadal jednak nie miał wyłącznie na celu nabożnego śpiewania kolęd, a bardziej wspólną zabawę, integrację, karnawałową radość.

Jak jest obecnie? Kolędnicy zniknęli z wielu miejsc na mapie Polski. O ile jeszcze w latach 90. XX wieku grupy kolędnicze odwiedzały niemal wszystkie wsie, miasteczka, rzadziej większe miasta, o tyle obecnie stary zwyczaj zaczyna zamierać. Czy rzeczywiście? A może, mimo że kolędników jest niewątpliwie znacznie mniej na ulicach, to tradycja żyje, chociaż zmienia się i ewoluuje? Zmienia się, przechodząc w jeszcze bardziej chrześcijański wymiar? Kolędowanie w wielu miejscach stało się ważną aktywnością lokalnych stowarzyszeń, zespołów, ludzi, dla których tradycja jest istotna, a przekazywanie jej kolejnym pokoleniom stanowi ważne zadanie.

Przeminie?

– Pamiętam kolędników z dzieciństwa i wczesnej młodości. Odwiedzali mój dom rodzinny w dawnym Zielonogórskiem, było to ponad 40 lat temu – opowiada Bożena Gaworska-Aleksandrowicz, publicystka, społecznik. – Czekaliśmy na nich. Pamiętam, że nie zawsze rozumiałam, o co chodzi tej Śmierci z kosą czy Diabłu. Ale gdy okazywało się, że zamiary mają dobre, a odwiedzony z ich życzeniami dom spodziewa się w przyszłości dobra, strachy mijały. U schyłku lat 70. przeniosłam się na Śląsk i tam z kolędnikami się nie spotkałam. W Tychach nie doświadczyłam tego zwyczaju. Natomiast po kolacji wigilijnej po sąsiedzku odwiedzaliśmy się z kolędą, życzeniami i przysmakiem. Z tego, co opowiadają krewni z okolic Wrocławia czy wiosek Wielkopolski, dowiedziałam się, że zwyczaj kolędowania powoli zanika, choć są jeszcze miejsca, gdzie wciąż trwa.

Pani Bożena doskonale też zna obyczaje na Białorusi. Jeździła tam od 2008 roku, m.in. uczyć języka polskiego. – Zarówno u katolików, jak i u prawosławnych obrzęd ten w formie religijnej (wcześniej istniał jako rytuały i zabawy pogańskie), z obowiązkową gwiazdą betlejemską, zaczął odradzać się w latach 90. XX wieku. Wygłupiają się, psocą, śpiewają kolędy. A im ładniej śpiewają, tym hojniej są obdarowywani przez gospodarzy.

Według pani Bożeny w Polsce tradycja ta idzie jednak w zapomnienie. – Obym się myliła… Lecz w Polsce społeczeństwo jest coraz bardziej zmanierowane, dla wielu zwyczaje dziadków, folklor, to obciach. Żyjemy w oderwaniu od sąsiadów i rodziny, a kolędowanie to jednak poczucie wspólnoty, jedności duchowej – my przychodzimy do was, wy na nas czekacie, wzajemnie się obdarowujemy. Indywidualizm, snobizm jakże często powodują, że nawet rodzinne spotkania to dla wielu koszmar. A co dopiero gdy ktoś „obcy” ma wejść do naszego domu, aby pośpiewać i wspólnie się bawić…

Żmiąca śpiewająca

Spostrzeżenia pani Bożeny są niewątpliwie trafne. Na szczęście są jednak na mapie Polski miejsca, gdzie zwyczaje dziadków wciąż wiążą się z dumą, a poczucie wspólnoty pozwala na wspólną zabawę i modlitwę. Również w prywatnych domach. W Żmiącej (20 km na północny wschód od Limanowej) kolęduje się od tak dawna, że chyba nikt nie jest w stanie określić dokładnego początku. – Odkąd we wsi pojawił się aparat fotograficzny, czyli przed II wojną światową, zwyczaj ten rejestrowano na fotografiach – opowiada Kazimierz Bukowiec, mieszkaniec Żmiącej, mocno zaangażowany co roku w kolędowanie. To współczesne dzieło można natomiast datować od zimy 1998 roku. – Wówczas mieszkańcy stwierdzili, że dobrze byłoby przy okazji kolędy zebrać pieniądze na nową kostkę brukową dookoła kościoła. Tak zaczęła się nowa tradycja – społecznej zbiórki na okolicznościowy cel dla wioski lub parafii Żmiąca.

Podstawą dla grupy kolędniczej jest muzyka. Ale są też postaci: Diabeł, Żyd i drewniany konik ozdobiony bibułami – co jest absolutnie wyjątkowe. Kolędnicy chodzą od domu do domu – żadnego nie wolno opuścić! – kolędują pod oknami, wchodzą do środka, tańcują i śpiewają. – Przy okazji jest poczęstunek, coś trzeba przekąsić, ale dzięki temu jest weselej – śmieje się Kazimierz Bukowiec. – Kolęda trwa zwykle 5–6 dni, odbywa się w weekendy, bo w ciągu tygodnia pracujemy. W ostatnim domu są tańce i większa impreza. Dziś mówi się na to „integracja”. Ludzie są bardzo chętni do przyjmowania kolędników. Zdarza się, że specjalnie na tę okazję przyjeżdża dalsza rodzina, by się napatrzyć, bo u nich czegoś takiego nie ma.

Według Kazimierza Bukowca ludzie są spragnieni kolędy, chwalą się nią. – Wbrew pozorom w dzisiejszym świecie ludzie są spragnieni lokalnych wydarzeń, wspólnoty – opowiada K. Bukowiec.

W ubiegłym roku w Żmiącej nastąpiła duża zmiana. Stało się to spontanicznie. – Do tej pory kolęda była domeną mężczyzn. Tymczasem rok temu szła z nami połowa dziewcząt z wioski, śpiewały i tańcowały, aż drzazgi leciały. Zbieraliśmy fundusze na leczenie naszej parafianki. Młodzi się garną, właściwie w ogóle nie trzeba ich namawiać – twierdzi z przekonaniem pan Kazimierz. – Przy tej okazji następuje sztafeta pokoleń, zacieśniają się znajomości, historie i wspominki sprzed 30 lat odżywają – dodaje.

Nowe i współczesne jest także to, że Bukowiec świetnie sobie radzi z mediami społecznościowymi: na profilu wsi wrzucane są filmy i zdjęcia z kolędy. – Błyskawicznie idzie to w świat. Ludzie udostępniają te relacje, zasięgi wzrastają. Daje to wielu do myślenia, że u nas tradycja dobrze się trzyma. Cieszy też, że „emigranci” ze wsi mogą poczuć się jak w domu. Oni bardzo za tym tęsknią – twierdzi pan Kazimierz. Warto przy okazji dodać, że media społecznościowe to świetny sposób na promocję tradycji.

Taki dar od nas

Artur Szlachetka rok temu skończył studia z bezpieczeństwa lotniczego. Mieszka pod Rzeszowem, w Kolbuszowej Górnej. Od lat działa w zespole folklorystycznym Górniacy, jest też wiceprezesem Stowarzyszenia Gdzieś Tu, promującego miejscowość i okolice. – W zespole dużo się dzieje: przygotowujemy widowiska, obrzędy, ale też kolędujemy. Chodzimy po okolicznych wsiach – sami młodzi mężczyźni, jak nakazuje tradycja – mówi.

Niegdyś kolędowanie zaczynało się we wspomnienie św. Szczepana i trwało do Trzech Króli, a gdzieniegdzie nawet do Matki Bożej Gromnicznej. – Teraz ludzie pracują, więc umawiamy się, kiedy ktoś ma wolne, gdy jest okazja. Mamy kilka scenariuszy. Starsi członkowie zespołu zebrali te scenki i odtworzyli kolędy. Kolędujemy więc z Turoniem, Rajem czy Herodem. W tym roku byłem Marszałkiem. Wchodzimy do domu ze śpiewem, oracją, wcześniej pytamy gospodarzy, czy nas wpuszczą. Zawsze to robią. I zaczyna się przedstawienie.

Kolędnicy do swojego zadania przygotowują się cały Adwent, spotykają się wówczas na próbach. – Odwiedziny w każdym z domów trwają nawet 30 minut. Ludzie nas chwalą, że jesteśmy świetnie przygotowani – mówi K. Szlachetka. – Nagradzają nas, bo sami tego chcą: czasem drobnymi kwotami, czasem napojem wyskokowym. Ale tu nie chodzi o zapłatę, lecz wspólną świetną zabawę. Robię to, bo mam potrzebę tworzenia czegoś wartościowego, wspólnotowego. I to moje kolędowanie jest darem: życzę gospodarzom dobrze, więc ich odwiedzam.

Maniowy, wieś nad Zalewem Czorsztyńskim. Katarzyna Dobrzyńska, animatorka kultury, działaczka lokalna, prowadzi tu od lat zespół Mali Maniowianie. Od lat wspólnie z chłopcami chodzi też po domach z kolędą. – Gdy objęłam zespół jako instruktor, odnowiłam tradycję kolędowania. To tak wielkie dziedzictwo, że nie można go zatracić – deklaruje. – Ponieważ nagrywam historie, które pamiętają starsi ludzie, wiem, że u nas tradycja ta była ogromnie ważna. Jeden z mieszkańców opowiadał, że chodził z kolędą jeszcze przed wojną. A tekst scenariusza otrzymał od własnego ojca.

Katarzyna Dobrzyńska jako dziecko nie chodziła z kolędą, bo to była męska tradycja. Ale pamięta radość, gdy kolędnicy zjawiali się w domu. – Taką samą radość mimo zmieniających się czasów chcemy nieść obecnie. Spotykamy się z mieszkańcami, co dzieci ogromnie lubią. A ludzie dziękują nam i chwalą nas, bo przygotowane scenki są bardzo profesjonalnie. Turoń jest zrobiony ręcznie, a przebierańcy dbają, by odwzorowywać dawne stroje. Wszyscy chętnie nas wpuszczają, bo czujemy się tutaj wspólnotą. To po prostu świetna zabawa! Poza tym u nas się mówi, że gdzie kolędnicy, tam szczęśliwy dom.

Parafialne kolędowanie

Pani Ewa, mieszkanka podwarszawskiej miejscowości, narzeka: – Tu już nie kolęduje nikt. Oczywiście kiedy jest Halloween, dzieci biegają od domu do domu. I czas mają, i się nie boją „obcych”. Gdy jednak przychodzi czas kolędowania, pojawiają się zajęcia dodatkowe i wiele innych spraw, rodzice też nie mają czasu.

Na szczęście są też miejscowości, w których na przekór nowym trendom kolędowanie nabiera rumieńców. – Moja córka jest w grupce kolędników z naszej parafii w Halinowie pod Warszawą – opowiada pan Adam. – Dzieci chodzą chętnie, choć towarzyszymy im jako rodzice. Dla bezpieczeństwa. To jest zupełnie nowa, nasza tradycja.

W Halinowie kolędują głównie ministranci i bielanki, a rodzice przygotowują stroje i scenariusz. Angażują się głównie rodziny ze wspólnot (z Neokatechumenatu, Domowego Kościoła). Chodzą z Dobrą Nowiną o narodzeniu Jezusa. Jedni wpuszczają chętnie, inni nie.

Od lat w wielu miejscach kolędują też Kolędnicy Misyjni: dzieci, które zbierają w ten sposób fundusze na potrzeby misjonarzy. Nie zawsze odbywa się to w domach, zwykle kolędowanie następuje po Mszach św. na terenie kościoła. I, co jasne, nie ma to funkcji rozrywkowej, ludycznej, lecz religijną i wspólnotową.

Może więc właśnie ta tradycja będzie przyszłością kolędowania? Wbrew modom i wygodom, niekoniecznie po domach i wsiach, lecz w kościele? Czas pokaże. Ale czy warto rezygnować ze… szczęścia?•

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.