Błogosławiony kryzys

opinia - Zbigniew Nosowski *

|

GN 39/2009

publikacja 28.09.2009 11:51

Stan Kościoła w Polsce - Debata GN Według red. Nosowskiego, Kościół w Polsce nie przeżywa kryzysu w sensie socjologicznym, ale niepokoją zjawiska w jego wymiarze duchowym. Nosowski wskazuje na niebezpieczeństwo przekonania, że jesteśmy narodem wyjątkowym, więc nie trzeba niczego zmieniać.

Błogosławiony kryzys

Czy nasz Kościół przeżywa kryzys? – pyta redakcja „Gościa Niedzielnego”. Częstotliwość zadawania tego pytania w mediach już podpowiada pierwszą intuicję. Skoro wciąż mamy odpowiadać na pytanie o kryzys, to może jednak nie tylko dlatego, że ktoś chce złośliwie wykazać Kościołowi, iż nasza religijność jest do niczego i wkrótce wszystko się posypie, kościoły i seminaria opustoszeją, a figury święte przeniesiemy do muzeów?

Nie jestem oczywiście naiwny – wiem dobrze, że ludzie źle życzący Kościołowi istnieją i wiem, że są wpływowi. Ale czy z tego coś wynika dla uczciwej odpowiedzi na pytanie o kryzys Kościoła? A może to tak często pojawiające się, tak pulsujące w mediach pytanie o kryzys tak bardzo nie daje nam spokoju, bo sami nie znamy na nie dobrej odpowiedzi? Jestem z wykształcenia socjologiem i teologiem. Jednym okiem patrzę na to, co wymierne, drugim na to, co duchowe. Jako socjolog wiem, że kryzysu nie ma, ale jesteśmy niewątpliwie na zakręcie: pojawiające się tu i ówdzie pojedyncze dane o spadku niektórych wskaźników religijności mogą być zapowiedzią poważniejszego kryzysu, który może nadejść – ale też wcale nie musi.

Niebezpieczeństwo samozadowolenia
Jako człowiek wiary widzę jednak w Kościele także co innego, zjawisko bardzo niebezpieczne – przekonanie, że „jakoś to będzie” i wielki wysiłek wkładany w to, żeby odeprzeć jakiekolwiek myśli o kryzysie, żeby umocnić się w samozadowoleniu, żeby móc nadal czuć się narodem wyjątkowym i szczególnym, żeby niczego nie zmieniać, żeby krytykom zarzucać wyłącznie złą wolę, żeby winę za niższą frekwencję w kościołach przerzucać na kiepską pogodę, a za spadek liczby alumnów w seminariach – na kulturę antypowołaniową…

Mam wtedy ochotę odpowiedzieć przewrotnie: tak, jesteśmy w stanie kryzysu – i nie jest to stwierdzenie, którego trzeba się bać. Przeżywamy kryzys nie dlatego, że tak wskazują wyniki badań religijności czy też, że ktoś w mediach je tak (złośliwie lub nie) zinterpretował. Przeżywamy kryzys, bo wyraźnie nie wiemy, JAK być Kościołem w nowych czasach. Lękamy się, kiedy trzeba i nie trzeba – zamiast głosić Dobrą Nowinę w porę i nie w porę… Oburzamy się i potępiamy zło tego świata, odruchowo zwieramy szeregi, aby bronić własnej tożsamości zagrożonej przez wszystkie groźne ideologie współczesności – a nie dostrzegamy, że ta tożsamość najbardziej nadwerężana jest od środka, bo zło rodzi się wewnątrz człowieka.

Potrzeba wizji Kościoła?
Bezładnie wikłamy się w różne spory o sprawach drugorzędnych, a umykają nam pytania kluczowe dla zdefiniowania roli Kościoła we współczesnym świecie:
* czy i na ile mamy być Kościołem protestu, czy/na ile być Kościołem dialogu?
* czy mamy walczyć ze złem, czy też budować dobro?
* kiedy mamy być znakiem przebaczenia i pojednania, kiedy znakiem sprzeciwu?
* kiedy być głosem nadziei, a kiedy głosem przestrogi?
* jak być Kościołem społecznym, nie będąc Kościołem partyjnym?
* jak pokazywać, że wiara nie odrywa człowieka od normalnego życia, lecz do niego prowadzi?
* jak w zwykłej, zapracowanej codzienności odnajdywać Boga?

Jeden z nestorów polskiej teologii ks. Józef Kudasiewicz napisał niedawno: „Spłaszczyliśmy i spłyciliśmy chrześcijaństwo tylko do jednego wymiaru moralnego, a zgubiliśmy wymiar w głąb. To jest największa »herezja« Kościoła polskiego”. Żeby odpowiedzieć na te fundamentalne pytania, potrzeba przede wszystkim świadomej, pogłębionej wizji Kościoła. Wizji sformułowanej z oddechem, a nie doraźnie, w zależności od potrzeb chwili. O wizję jednak dzisiaj w polskiej eklezjalnej rzeczywistości najtrudniej. Zagubiliśmy się w bieżących zadaniach i zmartwieniach. Widzimy drzewa, ale nie widzimy lasu…

Ożywczej wizji potrzeba nam nawet bardziej niż przywódców Kościoła, za którymi czasem tęsknimy. Nie chodzi bowiem o rządy silnej ręki w Kościele, lecz o potrzebę pasterzy, którzy będą dobrze wiedzieli, dokąd chcą prowadzić powierzone im owce. Sami nie muszą być wielkimi przywódcami, niech tylko będą świadkami… „O, szczęśliwa wina, skoro ją zgładził tak wielki Odkupiciel” – śpiewamy w Wielką Noc. Może kiedyś będziemy mogli powiedzieć: „Błogosławiony kryzys, skoro zmusił nas do zadania sobie na nowo pytań absolutnie fundamentalnych i poszukania na nie nowych, przekonujących odpowiedzi”.

Zbigniew Nosowski, redaktor naczelny miesięcznika „Więź” i dyrektor programowy Laboratorium „Więzi”, wiceprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów.W latach 2001 i 2005 był świeckim audytorem Synodu Biskupów w Watykanie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.