Na mnie to spadło

ks. Tomasz Jaklewicz

|

GN 25/2010

publikacja 25.06.2010 21:01

Jego pasją jest duszpasterstwo – rozumiane jako bycie blisko ludzi i rozmowa z nimi. Jako biskup pozostał śląskim farorzem, którego parafią jest diecezja. Abp Damian Zimoń świętuje 25-lecie biskupiej posługi.

Na mnie to spadło Henryk Przondziono

Nasz farorz będzie biskupem. Ta wiadomość dotarła do mnie na religii w salce katechetycznej przy kościele Mariackim w Katowicach. Był czerwiec 1985 roku, kilka dni później miałem osiemnastkę. Wstąpiłem na probostwo po klucze do salki na spotkanie oazowe i… wszedłem prosto na biskupa nominata. Zamurowało mnie, bo nie wiedziałem, jak powinienem się zwracać. Ekscelencjo? To mi jakoś kompletnie nie pasowało. On sam uprzedził mnie: „O, Tomek, poczekaj chwilę”. Wrócił z wielką wiązanką kwiatów, jedną z tych, które otrzymał po nominacji. „Masz dziś urodziny, no to trzymaj, może nawet jest tu 18 kwiatów”.

Po 25 latach od tamtego wydarzenia abp Damian nadal nie jest „ekscelencją” i nigdy nie przypominał tzw. księcia Kościoła. Jest po prostu naszym biskupem. O swojej nominacji powiedział: „na mnie to spadło”. Nie przypadkiem te słowa posłużyły Wojciechowi Sarnowiczowi i Michałowi Smolorzowi za tytuł filmu dokumentalnego, który o nim nakręcili. Ks. Jerzy Szymik: „To jest kapitalna fraza. Jest to bardzo śląskie – to pogodzenie się z nieuchronnością losu, w którym objawia się Boża wola. Czyli coś takiego, powiedziałbym, chrześcijańsko-śląskiego… czyli wypisz, wymaluj: Zimoń”.

Byłem totalnie bezradny
„Ja się tego bałem, potem nawet żałowałem, że się na to zgodziłem” – wyznaje Arcybiskup. „Do prawie każdej innej funkcji człowiek ma możliwość się przygotować, nieraz przez wiele lat. A tu nagle ci mówią: proszę bardzo, jesteś biskupem”. Na wieść o wyborze na katowicką stolicę biskupią, pierwsze, co robi, to jedzie do Siemianowic Śl., do klasztoru klauzurowych sióstr wizytek. „Pojechałem prosić o modlitwę, bo byłem bezradny, totalnie bezradny”. Na hasło posługi biskupiej wybiera słowa św. Pawła: „Głosimy Chrystusa Ukrzyżowanego”. Dlaczego właśnie to zdanie? Sam wyjaśnia: „Na obrazkach prymicyjnych wydrukowałem: »Wiem, Komu zawierzyłem«. Na 25-lecie kapłaństwa wybrałem hasło: »Głosimy Chrystusa«, a gdy zostałem biskupem dodałem: »Ukrzyżowanego«, gdyż byłem przekonany, że biskupstwo bez krzyża jest niemożliwe”.

To przekonanie kształtowało się w nim przez konkretne doświadczenie w latach wojny i w latach seminaryjnych. Damian Zimoń wstępował do śląskiego seminarium w Krakowie i zarazem na Wydział Teologiczny UJ w roku 1952. Jesienią tego samego roku komuniści usunęli z diecezji katowickiej biskupów Adamskiego, Bieńka i Bednorza, którzy upomnieli się o katechezę w szkole. Przez całe seminarium on i wszyscy klerycy jego rocznika nie mieli kontaktu z biskupami. Nie wiedzieli, czym się to wszystko skończy. „Trzeba się było oprzeć na Panu Bogu, zmagać się o powołanie w sytuacji niepewności” – komentuje abp Zimoń.

Biskupi katowiccy byli represjonowani za to, że walczyli o katechezę w szkole. Pewnie m.in. z tego powodu dla ich dzisiejszego Arcybiskupa powrót religii do szkół był czymś szalenie ważnym. Jako student doświadczył likwidacji Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego w 1954 r., a jako arcybiskup przyczynił się w decydujący sposób do tego, że na Uniwersytecie Śląskim został otwarty Wydział Teologiczny w 2000 r. Te dwie sprawy – szkolna katecheza i wydział teologiczny – są priorytetami górnośląskiego metropolity. Abp Zimoń dojrzewał do kapłaństwa w najmroczniejszych latach PRL-u, jako biskup współtworzył powrót do normalności po 1989 roku. W tym kontekście często mówi o „czasach słusznie minionych” i że „mamy za co Bogu dziękować”. Od dziecka kochał książki. Wielką wagę przywiązuje do sprawy kształcenia i wychowania młodego pokolenia.

Potrzebna jest sytuacja tonięcia
Ks. Jerzy Szymik podkreśla, że biskupie zawołanie „Głosimy Chrystusa Ukrzyżowanego” jest autentycznym programem Arcybiskupa. To motto prowadzi „w stronę istoty jego życia, służby, linii losu: w stronę kształtu wiary tego człowieka. Bez tej ostatniej i też bez »wiary w wiarę«, bez przekonania o realności wiary, o jej duchowym potencjale i twórczych mocach nie sposób zrozumieć Damiana Zimonia. Bez niej zauważymy jedynie płaskie dekoracje wokół osoby i jej życia”. Lubię mówić, że mamy wierzącego biskupa. Niby to oczywiste, biskup powinien być wierzący, ale kto zna Kościół od środka, ten wie, że jest w nim stale obecna pokusa praktycznego zapomnienia o Panu Bogu. Abp Zimoń jest tego świadomy: „W naszych polskich warunkach funkcja biskupa związana jest z pewnymi honorami, prestiżem, zaufaniem. Zawsze jesteś tym pierwszym… I można by uwierzyć, że się jest namaszczonym. Oczywiście, jest się namaszczonym, ale można zacząć wierzyć w te oznaki wielkości i wtedy przychodzi niepokój. I dlatego jest potrzebna sytuacja tonięcia – żeby się chwycić Chrystusa i na nowo Go wybrać”. Wiele rozmów z Arcybiskupem kończy się jego spontanicznym westchnieniem: „Ten Pan Bóg jest jednak niesamowity!”. Jakby uświadamiał sobie i rozmówcy, że na szczęście nie wszystko w Kościele zależy od naszych pomysłów czy zdolności. Od kilku lat z nową fascynacją odkrywa Biblię, zachwycił się tzw. Biblią Paulistów i metodą lectio divina. „Słowo Boże zawsze się obroni!” – powtarza.

Przy ołtarzu trzeba myśleć!
W gruncie rzeczy pozostał przede wszystkim duszpasterzem, którego ciągnie w stronę ludzi. Był wikarym w Tychach i w Pszowie. O swojej pierwszej placówce mówi: „Pierwsza miłość. Gdy mówię o pierwszej miłości, ludzie często pojmują to zbyt dosłownie, a ja na to, że można przecież kochać swoją parafię, rodziny, młodzież, dzieci”. Proponowano mu wtedy studia na KUL-u, ale ubłagał przełożonych, aby go zostawili w parafii.

Red. Andrzej Grajewski pamięta dobrze swojego wikarego: „Był otwarty, chętny do dyskusji. Religia była wtedy prowadzona w małych, obskurnych salkach, trzeba było przyjść po południu, po lekcjach. A mimo to frekwencja była duża, a dyskusje nieraz bardzo zażarte. Nie politykował, choć w dokumentach w IPN znalazłem meldunek skarżący się na niego, że krytykował państwo na ambonie za to, że wprowadziło ustawę aborcyjną”. Ks. Zimoń długo bronił się przed nominacją na wicerektora seminarium. W końcu uległ i pełnił tę funkcję przez 6 lat. Przetrwać pomogło mu zdanie ks. Franciszka Blachnickiego: „Twoją parafią jest teraz seminarium”. Pełniąc funkcję wicerektora, zrobił doktorat z liturgiki. Klerykom wpajał zasadę dwóch n, czyli „nie narzekać”.

W latach 1975–1985 był proboszczem parafii Mariackiej w Katowicach. Przed Pierwszą Komunią św. odwiedzał wszystkie rodziny dzieci komunijnych. Jako pierwszokomunista odbierałem to jako coś niezwykłego. Proboszcz w marynarce, poza kolędą przychodzi do naszego bloku, pije herbatę i rozmawia z rodzicami. Ministranci w Mariackim często słyszeli charakterystyczny głos: „Przy ołtarzu trzeba myśleć, chłopcy!”, kiedy coś zawalili, albo: „Tu nie ma ognia”, kiedy kadzidło za słabo dymiło. Wikary prowadzący lektorów znajdował czasem w zakrystii kartki: „Na Mszy o 11.00 czytanie fatalne! Z.”.
W czasie stanu wojennego proboszcz Zimoń pochował parafianina, jednego z górników zabitych na kopalni „Wujek”. Pomagał rodzinom internowanych. Bardzo mu zależało, aby parafianie czuli się współodpowiedzialni za Kościół, nie tylko jako jednostkę administracyjną, ale jako wspólnotę wspólnot. W drugiej połowie lat 80. ub. wieku otworzył dom parafialny na tzw. gazetę mówioną, gdzie dziennikarze z „Gościa”, ale nie tylko, czytali swoje teksty, których cenzura nie przepuszczała. Ponieważ spotkania odbywały się w czasie, gdy w TV leciał serial „Isaura”, nazywano je „Zamiast Isaury”. Okazały się one prawdziwym hitem niezależnej kultury w Katowicach.

W Piekarach czuję się ojcem
Diecezja katowicka przekształciła się w 1992 roku w archidiecezję, biskup katowicki stał się wówczas metropolitą. Abp Zimoń stara się o podkreślanie jedności z diecezjami gliwicką i opolską współtworzącymi metropolię katowicką. Ma też bardzo dobre kontakty z ewangelikami, których sporo żyje na Śląsku. Bez żadnego targowania się zwraca ewangelikom kościół w Siemianowicach, użytkowany przez 50 lat przez siostry wizytki. Śląsk – to wielki temat dla abp. Zimonia, może należałoby powiedzieć: jego miłość. Pochodzi z typowo śląskiej, górniczej rodziny. Lubi podkreślać specyfikę śląskiej pobożności, duszpasterstwa. W czym upatruje tę oryginalność? „Używanie niewielu słów, praktyczne wcielanie Ewangelii w życie rodzinne, w pracy, w parafii. Kilka prostych wartości – pracowitość, solidność, słowność, odpowiedzialność. I wiara, że ludzkiemu życiu nadaje sens sam Pan Bóg. To nie są wartości śląskie, to wartości, które przynosi chrześcijaństwo. Uniwersalne wartości w naszym lokalnym wydaniu”.

Symbolem śląskiej religijności jest sanktuarium w Piekarach Śląskich. Majowa pielgrzymka mężczyzn do Piekar jest dla katowickiego Arcybiskupa najważniejszym wydarzeniem roku. Po upadku komuny ta stanowa pielgrzymka nadal gromadzi tłumy i jest bez wątpienia fenomenem. Wzorem swojego poprzednika abp Zimoń wygłasza w Piekarach programowe przemówienia, w których porusza bieżące problemy społeczne (bezrobocie, kwestia pracy w niedzielę, rodzina). Istota przesłania, zarówno za komuny, jak i teraz, jest ta sama: Kościół towarzyszy człowiekowi, rozumie jego problemy, pokazuje nadzieję, umacnia dobro. „W Piekarach, stojąc wobec pielgrzymów, czuję się ojcem diecezji” – wyznał Arcybiskup przed ostatnią pielgrzymką. Do Piekar lubią przyjeżdżać politycy. Ci najważniejsi bywają krótko przedstawiani, ale nie zabierają głosu. Abp Damian nie dał się nigdy wciągnąć w jakieś polityczne rozgrywki. Reaguje, kiedy ludziom dzieje się krzywda (tragedie na kopalni, zawalenie się hali wystawowej, powódź). Organizuje zbiórki pieniężne, odwiedza rodziny dotknięte nieszczęściem. Od kilkunastu lat odprawia w Boże Narodzenie i w Wielkanoc Mszę św. w katowickim areszcie śledczym.

Wypoczywam na wizytacjach
Poświęcił ponad 100 nowych kościołów, erygował 60 parafii. Lubi wizytować parafie, spotykać się z grupami parafialnymi, zwłaszcza z nauczycielami i z młodzieżą. „Tam wypoczywam” – powtarza. Po jakiejś wizytacji opowiadał: „Jedna z kobiet powiedziała, że kiedy pojawia się ksiądz biskup wśród nas, pojawia się również radość. To było dla mnie niezwykłe”. Przez wiele lat abp Zimoń był szefem Komisji Duszpasterstwa Ogólnego Episkopatu. Odpowiadał za coroczne programy duszpasterskie. Bez jego życzliwości i zaufania do redakcji „Gościa Niedzielnego” nie byłoby tego pisma w takim kształcie, w jakim jest dziś. Nie brak mu dystansu do siebie, z upływam lat nabiera go jakby coraz więcej. „Wszystkim moim współpracownikom jestem wdzięczny za cierpliwość wobec mnie” – wyznaje. Kiedy pewien ksiądz żalił się: „Ksiądz Arcybiskup obiecał mi, że będzie u nas, i nie przyjechał”, usłyszał w odpowiedzi: „Ale chciałem być i dlatego obiecałem, a inni nawet nie obiecują”. Arcybiskup wspominał niedawno w katedrze, że krótko przed swoją nominacją biskupią był na pielgrzymce w Rzymie razem z bp. Dominem. „On wtedy poprosił mnie o modlitwę przy grobie św. Piotra o nowego biskupa katowickiego. Nie wiedziałem, czym się to skończy. No, teraz już powoli jest pora na taką modlitwę”. Czy jest szczęśliwy? „Nie stawiam sobie takiego pytania. Ale gdybym miał dziś raz jeszcze wybierać – wybrałbym to samo życie. I nie dlatego, że się dobrze czuję. Czasami czuję się fatalnie. Dla mnie najważniejsza jest pewność, że to, co robię, jest wolą Bożą. I to jest moje szczęście” – mówi.

Korzystałem m.in. z książki „Ciagle tonę i chwytam Jezusa”, Księgarnia św. Jacka. Katowice 2002

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.