Krew, krew, wszędzie krew

Marcin Jakimowicz

|

GN 39/2010

publikacja 01.10.2010 13:39

Ojciec Pio zwany „małym chemikiem” polewał dłonie kwasem karbolowym. Takie rewelacje Sergia Luzzatto obiegły przed dwoma laty światowe media. Włoscy dziennikarze udowadniają: to stek bzdur.

W książce „Święty czy oszust?” znajdziemy mnóstwo diagnoz lekarskich wykluczających to, że rany o.Pio mogłyby powstać na skutek polewania jodyną czy kwasem. W książce „Święty czy oszust?” znajdziemy mnóstwo diagnoz lekarskich wykluczających to, że rany o.Pio mogłyby powstać na skutek polewania jodyną czy kwasem.
PAP/ALESSANDRO DI MEO

Ojciec Pio zadawał sobie rany kwasem, by stworzyć wrażenie, że ma stygmaty – teza historyka Sergia Luzzatto „zawisła” na internetowych portalach. Telewizja włoska poświęciła rewolucyjnej książce kilkadziesiąt programów, a brytyjski dziennik „The Independent” poszedł nawet krok dalej, nazywając świętego z Pietrelciny „kanonizowanym szarlatanem”. We Włoszech słowa: „bardziej niż zapach fiołków czy woń świętości wyczuwalne były wydobywające się z celi ojca Pio wyziewy kwasu i trucizny, woń obłudy i oszustwa” wywołały prawdziwe trzęsienie ziemi.

Nic dziwnego: w słonecznej Italii popularności o. Pio mogą pozazdrościć największe gwiazdy rocka. Doczekał się gazety, którą kupuje 150 tysięcy Włochów, a nawet własnej telewizji. Włoscy dziennikarze Saveria Gaeta i Andrea Tornielli zadali sobie sporo trudu. Postanowili wykazać absurdy zawarte w tezach Sergia Luzzatto. Prześledzili jego książkę krok po kroku, strona po stronie. Efektem ich pracy jest wydawnictwo „Ojciec Pio. Święty czy oszust?”, które ukazało się właśnie w Polsce. Na pytanie zadane w tytule dziennikarze odpowiadają bez zmrużenia oka: „Święty”.

Żywa rana
„Sądziliśmy, że wiemy już wszystko o Ojcu Pio, Natomiast przy bliższym poznaniu okazuje się, że nie wiedzieliśmy prawie nic” – pisał Luzzatto. Te słowa zdumiały postulatora procesu stygmatyka o. Paolino Rossiego: „Wszystko, co zostało sprzedane jako sensacyjne odkrycie, było już wcześniej szeroko naświetlone podczas procesu kanonizacji. W przeciwnym razie Ojciec Pio nie mógłby, co wydaje się oczywiste, dostąpić zaszczytu wyniesienia na ołtarze”. W książce Luzzatto, odrzucający nadprzyrodzone pochodzenie stygmatów, nazywał o. Pio „małym chemikiem”, „mistykiem z kliniki psychiatrycznej” i „latającym kapucynem”. Gaeta i Tornielli oddają na początku głos samemu zainteresowanemu.

W liście z 8 września 1911 roku o. Pio pisał do ojca Benedetto Nardelli z San Marco in Lamis: „Wczorajszego wieczoru zdarzyła mi się rzecz, której nie potrafię ani wyjaśnić, ani zrozumieć. Pośrodku dłoni pojawiło mi się coś czerwonego, co miało jakby kształt centyma. Towarzyszył temu silny i ostry ból w środku tego czerwonego. Ten ból był bardziej dotkliwy w środku lewej dłoni i trwa jeszcze do tej pory. Również pod stopami czułem niewielki ból. To zjawisko powtarza się prawie od roku, choć ostatnio był okres, kiedy nie pojawiały się nawroty. Proszę nie mieć mi za złe, że dopiero teraz piszę o tym wszystkim, ale do tej pory nie byłem w stanie przezwyciężyć nieznośnego wstydu. Gdyby tylko ojciec mógł wiedzieć, ile wysiłku kosztuje mnie teraz mówienie o tym”.

Podczas archiwizacji odzieży
o. Pio przez ręce współbrata stygmatyka, br. Modestino, przechodziły „namacalne dowody całego męczeńskiego cierpienia, spoczywającego na kochanym Ojcu w jego nieustającym stanie ofiary. Krew, krew, wszędzie krew! Niewyobrażalna liczba płóciennych opatrunków, które służyły do tamowania krwotoku z rany na boku. Dokonałem emocjonującego odkrycia, usiłując wytłumaczyć obecność pięciu chustek przesiąkniętych czerwienią: trzema z nich Ojciec Pio wycierał pot z czoła, kolejnymi dwiema osuszał łzy”. Potwierdzało to zeznanie załączone przez ojca Onorato Marcucciego, który 6 maja 1965 roku, po wytarciu czoła i twarzy Ojcu Pio, zauważył, że cieczą, którą otarł, była krew. Święty zakraplał swe oczy kwasem karbolowym? Bardzo śmiała teza. W książce „Święty czy oszust?” znajdziemy mnóstwo diagnoz lekarskich wykluczających to, że rany mogłyby powstać na skutek polewania jodyną czy kwasem.

Zresztą często stygmatyk bandażował sobie dłonie na kilka dni, a krwotok nie ustawał. Gaeta i Tornielli przytaczają orzeczenie jednego z badających mnicha lekarzy: „Ojciec Pio, mając nadzieję na zahamowanie utraty krwi, która wypływa z ran, przez jakiś czas, co dwie–trzy godziny aplikował sobie jodynę: stąd też podejrzenie, że tego typu rany, nawet jeśli nie zostały wywołane przez jod, są przezeń przynajmniej utrzymywane w niezmienionym stanie. Jednakże należy zauważyć, iż jod aplikowany w taki sposób, w jaki to czynił Ojciec Pio, co dwie–trzy godziny, dopomagałby raczej i ułatwiał gojenie się ran. Poza tym nawet jeśli stosował nieświeżą jodynę, zawierającą być może śladowe ilości kwasu jodowodorowego, i jeśli stanowiła ona dla ran czynnik drażniący, nie mogłaby oszczędzić sąsiadującym, normalnym tkankom swego efuzywnego działania, wywołując mniejszy bądź większy stan zapalny, który w rzeczywistości nie występuje. Ponadto jest faktem, że Ojciec Pio od ponad trzech miesięcy zgodnie z zakazem przełożonych nie smaruje niczym swoich ran, a mimo to zachowują one ciągle te same właściwości”.

Odrobina kwasu
Wszystko przez jedną karteczkę, przechowywaną w Świętym Oficjum odręczną notatkę o. Pio, który prosił znajomą: „Najdroższa Mario, (…) Piszę, by prosić Cię o przysługę. Potrzebuję około 200–300 mililitrów nierozcieńczonego kwasu karbolowego do sterylizacji”. Odrobina kwasu zakwasza całe ciasto. Mała buteleczka wywołała rewolucję i stała się koronnym argumentem Luzzatto. Do czego rzeczywiście o Pio potrzebował kwasu? Do dezynfekcji strzykawek, którymi robił zastrzyki nowicjuszom. A dlaczego prosił o niego, rezygnując z załatwienia recepty u lekarza? „Nie trzeba zbyt wiele wysiłku, by znaleźć kilka możliwych i realistycznych odpowiedzi na te pytania – piszą dziennikarze. – W tychże miesiącach wszyscy żyli w atmosferze strachu przed hiszpanką. W samej społeczności San Giovanni Rotondo, która nie przewyższała 10 tys. mieszkańców, między sierpniem a październikiem 1918 roku epidemia spowodowała 200 zgonów”. Można zatem racjonalnie postawić hipotezę, że epizodycznie brakowało w San Giovanni Rotondo substancji dezynfekujących.

Sam stygmatyk pytany, czy stosował kiedyś kwas karbolowy, odpowiadał: „Nie, wyjąwszy przypadki, kiedy używał go lekarz do sterylizacji, kiedy robił mi zastrzyki”. Sporo wyjaśnia raport doktora Giorgio Festy z 7 lipca 1925 roku: „Co do kwasu karbolowego, z którego przy pewnych okazjach mógł czynić użytek Ojciec Pio, jest moim obowiązkiem sprecyzować pewne fakty. Otóż z moich przeprowadzonych w San Giovanni Rotondo badań wynika, że Ojciec Rektor Kolegium na zlecenie osobistego lekarza wykonywał w klinice podskórne zastrzyki młodzieńcom, którzy zgłaszali się do klasztornej szkoły z internatem i często pochodzili z miejsc dotkniętych malarią”.

Skarpety, które leczą
Prymitywnym zagraniem Luzzatto była teza, że narcystyczny stygmatyk chętnie pozował do zdjęć. Dziennikarze przytaczają wspomnienie o fotografie, współbracie o. Pio, który „przybywszy 19 sierpnia 1919 do San Giovanni Rotondo, nakazał mu ściągnąć rękawiczki i skrzyżować ręce na piersi. Wobec tak dziwnej prośby Ojciec Pio zaprotestował i rzekł: »Placido, żartujesz czy zwariowałeś? Jeśli chcesz mnie sfotografować, to proszę, ale nie licz na to, że zdejmę rękawiczki«. Ojciec Placido rzekł: »Przybyłem z polecenia Prowincjała, a ty musisz być mu posłuszny. Jeśli nie usłuchasz, obrazisz Boga«. Na taki rozkaz Ojciec Pio z goryczą w sercu pochylił głowę, zdjął rękawiczki i skrzyżował ręce na piersi”. Ojciec Pio wedle Luzzatto to nie tylko oszust, ale i śmiertelny ponurak. Nic podobnego! Na dowód tego Tornielli i Gaeta przytaczają dwie anegdoty. „Gdy w 1952 roku miała się odbyć wizyta Prokuratora Generalnego, ojca Agatangelo z Langasco (który kiedyś powiedział o mnichach z San Giovanni Rotondo: „znajduję tu rodzinę złożoną z czterech głupców”), Ojciec Pio, śmiejąc się, zasugerował: – Powiedział, że jesteśmy rodziną głupców? No więc przyjmijmy go jak członka rodziny!

Innym razem kardynał Clemente Miary, cierpiący z powodu bólu nóg, prosił stygmatyka o błogosławieństwo i… skarpety. Miał nadzieję, że poprawią one stan jego nóg. Ojciec Pio odparł: – Mnie również bolą nogi, ale skarpety – a stale je noszę – jeszcze nigdy mnie nie uleczyły. Kiedy to się stanie, wyślę je również Jego Eminencji. Ale nie wierzę, by zdołały dokonać tego cudu!”. Gdy czytałem świetną książkę, w której włoscy dziennikarze rozprawiają się z opracowaniem Sergia Luzzatto, przypomniał mi się dowcip. Do nieba puka muzyk jazzowy. Zatrzymuje go święty Piotr: – Sorry. Muzyków jazzowych nie wpuszczamy. – Nie??? – dziwi się facet. – A przecież widzę u was mojego kolegę. Był świetnym perkusistą, grał z Milesem Davisem, Coltrainem. To ten w zielonej czapce. – Ten? – macha ręką święty Piotr. – A co to za muzyk… Czytając rewelacje o jodynie, kwasie i narcyzie pozującym do zdjęć, uśmiechałem się pod nosem: Lozzatto? A co to za historyk?

Saverio Gaeta i Andrea Tornielli, „Ojciec Pio. Święty czy oszust?”, Edycja św. Pawła, 2010

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.