Krówka z przesłaniem

GN 47/2009

publikacja 19.11.2009 11:39

O mediach za klauzurą, sile postu i odwiecznym podziale na zwolenników ciągutek i kruchych z o. Zbigniewem Ptakiem rozmawia Marcin Jakimowicz.

Krówka z przesłaniem O. Zbigniew Ptak z autorami leśniowskiego oratorium „Siedem pieśni Marii” fot. henryk przondziono

Marcin Jakimowicz: Kilka lat temu niewielu słyszało o schowanym na Jurze Leśniowie. A teraz? Billboardy, oratoria, koncerty, ciasteczka…
O. Zbigniew Ptak: – W działaniach zakonu paulinów, ze względu na nowicjat, Leśniów zawsze był miejscem ukrytym, cichym i spokojnym. Kapłani tu posługujący celowo zawsze wyciszali to miejsce.

A tu przyszedł ojciec Ptak i je nagłośnił…
– Niezupełnie (śmiech). Gdy tu przyszedłem, poznając historię, zauważyłem, że zbliża się czas, w którym kumuluje się pięć okrągłych rocznic: 625 lat obecności figury Maryi Leśniowskiej, 300 lat posługi paulinów, 70 lat powrotu paulinów po kasacie, 70 lat nowicjatu i 40. rocznica koronacji. Rzadko spotykana sytuacja. To było na przełomie lat 2006/07. Pomyślałem: coś trzeba z tym zrobić. Zapytałem najwyższego przełożonego, czy można o tym opowiedzieć w kontekście Roku Rodziny. Chętnie się zgodził.

Kiedy jakiś proboszcz słyszy: „coś trzeba zrobić”, to przypina pinezkami na tablicy ogłoszeń kolorowe literki ROK RODZINY. A Wy?
– My zaczęliśmy organizować koncerty, wydawać książki, zapraszać na rekolekcje. Zaangażowaliśmy mnóstwo ekip z prasy, radia i telewizji. Byliśmy zaskoczeni ich życzliwością. A były to setki artykułów prasowych, kilkadziesiąt audycji radiowych i kilkanaście programów telewizyjnych. Zaangażowanie mediów w Leśniów było tak wielkie, że musieliśmy niejednokrotnie ograniczać ich obecność.

Gdy kilka lat temu wpuścił nas Ojciec do nowicjatu, było to kompletne novum. Przecież nawet rodzice mogą odwiedzać nowicjuszy tylko dwa razy do roku. Nie bał się Ojciec wpuszczać za klauzurę ciekawskich dziennikarzy?
– Nie. Czułem, że wykonają swoją pracę z taktem. Przysyłali teksty do autoryzacji, pytali, byli wyrozumiali i wrażliwi. A poza tym świetnie wiedzieli, że jeśli zepsują ten bardzo atrakcyjny dla nich temat, to będą mieli „szlaban na Leśniów”. W tym czasie Telewizja Polska nakręciła profesjonalny, artystyczny film o nowicjacie. Zrobił on prawdziwą furorę. Stał się inspiracją dla innych zakonów, by tworzyć podobne materiały.

Starsi paulini nie byli zgorszeni wpuszczaniem kamery za klauzurę?
– Było to rzeczywiście nowe doświadczenie, które nie u wszystkich wzbudzało entuzjazm. Zupełnie się temu nie dziwiłem. Towarzyszyło nam jednak błogosławieństwo ojca generała. Zdecydowaliśmy się na film z powodu kryzysu powołań, który dotknął zarówno nas, jak i niemal wszystkie zakony. U nas pięć lat temu było prawie 50 nowicjuszy, a potem stopniowo, co rok, o ok. 10 mniej. W ubiegłym roku przyszło tylko dziesięciu chłopców. Chcieliśmy przez film dotrzeć do młodych, by opowiedzieć im o życiu zakonnym prostym i czytelnym językiem.

Udało się?
– Myślę, że tak. We wrześniu próg nowicjatu przekroczyło 22 chłopaków. Wielu z nich widziało wcześniej film „Początek drogi”.

Wielu księży boi się kamery, a na dziennikarzy patrzy nieufnie.
– Nikt z nas nie jest do tego przygotowywany w seminarium. Wielu nosi też skazę minionego systemu, jakoś podświadomie czujemy w mediach zagrożenie: jeśli o nas napiszą, to pewnie po to, by nam „dokopać”. Wiemy, że niestety czasami i tak bywa. Media jednak są genialnym narzędziem ewangelizacji. Myślę, że nie powinno być parafii bez strony internetowej. Biskup Grzegorz Kaszak w Sosnowcu nakazał proboszczom założenie takich stron. To konieczność chwili: skoro aż 50 proc. osób czerpie informacje właśnie z internetu. My przy błogosławieństwach pytamy często ludzi, gdzie dowiedzieli się o Leśniowie. Ponad połowa mówi: z internetu. Zdumiewające, że w tej materii nie ma bariery wiekowej. Często starsi ludzie mówili o tym, że czytali o nas w internecie. Nie wiem, czy sami to odkryli, czy dowiedzieli się od wnuków.

Kilka lat temu przyjeżdżała tu garstka ludzi, a teraz?
– W ciągu roku Leśniów odwiedza około 200 tysięcy ludzi. Przyjeżdżających na Msze św. z błogosławieństwami jest tak dużo, że od maja do września musimy odprawiać je przy ołtarzu polowym. Niedzielna Msza św. z błogosławieństwem gromadzi tyle osób, ile przybywa tu na największy odpust w roku! Mówi się, że ludzie nie mogą wytrzymać godziny na Mszy św. niedzielnej. Tymczasem tu potrafią czekać w kolejce po Eucharystii na błogosławieństwo nawet półtorej godziny.

Nie wraca czasem Ojciec zmęczony, z myślą: Po co to w ogóle rozkręcałem?
– Nie. Choć czasami widać, że nie wyrabiamy się organizacyjnie.

Prowadzicie jakieś statystyki błogosławieństw?
– Podczas błogosławieństwa rodzin rozdajemy 300, 400 upominków, ale zdarzają się nabożeństwa, podczas których upominki rozdajemy dla 600 rodzin.

Pamięta Ojciec jakieś szczególne błogosławieństwo?
– Wiele zapamiętam do końca życia. Mamy specjalne błogosławieństwo dla osób, które straciły kogoś bliskiego. 2 listopada przychodzą do nas ludzie opłakujący bliskich. Zdarza się, że dajemy wiernym mikrofon, by sami opowiedzieli o swych doświadczeniach. Kiedyś do mikrofonu podeszła młoda kobieta i zaczęła opowiadać. Zmarł jej mąż, zostawił dwójkę małych dzieci. Gdy żył, była na bakier z Panem Bogiem. Po śmierci męża wpadła w depresję. W tym czasie odkryła Leśniów. I tak rozkochała się w tym miejscu i Matce Bożej, i w błogosławieństwach, że publicznie powiedziała, że dla niej śmierć męża była błogosławieństwem. Zamilkła na chwilę, a w kościele słychać było pomruk. Po chwili wzruszenia dodała: przez odejście męża odzyskałam Pana Boga. Odwołuję się do tego świadectwa, bo w błogosławieństwie chodzi właśnie o to, by dostrzec działanie Pana Boga w pozornie przeklętych nawet sytuacjach.

Jak wyglądają błogosławieństwa „od kuchni”? Przecież to wymaga od kapłanów wielkiego poświęcenia. Czy paulini nie błagają Boga, żeby tylko nie trafić do Leśniowa, bo tam trzeba zostawać jeszcze godzinę po Mszy?
– Aż tak źle nie jest. Ale rzeczywiście w czasie pielgrzymkowym (prawie pół roku!) jest tak wzmożona praca, że niekiedy się nie wyrabiamy. Ale jednocześnie odkrywamy skarb: ogromną moc kapłańskiego błogosławieństwa. Ludzie ciągle się po nie zgłaszają.

Wiele Waszych inicjatyw nie udałoby się, gdyby nie „odgórna” interwencja. Na przykład powstanie słynnego oratorium „Siedem pieśni Marii” związane było z cudownym uzdrowieniem…
– Jeszcze przed jubileuszem powstała grupa pokutna, która bardzo intensywnie modliła się i pościła, by wszystkie dzieła ewangelizacyjne Leśniowa były na chwałę Bożą.

Skąd taki pomysł?
– Kiedyś nie umiałem sobie poradzić z poważnym klasztornym problemem. Szukając wyjścia, dowiedziałem się, że pod Paryżem naprzeciw siebie były dwa kościoły, katolicki i protestancki. Od lat trwał między nimi konflikt. Ktoś zaproponował: A może zaczniemy pościć w intencji pojednania? Niech każdy z nas zrezygnuje z jednego posiłku dziennie. Pomysł chwycił. Ruszyła dziewięciodniowa nowenna. I okazało się, że po dziewięciu dniach przepychanki ustały. Pomyślałem, że to jest dobry pomysł dla Leśniowa. Poprosiłem znajomych o post, ale nie 9-dniowy, lecz półtoraroczny: raz w tygodniu rezygnacja z jednego posiłku, modlitwa i miłosierdzie. Zgłosiło się 40 osób. I rzeczywiście problem ustał, a Pan Bóg podsunął nam niesamowity pomysł: błogosławieństwa. Jeszcze intensywniej omadlaliśmy oratorium „Siedem pieśni Marii”.

Ile osób przyszło na koncert?
– Prawie 20 tys. Było jeszcze wiele innych koncertów. Nawet miejscowi ludzie mówili, że przesadzamy z tymi występami.

Odpakowuję leśniowską krówkę i czytam na spodzie papierka: „Dzieci są wiosną rodziny i społeczeństwa. Jan Paweł II”.
– A odpakowując ciasteczka, znajdziemy zaproszenie na błogosławieństwa. Słyszałem niedawno o człowieku żyjącym na bakier z Kościołem, który rozwinął krówkę i przez cały dzień chodził poruszony sentencją Jan Pawła II.

Robert Makłowicz żartował, że ludzkość dzieli się na tych, którzy lubią ciągutki, i tych, którzy wolą kruche. Jak w Leśniowie rozwiązaliście ten odwieczny spór?
– Długo szukaliśmy „krówkarza”, który byłby najlepszy w tej branży. Udało nam się znaleźć człowieka, który opracował własną recepturę. Połączył kruchą skórkę z ciągnącym wnętrzem. Ludzie go pytają: Panie, jak pan to nadzienie tam wkłada?

Czy produkowanie takich kulinarnych gadżetów nie grozi tym, że nagle benedyktyni zaczną opowiadać o „Konfiturze Brzytewce”, kapucyni o swym balsamie, a Wy o chlebie i kilku rodzajach czekolady?
– Ci, którzy są z boku Kościoła i nie wiedzą, w jakim celu to robimy, kręcą nosami, że to jakiś sacrobiznes. Ale te produkty mają ducha. Z ich sprzedaży pragniemy zebrać środki na budowę dużego ośrodka pomocy rodzinie. Zanim rozpoczęliśmy jakiekolwiek działania w tym względzie, zorganizowaliśmy sporą grupę osób, które już nie tylko modlą się i poszczą, ale także walczą z konkretnym grzechem, rozwijają w sobie cnotę i czynią miłosierdzie. I to jest duch tej nietypowej dla sanktuarium pracy.

Skąd bierzecie pieniądze na swą działalność?
– Na wiele inicjatyw duszpasterskich nie potrzeba nawet jednej złotówki. Są firmy, które w zamian za reklamę, np. na książce, pomagają ją wydrukować. Są również wydawnictwa, które same przygotują książkę, broszurę czy folder, dają ją w komis, a na zapłatę poczekają nawet cały rok. Większość leśniowskich inicjatyw wydawniczych (w ciągu trzech lat opublikowaliśmy już 25 pozycji) powstała na tej zasadzie.

Na początku musiał Ojciec chodzić po firmach i żebrać?
– Do dziś chodzę i żebrzę. Wykorzystujemy również sporo środków z Urzędu Marszałkowskiego, piszemy wiele projektów.

Rozmawialiśmy o Leśniowie „z lotu Ptaka”. Ma ojciec niezwykły charyzmat menedżerski. A jeśli potem przyjdzie przeor, któremu nie będzie się chciało angażować w ciasteczka, oratoria czy błogosławieństwa?
– Naiwny byłby ten, kto nie chciałby tego prowadzić. To rozsławiło Leśniów i sprawiło, że błogosławieństwa popłynęły stąd szerokim strumieniem. Bo jeśli na przykład dla częstochowskiej katedry i dla wielu innych świątyń jesteśmy inspiracją w organizowaniu tam nabożeństw z błogosławieństwami, to jest to dla nas olbrzymim wyróżnieniem. Ciasteczka, czekolady czy krówki już są. Gdy ich brakuje, wystarczy telefon do producenta.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.