Bogu na przepadłe

Stanisław Zasada, korespondent "Gościa" z Wielkopolski

|

GN 30/2010

publikacja 30.07.2010 10:46

Kult polskiej zakonnicy zapoczątkowali angielscy i francuscy jeńcy. Do błogosławionej Sancji modlą się teraz studenci o zdanie egzaminów, a także małżeństwa, które nie mogą mieć dzieci.

Bogu na przepadłe Jakub Ostałowski

Siostra Sancja Janina Szymkowiak obchodziłaby w tych dniach 100. urodziny. Niestety, przeżyła tylko 32 lata. W czasie kilkuletniego pobytu w klasztorze serafitek niczym spektakularnym się nie wyróżniła. A jednak 60 lat po śmierci Jan Paweł II ogłosił ją błogosławioną. Czym zasłużyła na wyniesienie na ołtarze? – Cichym, zakonnym życiem, którym pokazała, że świętość nie jest dla elit, ale dla każdego – mówi ks. Mateusz Misiak, kustosz sanktuarium bł. Sancji w poznańskim kościele św. Rocha.

Z obrazkiem na egzamin
W czasie sesji egzaminacyjnej przy sarkofagu z relikwiami błogosławionej serafitki można spotkać wielu młodych ludzi. To studenci, którzy przychodzą prosić Sancję o powodzenie na egzaminach albo podziękować jej za dobrą ocenę w indeksie. – Nasza błogosławiona przed wstąpieniem do klasztoru studiowała, dlatego studenci uważają ją za starszą koleżankę w niebie i za swoją patronkę – tłumaczy ks. Misiak. – I w ważnych chwilach studenckiego życia proszą ją o wstawiennictwo u Boga – dodaje. Kilka lat temu kustosz ułożył dla studentów specjalną modlitwę. „Niech studia moje wzbogacają mój umysł i uszlachetniają moje serce, by coraz żarliwiej poznawało Twoją prawdę” – głosi wyłożony przy sarkofagu tekst.

Przypomina też, że „być dobrym to więcej, niż wiele umieć”. – Ta modlitwa to taki dozwolony doping w czasie sesji – odpowiadają studenci z pobliskiej Politechniki Poznańskiej, którzy w okresie egzaminów często zachodzą do kościoła św. Rocha. Wielu wierzy w skuteczność wstawiennictwa zakonnicy. – Chwile wyciszenia pozwalają opanować egzaminacyjny stres – twierdzą. Do szukania pomocy u Sancji przyznają się także same serafitki. Siostra Cecylia Belchnerowska, dyrektor prowadzonego przez zakonnice Domu Pomocy Społecznej, gdy studiowała na KUL-u, na egzaminy zawsze zabierała obrazek Sancji – wtedy kandydatki na ołtarze. Twierdzi, że wizerunek sługi Bożej zawsze jej pomagał. – Ja do każdego zeszytu z notatkami z wykładów wpisywałam modlitwę do Sancji – wspomina z kolei studenckie czasy s. Miriam Stopikowska, dziś wikaria poznańskiej prowincji serafitek, do której należała błogosławiona.

Ksiądz w rodzinie wystarczy
Marianna Szymkowiak nie chce słyszeć, że jej córka pójdzie do klasztoru. Woli, żeby skończyła studia i założyła rodzinę. Urodzona 10 lipca 1910 roku w Możdżanowie – maleńkiej wiosce koło Ostrowa Wielkopolskiego – Janina jest najmłodszym dzieckiem w rodzinie Szymkowiaków. Marianna i Augustyn mają jeszcze czterech synów. Jeden został księdzem. – Dom był bardzo religijny. Ale rodzice nie mogli się pogodzić, że ich jedyna córka założy zakonny habit – opowiada s. Miriam. Podobno matka Janiny była mocno przeciwna jej wyborowi. Na razie Janina zdaje maturę w ostrowskim gimnazjum i rozpoczyna studia na Uniwersytecie Poznańskim – wybrała filologię francuską. W czasie studiów działa w Sodalicji Mariańskiej – katolickim stowarzyszeniu zrzeszającym czcicieli Matki Bożej. Pomaga ubogim.

Latem 1934 roku siostry oblatki zapraszają ją do Francji. Przed egzaminem magisterskim Janina chce podszlifować swój francuski. Korzysta z okazji i jedzie do Lourdes. „Zadecydowała ona o całej mojej przyszłości” – napisze później w pamiętnikach o pielgrzymce do słynnego sanktuarium. Przyszłość to życie w zakonie. Jeszcze we Francji wstępuje do oblatek. „Miałam wiele trudności.

Obecnie jednak ojciec pogodził się z wolą Bożą, a i mamusię tak bardzo troskliwą o mnie, zdaje się, uspokoił i pocieszył obszerny list, który ostatnio napisałam” – informowała krewnych. Niestety, rodzina nie dała za wygraną. Po kilku miesiącach Janina musiała wrócić do Polski. Decyzji o wstąpieniu do zakonu jednak nie zmieniła. Wsparł ją brat – ks. Eryk. W czerwcu 1936 roku Janina zapuka do furty klasztoru serafitek w sąsiedztwie kościoła św. Rocha w Poznaniu. Rok później założy ciemnobrązowy habit i przyjmie zakonne imię: Maria Sancja.

Spała na gołych deskach
– Słynęła z przestrzegania przepisów zakonnych – opowiada o klasztornym życiu przyszłej błogosławionej s. Miriam. – Przylgnął do niej nawet przydomek: „Żywa Reguła”. Wymagała nie tylko od siebie. W klasztornej kronice można wyczytać, że często zwracała uwagę innym siostrom, gdy w czymś uchybiły. Nie wszystkim to się podobało. Zwłaszcza starsze zakonnice obruszały się na uwagi nowicjuszki. Zakonne życie błogosławionej pamiętała dobrze zmarła kilka lat temu s. Edyta Mądrowska. Razem były w nowicjacie. Opiekująca się nowicjuszkami zakonnica miała raz zwrócić uwagę Sancji, że za głośno zamknęła drzwi. – Ona wróciła się i jeszcze raz zamknęła po cichu – wspominała tuż przed śmiercią s. Edyta, która doczekała beatyfikacji Sancji. Sancja praktykowała posłuszeństwo od pierwszego dnia w klasztorze.

W celi, którą jej przydzielono, przez pomyłkę łóżko było bez siennika. Nowo przybyła postulantka bez szemrania spała przez dwie noce na gołych deskach. Wystarczyło, że odezwał się dzwonek na modlitwę, zostawiała wszystko i biegła do kaplicy. Podobno nie kończyła nawet rozpoczętego zdania w liście. – Chociaż była wykształcona, garnęła się do najprostszych prac w klasztorze – opowiada s. Miriam. – Zwykłe, szare obowiązki traktowała z niezwykłą gorliwością, bo we wszystkim widziała służbę Chrystusowi. Była niezwykła w zwyczajności – dodaje siostra wikaria. Współsiostrom Sancja powiedziała kiedyś: „Jak się oddać Bogu, to oddać się na przepadłe”.

Wehrmacht w klasztorze
31 października 1939 roku w poznańskim klasztorze serafitek kilka sióstr składało w kaplicy śluby wieczyste, gdy rozległo się ciężkie łomotanie do drzwi. Dobijali się żołnierze Wehrmachtu. Niemcy nałożyli na zakonnice trzymiesięczny areszt domowy. W lutym 1940 roku siostrom zezwolono na wyjazd do domów. Część została – wśród nich Sancja. Okupanci zabronili im noszenia habitów – musiały chodzić w świeckich strojach. W części klasztoru zakwaterowano niemieckich żołnierzy. Siostry gotowały im, opierały i prasowały.

W klasztornej kronice można wyczytać, że Sancja pracowała w kuchni, gdzie często szorowała piaskiem sztućce. Czasem przyszło jej pastować oficerskie buty. W pobliżu klasztoru hitlerowcy przetrzymywali angielskich i francuskich jeńców wojennych. Jeńcy pracowali w klasztornym ogrodzie. Siostra Sancja nosiła im obiady i służyła za tłumaczkę. – Znała języki, więc dużo z nimi rozmawiała i dodawała otuchy, że wojna się kiedyś skończy i wrócą do domów – wspominała tuż przed śmiercią s. Mądrowska.

Ciężka praca, zimno i głód w klasztorze nadwerężyły wątłe zdrowie Sancji. Zapadła na gruźlicę gardła. Przez kilka miesięcy była przykuta do łóżka. – Prosiła, żeby przynosić jej pończochy do cerowania, bo nie chciała leżeć bezczynnie – opowiadała s. Edyta. Zmarła 29 sierpnia 1942 roku, w swoje imieniny. Siostra Mądrowska zapamiętała, że pośmiertny hołd przyszli jej złożyć angielscy i francuscy jeńcy, którym niedawno pomagała. Siostra Edyta wspominała: – Całowali jej martwą rękę i szeptali: Święta Sancja.

Nie tylko studenci
– Ciężkie czasy hitlerowskiej okupacji przyjęła jako okazję do całkowitego oddania siebie potrzebującym – tak o s. Sancji mówił Jan Paweł II w kazaniu beatyfikacyjnym. Papież ogłosił ją błogosławioną 18 sierpnia 2002 roku – podczas ostatniej pielgrzymki do Polski. Tydzień później jej relikwie wprowadzono uroczyście do kościoła św. Rocha. Relikwiarz w kształcie sarkofagu umieszczono w bocznym ołtarzu świątyni, do której przed wojną zachodziła s. Sancja. Ksiądz Misiak widuje tu nie tylko studentów. – U Sancji szukają też pomocy alkoholicy w walce z nałogiem, a bezdzietne małżeństwa proszą ją o potomstwo – opowiada. – Sancja ma już kilkoro dzieci – mówi s. Miriam. – Dostajemy czasem listy od rodziców, którzy po modlitwie za jej przyczyną doczekali się potomstwa.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.