Krzyżowcy a la Dumas

Edward Kabiesz

|

GN 19/2005

publikacja 05.05.2005 15:08

Mógł to być wielki film. Na miarę znakomitej trylogii Zofii Kossak. A przynajmniej równie interesujący jak „Gladiator”.

Liam Neeson Liam Neeson
jako Godfreyz Ibelin, przyjaciel trędowatego króla
mat. parsowe

Historyczna superprodukcja Ridleya Scotta „Królestwo niebieskie” zaczyna się całkiem ciekawie. Balian, młody kowal z zapadłej francuskiej wioski, dowiaduje się, że jego ojcem jest znakomity rycerz, krzyżowiec, przyjaciel Baldwina IV, króla Królestwa Jerozolimskiego. Wraz z ojcem wyrusza do Jerozolimy, by odpokutować zbrodnię, jakiej dopuścił się w napadzie wściekłości w kraju. Wierzy, jak wielu innych, że w odległym, owianym legendą królestwie walczącym z poganami o przetrwanie, będzie mógł urzeczywistnić przekazaną mu przez ojca misję. Chronić króla i wypełniać rycerskie powinności. Ma też nadzieję, że tam, szukając przebaczenia i sensu życia usłyszy głos Boga. Ale Bóg milczy.

Precyzyjna rekonstrukcja
Znajdziemy w tym filmie monumentalne, wspaniale zakomponowane i fotografowane sceny batalistyczne. Wrażenie robi pokazana z góry szaleńcza szarża garstki rycerzy na nieprzeliczoną masę wojsk Saladyna pod murami Keraku. Widzimy ją tak, jak mogli ją oglądać obrońcy potężnej twierdzy z jej murów. Sceny oblężenia Jerozolimy, bronionej nie tylko przez żołnierzy, ale przez wszystkich zdolnych do noszenia broni mieszkańców, imponują rozmachem i jednocześnie dbałością o szczegóły. Jerozolima, stolica królestwa, zrekonstruowana została na ekranie z niezwykłą precyzją, jako miasto tętniące wielojęzycznym gwarem, kolorowe i pełne życia.

Perypetie a la Dumas
Jednak między rozgrywającym się we Francji prologiem i sekwencjami oblężenia stolicy królestwa jesteśmy świadkami nie zawsze spójnych, czasem naiwnych, wziętych z tuzinkowej powieści płaszcza i szpady perypetii głównego bohatera. I do tego budzące uśmiech zakończenie jakby z innej baśni. Balian, w którego na ekranie wcielił się Orlando Bloom, pozostaje do końca takim, jakim poznajemy go w pierwszych scenach filmu. Jego postać nie rozwija się, nie wiemy właściwie, czym się wyróżnił i dlaczego błyskawicznie zdobywa zaufanie króla. Chyba tylko dlatego, że tak chciał scenarzysta. Bloom, pamiętny Legolas z „Władcy pierścieni”, nie przekonuje, nie pozwala, by widz zidentyfikował się z bohaterem. Nie jest to oczywiście wyłącznie wina samego aktora, ale rozchwianej dramaturgii filmu, której brakuje płynności. A przecież była szansa na stworzenie wyrazistej postaci, która w poszukiwaniu odpowiedzi na podstawowe pytania, zadane na początku filmu, przeżywa coś więcej niż romans w stylu bohaterów Dumasa.

Przeinaczenia i stereotypy
„Królestwo niebieskie” jest co prawda tylko historyczną superprodukcją, a nie dokumentem, ale problem w tym, że wiedza współczesnego widza na temat historii kształtowana jest często przez popularną literaturę i film. Widz bierze wymyśloną przez scenarzystów fikcję za fakty, a cóż dopiero w sytuacji, kiedy autorzy deklarują wierność historii. Przynajmniej w ogólnych zarysach tło historyczne nawet w dziele filmowej fikcji powinno być przedstawione w miarę rzetelnie. Tym bardziej że okres schyłku łacińskiego królestwa, w którym rozgrywa się akcja filmu, jest bardzo dobrze udokumentowany i opisany. Na temat bohaterów wydarzeń, którzy występują w filmie, a pamiętać należy, że są to w większości postacie historyczne, istnieje bogata literatura naukowa. Natomiast twórcy filmu dosyć swobodnie poczynają sobie z ich charakterystykami.

Szczegółowe wyliczanie przeinaczeń i nieścisłości wymagałoby osobnego opracowania. Tylko postać bohaterskiego, dotkniętego trądem króla Baldwina IV jakoś się broni. Ale i on nie nosił na co dzień srebrnej maski. Gorzej, że film posługuje się utrwalonymi z różnych powodów w świadomości społecznej stereotypami. I tak np. templariusze to wyłącznie czarne charaktery, którym przypisuje się niemal zgubę królestwa. W rzeczywistości to oni i szpitalnicy, chociaż mistrzowie zakonów prowadzili czasem własną politykę, stanowili doborowe oddziały królewskiej armii i często decydowali o wyniku działań zbrojnych. Dlatego byli szczególnie znienawidzeni przez przeciwnika i nie mogli spodziewać się litości. Najważniejszym powodem stopniowego upadku królestwa była integracja świata arabskiego, malejący dopływ krzyżowców z Europy Zachodniej i brak wsparcia ze strony przeżywającego kłopoty wewnętrzne cesarstwa bizantyjskiego, a nie tylko swary wśród łacinników.

Grzech poprawności
Największym grzechem tego filmu jest brak równowagi w przedstawianiu obu stron konfliktu, podporządkowanie się za wszelką cenę idei poprawności politycznej. Z jednej strony mamy do czynienia z krwiożerczym, z nielicznymi wyjątkami, rycerstwem z Zachodu, a z drugiej strony z aniołem pokoju w postaci Saladyna, zmuszonym niejako wbrew sobie zająć Jerozolimę. Wszystko w czarno-białej tonacji, jakby w opowieści, pisanej przez nadwornego dziejopisarza na zamówienie wodza muzułmanów.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.