I cóż, że ze Szwecji!

Ks. Tomasz Jaklewicz

|

GN 31/2010

publikacja 05.08.2010 13:25

Między Vadsteną, miastem św. Brygidy, a Alvastrą, gdzie stoją ruiny średniowiecznego klasztoru cystersów, wyrósł nowy benedyktyński klasztor Świętego Serca (Heliga Hjärtas Kloster). Żyją w nim Szwedki (!), byłe luteranki, dziś katoliczki.

I cóż, że ze Szwecji! Przypominać o tym, że człowiek ma być adoratorem Boga – tak widzą swoją misję siostry. Na zdjęciu – przy wejściu do kaplicy klasztornej Jakub Szymczuk

Siostrę Paulę spotkałem parę lat temu w Krościenku. – A siostra to skąd jest? – Jestem benedyktynką ze Szwecji. – Ze Szwecji? – A tak… i cóż, że ze Szwecji! Nie mieściło mi się w głowie, jak to możliwe, że w protestanckiej Szwecji istnieje klasztor benedyktynek. Polacy i Polki bywają wszędzie, więc to nie dziwi, ale 20 benedyktynek, oryginalnych Szwedek, wywodzących się z Kościoła luterańskiego, to coś kompletnie zaskakującego! Co więcej, to zupełnie nowy klasztor, wybudowany od podstaw, poświęcony w roku 1997! Bóg jest wielki, a moja głowa, widać, mała. – Właśnie się zastanawiałam, kiedy ksiądz wreszcie do nas przyjedzie – usłyszałem w słuchawce znajomy głos. Lubię takie powitania. Benedykt zalecał gościnność już 1500 lat temu. Siła tej tradycji jest potężna. Klasztor widać z daleka, z drogi między Vadsteną i Alvastrą. Na duchowej mapie Szwecji te dwa miejsca są ważne. Vadstena, miejsce spoczynku i kultu św. Brygidy, tam powstał pierwszy klasztor brygidek; w Alvastrze stoją do dziś ruiny klasztoru cystersów, fundacja z czasów św. Bernarda z Clairvaux. Wąska droga prowadzi wśród zbóż. Wokół całkowita cisza. W pobliżu jezioro Wetter i rezerwat przyrody na wzgórzu Omberg. Drewniana tabliczka przy drzwiach oznajmia: „Heliga Hjärtas Kloster”. Dzwonimy na furtę.

Luteranka zakłada klasztor
Siostry Paula i Anna opowiadają szczegółowo historię tego niezwykłego miejsca. Wszystko zaczęło się od młodej Szwedki Gunvor Pauliny Norrman, która zapragnęła życia oddanego całkowicie Bogu. Powiedzielibyśmy po katolicku, że poczuła powołanie do życia zakonnego. Sęk w tym, że jak prawie wszyscy Szwedzi, była luteranką i nie bardzo wiedziała, jak ma je zrealizować w swoim Kościele. Protestanci od początku reformacji odrzucili życie zakonne jako sensowny i Boży pomysł na chrześcijańskie życie. W latach 30. XX wieku Gunvor pracowała w domu dla dziewcząt z problemami. Ośrodek był państwowy, ale w pracy wychowawczej pomagały jej chrześcijańskie zasady. Coraz wyraźniej odkrywała, że nie założy rodziny, ale chce żyć we wspólnocie, dla Boga i dla innych.

Okazało się, że nie była sama z tymi pragnieniami. W latach 40. zgromadziła wokół siebie inne samotne kobiety, które chciały podjąć stałe zobowiązanie do wspólnego życia. Po II wojnie światowej Gunvor Norrman trafiła z kilkoma towarzyszkami do Trewiru. Szwedki przyglądały się z bliska życiu katolickich zakonów. Chciały przekonać się na własne oczy, że takie życie jest w ogóle możliwe. Szukały wzorów, których w ogóle nie miały w swoim Kościele. – To była droga trudnego eksperymentu – tłumaczy siostra Paula. – Pójście nią oznaczało zrobienie czegoś, czego nikt w otoczeniu nie zrozumie. I rzeczywiście początkowo nikt tego rozumiał, ale dzieło rosło. Pierwsza wspólnota pojawiła się w Szwecji, a potem kolejne w Danii i Finlandii. Czytając Biblię, kobiety odkryły Maryję jako wzór tej, która mówi Bogu „tak”. Stąd powstała nazwa wspólnoty – Córki Maryi. To miał być klasztor w świecie. Gunvor Norrman stała się Pauliną Mariadotter („córka Maryi”).

Pierwszy dom Córek Maryi, funkcjonujący do dziś, powstał w Vallby koło Enköping. Ewangelickie zakonnice noszą błękitne habity na cześć Maryi, składają śluby, zobowiązują się do życia we wspólnocie. Mieszkają w małych domach, przyjmują do siebie na kilka dni kobiety, które chcą się z nimi modlić bądź są w kryzysie lub też szukają pogłębienia wiary. Dziś jest ich w całej Skandynawii około 30.
Szwedzki Kościół luterański odnosił się początkowo z rezerwą do tego nowego zjawiska. Córki Maryi nie były odosobnionym przypadkiem – po II wojnie światowej w Szwecji pojawiło się więcej podobnych inicjatyw. Tu i ówdzie wiązało się to z przechodzeniem na katolicyzm pojedynczych osób i całych wspólnot. Dopiero w 1990 roku biskupi luterańscy wystosowali list, w którym uznali, że życie zakonne jest autentyczną formą życia chrześcijańskiego i jest to dar dla Kościoła.

W Vadstenie dzieje się coś ważnego
To właśnie Córki Maryi dały początek benedyktyńskiemu klasztorowi pod Vadsteną. Jak do tego doszło? W 1963 roku powstała kolejna nowa wspólnota córek. Zamieszkały w Vadstenie. W latach 70. narastało w nich coraz silniejsze przekonanie, że mają pójść w stronę klasycznego monastycyzmu, czyli reguły św. Benedykta. – To był długi proces – wyjaśnia siostra Paula. – Kiedy pojawiały się nowe kandydatki, matka Brygida, przełożona, lojalnie informowała, że one są już w drodze do Kościoła katolickiego. Siostry dbały, aby ten proces dokonywał się w jedności z pozostałymi Córkami Maryi. Nie chciały rewolucji. Założycielka cały czas żyła i wiedziała, że Bóg prowadzi wspólnotę w Vadstenie inaczej. Rozumiała, że trzeba to uszanować i wesprzeć. Siostra Anna jest Szwedką należącą do tamtej pierwszej grupy luterańskich sióstr, które ostatecznie przeszły do Kościoła katolickiego. – Tak ważnej decyzji nie można podjąć kolektywnie, tylko osobiście. Dlatego był potrzebny czas, aby to dojrzało w każdej z nas. Już nasza założycielka, Paulina Mariadotter, miała intuicję, że ten ruch będzie ponadwyznaniowy. Ale nikt nie wiedział na początku, jak to ma wyglądać.

Córki Maryi z Vadsteny przejmowały stopniowo coraz więcej elementów reguły benedyktyńskiej. W 1982 roku dokonał się oficjalny podział ich zgromadzenia na gałąź ewangelicko-luterańską i gałąź benedyktyńską, z intencją konwersji do Kościoła katolickiego. – Problem był w tym, że Kościół katolicki w ogóle o nas nie wiedział – śmieje się siostra Anna. – Dlatego potrzebowałyśmy jeszcze kilku lat. W 1985 roku otrzymałyśmy wyraźny znak. Kiedy w Vallby umierała nasza założycielka, zapytano ją, czy nie wezwać sióstr z Vadsteny. Odpowiedziała: „Zostawcie je, tam się teraz dzieje coś ważnego”. Dokładnie w tym dniu naszym gościem był opat prymas benedyktynów, który pobłogosławił nas krzyżem opackim. To było jakby symboliczne przekazanie pałeczki, oddanie nas w benedyktyńskie ręce. W 1987 roku siostry poinformowały biskupa luterańskiego i biskupa katolickiego o swoich zamiarach. Jak zareagowali? Siostra Anna: – Biskup luterański nieco się zasmucił, ale pomodlił się z nami na koniec tej trudnej rozmowy o jedność między chrześcijanami, a kilka miesięcy później osobiście odprawił nam ostatnie ewangelickie nabożeństwo. Katolicki bp Brandenburg przyjął nas serdecznie i posłał do nas ojca karmelitę, aby podszlifował naszą katolicką tożsamość.

Dyskretna konwersja
Formalne przejście grupy Córek Maryi do Kościoła katolickiego odbyło się 8 grudnia 1988 roku. Stało się to w kaplicy sióstr brygidek w Vadstenie na bardzo wczesnej Mszy świętej. – Celowo zrobiłyśmy to bardzo dyskretnie, nie chciałyśmy żadnej manifestacji – wspomina siostra Anna. – Obawiałyśmy się, że jedni mogą to odebrać jakoś triumfalistycznie, a inni jako zdradę. Tymczasem ten akt był konsekwencją bardzo długiej drogi. Sama konwersja była kropką nad i. Reakcje na konwersję sióstr były różne. – Nasi przyjaciele w Kościele szwedzkim pytali: „Czy będziemy mogli nadal do was przyjeżdżać?”. Inni wyrażali zdziwienie: „To nie byłyście katoliczkami”. Kilka osób powiedziało, że zrywa z nami kontakt. Ale oni wszyscy i tak później do nas wrócili – śmieje się siostra Anna.

Dwa lata później, w dzień Wszystkich Świętych, siostry odnowiły swoje śluby już według reguły benedyktyńskiej. Siostra Anna: – Wtedy to już była uroczystość z pompą. Byli biskup i opat prymas benedyktynów. Rzym uznał naszą dotychczasową drogę. Nasze śluby, które złożyłyśmy jako luteranki, zostały uznane za obowiązujące, z tym że nasze życie zakonne zostało oficjalnie włączone do wspólnoty Kościoła katolickiego. Dwie nasze nowicjuszki złożyły też wtedy śluby wieczyste już według tradycji benedyktyńskiej. Siostry przerywają opowieść. Pora na sekstę, czyli na modlitwę w ciągu dnia. W klasztornym kościele siostry śpiewają psalmy i hymny. Po szwedzku oczywiście. Uwagę przyciąga maryjny obraz. Matka Najświętsza w czerni, ze spuszczonymi oczami, w stanie błogosławionym. – Ten obraz pochodzi z opactwa benedyktynów w Trewirze. On zafascynował Paulinę Mariadotter. Nasze siostry luterańskie noszą ten wizerunek jako medalik na habicie, a my, ponieważ habit benedyktyński nie przewiduje żadnych medalików, nosimy go przypięty na zegarku – pokazuje siostra Paula. – To znak naszej jedności z naszymi luterańskimi siostrami.

Człowiek adoratorem Boga
Kiedyś Szwedki zapytały swoje „starsze siostry” z zaprzyjaźnionego klasztoru w Varensell (Niemcy) o radę: „Czego nam jeszcze brakuje?”. – Klasztoru – padła odpowiedź. Dzięki pomocy wielu indywidualnych darczyńców, głównie z Niemiec i z Holandii, w ciągu niecałych dwóch lat wybudowano od podstaw nowy klasztor. W kwietniu 1997 roku siostry opuściły dom w Vadstenie i zamieszkały w nowym klasztorze.
Dzisiaj wszystkie siostry to Szwedki, wszystkie są konwertytkami, są dwie nowicjuszki i spodziewają się na dniach jednej postulantki. Zachodzę w głowę, skąd wzięła się tutaj siostra Paula, czyli Małgorzata Alexandrowicz. – O, to długa historia. Moje korzenie są w Ruchu Światło–Życie. W 1981 roku znalazłam się w Norwegii, tam rozpoczęłam drugie studia, pracę. W 1988 roku byłam na wakacjach w Szwecji i wtedy odwiedziłam po raz pierwszy Córki Maryi w Vadstenie, rozmawiałam z siostrą Anną. Potem odprawiłam u nich rekolekcje. Urzekła mnie benedyktyńska liturgia – uporządkowane i nieustanne wielbienie Boga. Po drugie wyczuwałam, że te siostry starają się żyć w pojednaniu ze sobą, że uczciwie się o to starają. To mnie pociągnęło. Potem było jeszcze 6 lat walki. Wstąpiłam jesienią 1994 r., w 2001 r. złożyłam śluby wieczyste. Od dziecka wiedziałam, że Pan Bóg powołuje mnie do czegoś w Kościele, ale trudno mi było ustalić dokładny adres. Nigdy bym nie wpadła na to, że protestanckie siostry pomogą mi odkryć piękno tradycji benedyktyńskiej.

Czym ma być ten katolicki klasztor w protestanckiej zsekularyzowanej Szwecji? – Najważniejsze jest to, aby Bóg był we wszystkim uwielbiony – odpowiada siostra Anna. – Nie mamy innego zadania. Nasze wspólne życie w adoracji Boga przyciąga ludzi. Ciągle ktoś przyjeżdża, choć nigdzie się nie reklamujemy. Nie pytamy o przynależność konfesyjną, prosimy tylko o uszanowanie naszych zwyczajów. – Ojciec Piotr Rostworowski powtarzał, że człowiek jest powołany, aby być adoratorem Boga – dodaje siostra Paula. – Wielu ludzi o tym nie wie albo to lekceważy, więc my staramy się robić na ziemi to, co pełną parą będziemy robić w niebie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.