Talent pop-teologiczny

ks. Tomasz Jaklewicz

|

GN 05/2010

publikacja 04.02.2010 15:30

Szymon Hołownia posługuje się językiem, który sam określa jako pop-teologiczny. Jego książki rozchodzą się jak świeże bułeczki. Jednym słowem: ma talent.

Talent pop-teologiczny Jakub Szymczuk

Może drażnić, szokować lub fascynować. Bez wątpienia na naszej kościelnej łączce stanowi zjawisko wyjątkowe. Szymon Hołownia, warszawiak z Białegostoku, próbuje od kilku lat odświeżyć język rozmowy o wierze. I czyni to z dobrym skutkiem.

Dwujęzyczność
W popkulturze Hołownia czuje się jak ryba w wodzie, a zarazem jest katolikiem, który rozumie, w co, w Kogo wierzy. Taka dwujęzyczność, czyli biegła znajomość języka popkultury i języka wiary, nie jest bynajmniej częsta. Dzięki udziałowi w programie „Mam talent” (5 milionów widzów) stał się telewizyjnym celebrytą. A jednocześnie konsekwentnie powtarza, że najważniejszą sprawą jego życia jest Bóg, a domem bardziej Kościół niż telewizja. Wydawnictwo „Znak” właśnie wznowiło uaktualnioną wersję jego pierwszej książki „Kościół dla średnio-zaawansowanych”, jesienią ubiegłego roku ukazał się „Monopol na zbawienie”, wcześniej w 2007 r. „Tabletki z krzyżykiem”. Te trzy książki wyróżnia ten sam styl, który sam autor nazywa pop-teologicznym. – Wszystkie sprzedają się świetnie. To są liczby powyżej 30 tysięcy egzemplarzy każda. To nasz najpopularniejszy autor książek religijnych – przyznaje Monika Wróblewska z wydawnictwa „Znak”.

Nakłuwanie nadętych
Na czym polega ten fenomen? Przypomina mi się anegdota o balonach. Dlaczego balony nie mogą się spotkać? Bo są nadęte. No właśnie. Hołownia konsekwentnie nakłuwa kościelną rzeczywistość, tak by zeszło z niej szkodliwe nadęcie. Dlatego śmieje się z tego, że księża mówią na ambonie dziwnym głosem i posługują się ciężkostrawną nowomowa kościelną. „Pochylanie się z troską” i „ubogacanie w szczególny sposób” – to już klasyka. Inne przykłady: „trzeba nam tak żyć…”, „prośmy więc, bracia i siostry, byśmy umieli”. Hołownia nie waha się nazwać listów pasterskich „rodzajem tortur, którymi władze kościelne wypróbowują pokorę i wytrzymałość wiernych”, ale przyznaje, że chodzi mu o formę, nie o treść. Uszczypliwości nigdy nie idą za daleko, to znaczy nie dotykają spraw najważniejszych. Hołownia proponuje język religijny bardziej prosty, komunikatywny, uwolniony od patosu, świadomie operujący kolokwializmami i humorem.

Pytałem kiedyś innego świeckiego publicystę piszącego o Kościele, co sądzi o pisarstwie autora „Kościoła dla średniozaawansowanych”. „To niepoważne” – rzucił. Część księży reaguje podobnie. Dlaczego? Może to sprawa różnicy pokoleń czy odmiennych mentalności. A może brak poczucia humoru lub dystansu do swoich nabożnych postaci i zacnych dzieł. Moim zdaniem, z duszpasterskiego punktu widzenia, Hołow-nia robi świetną robotę. To prawda, ja nie potrzebuję, by do książki religijnej dołączano grę planszową (jak w przypadku „Monopolu na zbawienie”).

Ale jeśli dzięki takiemu zabiegowi, ktoś sięgnie po tę książkę i przeczyta np. „po co jest Bóg?”, „dlaczego trzeba wierzyć w Kościele?” lub „dlaczego trzeba się modlić”, to tylko się cieszyć. Luźny styl Hołowni plus telewizyjna popularność sprawiają, że jego młodzi czytelnicy mają szansę odkryć, że religia może być „cool” (nie wiem, czy to słowo jeszcze jest w obiegu).

Spłycanie religii?
Książki Szymona Hołowni nie są ani wybitnymi teologicznymi dziełami, ani znaczącym głosem w dyskusji o miejscu wiary w życiu publicznym, ale przecież nie taki jest ich cel. Hołownia wykonuje pracę u podstaw, jest harcownikiem na przedpolu. Rozbraja uprzedzenia, stereotypy czy nieporozumienia narosłe wokół Kościoła i wiary. Jak sam powtarza, stoi przed drzwiami kościoła i mówi „nie gryzę”. W kościelnym języku takie działania nazywają się preewangelizacją.

Czy jego książki nie prowadzą do zbanalizowania sacrum, do spłycania religii? Czy momentami nie poczyna sobie ze „świętymi” tematami zbyt lekko, pytając np. „Czy niebo to wieczny orgazm?”? Jeśli kogoś drażni taki styl, nie musi czytać. Ale jeśli ktoś dzięki tej lekkostrawnej formie, zacznie szukać głębiej, to znaczy, że warto w ten sposób. Nawet, jeśli niektóre wyrażenia balansują na granicy dobrego smaku. Katecheci i duszpasterze młodzieży znajdą w książkach Hołowni sporo pomysłów i inspiracji dla swojej niełatwej pracy. Obawiam się, że więcej u niego niż w podręcznikach katechetycznych, które często nie radzą sobie z przekładaniem treści religijnych na język młodego pokolenia. Wbrew pozorom to bardzo trudna sztuka.

Wspomnieć trzeba o jeszcze jednej książce Szymona Hołowni, zupełnie innej od pozostałych. To „Ludzie na walizkach” – wywiady z ludźmi, którzy spotkali się z cierpieniem. W Religia.tv oglądać można cykl audycji pod tym samym tytułem i w takim samym kluczu. Hołownia udowadnia, że w telewizji możliwa jest poważna rozmowa o sprawach najważniejszych. Bez pogoni za sensacją, szczerze, prosto, momentami wzruszająco i co najważniejsze – prawdziwie. Pełny szacunek.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.