Zakazany obieg

Andrzej Babuchowski

|

GN 33/2005

publikacja 16.08.2005 23:17

W latach 1981–1988 działało w Polsce około 500 nielegalnych oficyn,w których wydawano łącznie 1700 tytułów czasopism oraz 3130 tytułów książeki broszur. To z nich Polacy dowiadywali się o zbrodni katyńskiej, sowieckich łagrach, o Październiku ’56, Marcu ’68,czy Grudniu ’70.

Zakazany obieg Na takich (zabytkowych już) powielaczach drukowano groźną dla reżimu „bibułę”. Tomasz Gołąb/Archiwum GN

Wydrukowanie skro-mnej, liczącej za-ledwie 26 stron, broszurki z poezją czeskiego noblisty zajęło naszej koleżance kilka tygodni. Przy zaciemnionych oknach,w dusznym pokoju na poddaszu, wdychała co wieczór gryzącą woń denaturatu i innych obrzydliwych trucizn. Kiedy wreszcie tomik się ukazał, Dasza musiała pójść do szpitala. Wkrótce potem nadeszła wiadomość o jej śmierci... Wydany ponad dwadzieścia lat temu, nakładem nielegalnej oficyny krakowskiej – Biblioteki Miesięcznika Małopolskiego, wybór wierszy Jaroslava Seiferta nosi tytuł „Tylko tyle”.

Trudno dziś jednoznacznie stwierdzić, czy prowadzona w skrajnych warunkach praca przy „druku ręcznym sitowym”, jak głosi adnotacja wewnątrz wspomnianej książki, może być bezpośrednim zagrożeniem dla ludzkiego życia. Nie zmienia to jednak faktu, że setki, ba, tysiące ludzi w całej Polsce przez wiele lat w różny sposób narażały swoje zdrowie, a niekiedy i życie, z powodu tzw. bibuły. Jeżeli więc dzisiaj, w obliczu zbliżającego się jubileuszu ćwierćwiecza „Solidarności”, chcemy lepiej zrozumieć historyczny sukces tego wielkiego ruchu społecznego, nie wolno nam zapominać o niezwykłym fenomenie, jakim był drugi obieg wydawniczy.

Długa kariera „bibuły”
Jej początków w Polsce zwykło się z reguły upatrywać w powstaniu antykomunistycznej opozycji (lata 1976–1977), związanej z Komitetem Obrony Robotników KOR. Z pewnością jest w tym duża część prawdy. Przełomem na skalę światową była wtedy „profesjonalizacja” drugiego obiegu. Tworzeniem i redagowaniem tekstów zajęli się zawodowi dziennikarze i publicyści. W opracowaniach dotyczących drukarstwa „podziemnego” czytamy m.in., że „próby chałupniczego powielania tekstów (...) zostały zastąpione przez wykorzystanie profesjonalnych powielaczy, początkowo »wycofywanych« z zakładów państwowych, a następnie dostarczanych w coraz większych ilościach z Zachodu. Jednak największe nakłady (przekraczające 100 tys. egzemplarzy) były osiągane w drukarniach opierających się na »ręcznej« technice sitodruku”.

„Bibuła” jako narzędzie bezkrwawej walki z przemocą nie jest jednak wynalazkiem ani czasów KOR-u, ani „Solidarności”. Pierwszeństwa w tej dziedzinie nie można też przypisać rosyjskim twórcom „samizdatu”, nawet jeśli uznamy ich wpływ na nasz drugi obieg wydawniczy. Tradycje polskiej „bibuły” sięgają okresu zmagań z carskim uciskiem. Pisze o tym w broszurze pt. „Bibuła” z roku 1903 późniejszy Marszałek Polski, Józef Piłsudski: „Ogromna ilość literatury nielegalnej, krążącej po kraju – czytamy w zapiskach Marszałka – stanowi bez wątpienia nowe i nieznane dotąd zjawisko w Polsce pod caratem, a przyzwyczajenie i nawet pewne przywiązanie do bibuły wśród ludu pracującego w miastach i po wsi ziszcza owo marzenie Mickiewicza, który będąc sam autorem druków zakazanych, wzdychał do czasu, gdy książka jego zabłądzi pod strzechy włościańskie”.

Zdrowy nawyk
Można więc powiedzieć, że nawyk czytania nielegalnych wydawnictw wszedł nam po prostu w krew. Przecież „bibuła” funkcjonowała także w czasie okupacji hitlerowskiej i tuż po zakończeniu II wojny światowej. W latach 1976–1989 działało w Polsce około 500 (słownie: pięciuset!) „podziemnych” oficyn. Nie bez rozrzewnienia biorę dziś do ręki pożółkłe już nieco czasopisma i książki, które w stanie wojennym czytałem z wypiekami na twarzy. Oto niektóre tytuły: „Zapiski więzienne” kard. Stefana Wyszyńskiego”, „Inny świat” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, „Cena miłości Ojczyzny” – kazania ks. Jerzego Popiełuszki, „Miesiące” Kazimierza Brandysa, „Wspomnienia starobielskie” Józefa Czapskiego, „Boże igrzysko” Normana Daviesa czy „Raport z oblężonego miasta” Zbigniewa Herberta.
Jest rzeczą powszechnie znaną, że Kościół katolicki w Polsce solidaryzował się z drugim obiegiem i wspierał go na różne sposoby.

Nie tylko zresztą literatura religijna czy sztuka sakralna sensu stricto znajdowały wtedy schronienie w środowisku kościelnym. Świątynia w tamtych czasach stawała się po prostu przestrzenią ludzkiej wolności. W nielegalną działalność wydawniczą angażowali się m.in. dziennikarze „Gościa Niedzielnego” – warto przypomnieć, że Andrzej Grajewski właśnie w „podziemiu” opublikował dwie ważne książki: „Wygnanie” oraz „Rosja i krzyż”, a Zdzisław Zwoźniak wydawał solidarnościowy miesięcznik „Jesteśmy”. Bardzo pomysłową formą upowszechniania kultury nieoficjalnej w okresie stanu wojennego i przez kilka następnych lat była tzw. gazeta mówiona, rodzaj imprezy słowno-muzycznej, organizowanej przeważnie w salkach parafialnych. W moim prywatnym archiwum zachowało się zdjęcie z takiej imprezy, która pod patronatem naszego tygodnika odbyła się w maju 1985 roku. Uczestnikom i słuchaczom „gazety mówionej” użyczył wtedy gościny ówczesny proboszcz kościoła Mariackiego w Katowicach, a obecny arcybiskup metropolita katowicki, ks. Damian Zimoń.

By żyć uczciwie,bez kłamstw
Jedna z dewiz drugiego obiegu brzmiała: „Służymy wolnemu słowu, służymy temu najlepszemu, co przynosi wolne słowo – uczciwemu życiu bez kłamstw”. Nie ulega wątpliwości, że najważniejszym celem drugiego obiegu było odkłamywanie historii oraz rzetelne informowanie społeczeństwa o wydarzeniach współczesnych. Niejednokrotnie dopiero z książek i czasopism „podziemnych” Polacy dowiadywali się o pakcie Ribbentrop-Mołotow, o zbrodni katyńskiej, o sowieckich łagrach, o metodach instalowania przez obcą agenturę władzy ludowej w Polsce, o zwalczaniu prawdziwych patriotów i okrutnych represjach okresu stalinowskiego, o walce z Kościołem i walkach frakcyjnych „na górze”, o kulisach Października ’56, Marca ’68, czy Grudnia ’70, a także o licznych zjawiskach z dziedziny kultury, takich jak choćby twórczość polskich pisarzy emigracyjnych.

Zwycięski samizdat
„W sierpniu 1980 roku otrzymałem od warszawskiego przyjaciela Jaremy – zwierzał się niedawno na łamach »Tygodnika Powszechnego« czeski tłumacz Václav Burian – paczkę z książkami polskiego drugiego obiegu. Pierwszy raz widziałem samizdat inny niż pisany na maszynie. W paczce znajdowało się »Miasto bez imienia«, autora, o którym nic nie wiedziałem. (...) A zaraz po moich pierwszych lekturach przyszedł Nobel – według dziennikarza KC KPCz »Rudé právo« dla »drugorzędnego autora klerykalno-nacjonalistycznych wierszyków«”.

Przed pięciu laty w berlińskiej Akademii Sztuk oglądać można było międzynarodową wystawę pt. „Samizdat”, prezentującą zabytki „papierowej rewolucji”, która w tak istotny sposób przyczyniła się do upadku komunizmu. Korespondent „Polityki”, Adam Krzemiński, pisał wtedy z zachwytem: „Przybysz z Polski (...) musi czuć się dowartościowany. Polskie eksponaty są nie tylko ilościowo, ale i jakościowo najbardziej imponujące. Biuletyny, pisma, książki, całe serie wydawnicze, a wreszcie ogromny dorobek legalnej i zdelegalizowanej Solidarności pokazuje nie tylko siłę drugiego obiegu, ale i siłę kryjącego się za nim ruchu protestu”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.