Wieczór w Jastrzębiu

ks. Jezry Szymik, teolog, poeta, profesor KUL

|

GN 34/2005

publikacja 17.08.2005 11:40

Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie, Dwie tylko: poezja i dobroć... i więcej nic... C. K. Norwid

Wieczór w Jastrzębiu Marek Piekara

To był niedzielny wieczór, już prawie letni, ciepły. Z zorzami na chabrowym niebie – wieczór taki jak trzeba. Na placu przed kościołem Najświętszego Serca Pana Jezusa w Jastrzębiu trwał festyn parafialny. W powietrzu unosił się zapach bzu i grillowanych kiełbasek. Nad nami – kołowanie gołębi, pikowanie jaskółek. W kameralnym gronie 200 osób rozmawialiśmy o poezji… Właśnie wtedy spotkałem Michała. Podarował mi nieduży arkusz papieru z dwoma wierszami. Jeden z nich nosił tytuł „Wieczór w Jastrzębiu” i teraz go przepisuję:

Gdy w Jastrzębiu słońce kłania się niebiosom
i opada wśród różowych chmur i dymów,
miasto cichnie i nadaje swym odgłosom
tony pieśni pożegnalnej, pełnej rymów.

Tu autobus na Cieszyńskiej przyhamuje,
tam w oddali na Ruptawie pociąg stuka.
Człowiek biegnie, w parku młodzież spaceruje.
Starsza pani do sąsiadki swojej puka.

Alejami pomykają samochody,
puszcza parę elektrownia w Moszczenicy.
Ptaki kąpią się w basenach dla ochłody,
przed uczelnią siedzą żacy z okolicy.

W długich blokach okna rzędem różowieją
chcąc zachować jak najdłużej widok słońca
i wydaje się, że drgają, że się chwieją
od parteru gasnąc w górę, aż do końca.

Słońce zgasło, zapalają się neony.
Rozbłysnęły drogi, bloki i sklepiki.
W parku grają, po kościołach biją dzwony
by nadziei o wieczności tchnąć promyki.
(Michał Wota, Jastrzębie, 2000 r.)

Przeczytałem ten wiersz dopiero następnego dnia, w pociągu, przyglądając się zachodzącemu słońcu odbitemu w oknach kieleckich blokowisk. Myślałem o tym, jakim jestem szczęściarzem, mogąc czytać wiersze młodych Polaków (sporo młodej poezji dociera do mojej skrzynki elektronicznej, na biurko). Są one niczym sejsmograf rejestrujący tąpnięcia naszego czasu i miejsca.

Wiersz Michała nie jest wolny od potknięć językowych i konceptualnych. Pojawiają się powtórzenia, nie mamy wrażenia obcowania z mądrością większą niż nasza. Rym i rytm jednych ukoją i zagarną, innych będą drażnić.

Ale jednak przepisuję go z zachwytu… Te realia, to miejsce nie do podrobienia: ulica Cieszyńska, Ruptawa, Moszczenica. Opowieść o zachodzącym słońcu nad konkretnym kawałeczkiem naszej ziemi, nad autobusem, starszą panią, wykąpanymi ptakami. Ale to dla mnie dopiero preludium. Mój zachwyt budzi przede wszystkim czwarta zwrotka.

Ileż to bowiem napisano w ostatnich dziesięciu latach złych słów o blokach i ich mieszkańcach, blokersach. Jakże ohydnym i cynicznym pomysłem wydaje nam się dzisiaj typowo PRL-owska idea skoszarowania w charakterystycznych („długich” właśnie) blokach tysięcy górniczych rodzin w Jastrzębiu. W jakiej sytuacji postawił ich mieszkańców wczesny kapitalizm III RP… A tymczasem Michał te słynne (złą sławą PRL-u) enerdowskie bloki uwzniośla, poetyckim słowem – które w tej strofie nabiera impresjonistycznego wręcz „drżącego koloru” – wspiera godność ich mieszkańców:

W długich blokach okna rzędem
różowieją
chcąc zachować jak najdłużej
widok słońca
i wydaje się, że drgają, że się chwieją
od parteru gasnąc w górę, aż do
końca.

Niezwykły to czterowiersz. Skąd się bierze owo widzenie? Skąd dostrzeżenie piękna bloku, gasnącego o zachodzie, piękna ukrytego przecież dla przeciętnego widza za zasłoną złuszczonej farby i złowieszczych graffiti? Skąd to pisanie na przekór (jakby) całej blokerskiej literaturze i muzyce? Czy to jest tylko naiwne, bo przecież miasto nie tylko cichnie i śpiewa do rymu, a młodzież nie tylko spaceruje w parkach? Co sprawia, że człowiek widzi to, co widzi? Wszystko zależy od szkiełka w oku/sercu??? Skąd takie a nie inne szkiełko?

A może to właśnie jest miłość? „Kto więcej wie, ten mocniej kocha, kto mocniej kocha ten pełniej potrafi smakować uczucie” (św. Katarzyna ze Sieny).
Więc może to jest miłość?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.