Czerwone światło dla in vitro

rozmowa z biskupem Grzegorzem Kaszakiem

|

GN 38/2009

publikacja 21.09.2009 21:17

O sztucznym zapłodnieniu, otwieraniu furtki na zło i eurosierotach z biskupem Grzegorzem Kaszakiem rozmawia Szymon Babuchowski

Czerwone światło dla in vitro fot. Roman Koszowski

Bp Grzegorz Kaszak
Pochodzi z archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej. W latach 1992–2002 pracował w Papieskiej Radzie ds. Rodziny. Następnie powierzono mu funkcję rektora Papieskiego Instytutu Kościelnego w Rzymie. Jesienią 2007 r. został mianowany sekretarzem Papieskiej Rady ds. Rodziny. Od lutego 2009 r. pełni funkcję biskupa sosnowieckiego.

Szymon Babuchowski: Księże Biskupie, co jest złego w metodzie in vitro?
Ks. bp Grzegorz Kaszak: – Żeby zrozumieć uporczywe i niezmienne stanowisko Kościoła w sprawach związanych z życiem ludzkim, musimy sobie odpowiedzieć na dwa kluczowe pytania: kim jest człowiek i jak się do niego odnoszę. Człowiek wśród wszystkich stworzeń jest wyjątkowy, bo otrzymał od Stwórcy ducha i tylko on został stworzony na obraz i podobieństwo Boże. Cel jego życia nie znajduje się tu, na ziemi, ale w wieczności. Nie można więc zawęzić go do rozważań czysto ziemskich, przerasta on bowiem świat materialny. Redukowanie go w teorii i praktyce do przedmiotu sprzeciwia się woli Stwórcy. Używanie człowieka do osiągnięcia nawet szlachetnego celu jest niezgodne z zamysłem Pana Boga – historia, zwłaszcza ubiegłego wieku, pokazała nam jasno, do czego prowadzi złudzenie, że człowiek jest władcą życia i śmierci. Życie ludzkie pochodzi od Boga i tylko On jest jego Panem.

Ale Bóg zaprosił człowieka do przekazywania życia…
– W akcie małżeńskim, który jest wyrazem miłości. Tymczasem w technice sztucznego zapłodnienia powołuje się do istnienia dziecko poza tym aktem. Człowiek przychodzi na świat na szkle, w laboratorium, i jest traktowany jak przedmiot. To wystarczający powód, żeby odrzucić wszystkie projekty, które dopuszczają sztuczne zapłodnienie in vitro. Jedynym właściwym rozwiązaniem jest całkowity zakaz tej metody. Warto podkreślić, że właśnie w wyniku stosowania in vitro przybywa problemów. Powołane w ten sposób do życia dzieci poczęte, określane bardzo często mianem „embrionów nadliczbowych”, zostały umieszczone w warunkach zagrażających ich życiu, prowadzących często do uszkodzenia ciała. Bardzo wiele z nich już umarło, z innymi nie wiadomo co zrobić. To kolejny argument za całkowitym zakazem in vitro.

Są jeszcze inne?
– Oczywiście! Metoda ta nie jest bezproblemowa dla dziecka i matki, o czym często się nie mówi. U dzieci, które zostały powołane do istnienia tą metodą, wykrywa się więcej wad wrodzonych. Rodzą się one wcześniej, waga wielu z nich jest niższa niż u innych dzieci. Niewiele mówi się też o małej skuteczności in vitro: aby podnieść jej efektywność, umieszcza się zazwyczaj w organizmie kobiety troje dzieci poczętych na szkle, co z kolei wiąże się z możliwością przeżycia nie więcej niż jednego. Rozważywszy wszystkie te argumenty, uważam, że katolik powinien głosować tylko na te projekty, które zabraniają sztucznego zapłodnienia, a nie powinien przedstawiać projektów, które godzą w wolę Pana Boga, czyli opowiadają się za in vitro.

A co jeśli uchwalenie projektu zakazującego in vitro okaże się niemożliwe? Czy katolik nie powinien wówczas poprzeć projektu, który ograniczy rozmiar istniejącego zła, np. zakaże niszczenia ludzkich zarodków?
– Jeśli raz otworzymy furtkę na zło, to później będzie bardzo ciężko ją zamknąć. Proszę zobaczyć, co stało się na Zachodzie, chociażby z legalizacją związków homoseksualnych. Doszliśmy już do tego, że mogą one adoptować dzieci. W sprawie in vitro jesteśmy dopiero na pierwszym etapie. Nie gdybajmy więc, tylko dajmy świadectwo i opowiedzmy się za prawem Bożym dla dobra całego społeczeństwa. Mamy już dosyć problemów i one będą się mnożyć wraz z rozwojem sztucznego zapłodnienia. Dlatego w tym momencie od katolika jasno i wyraźnie żądamy, w imię poszanowania prawa Bożego: głosuj przeciwko sztucznemu zapłodnieniu in vitro. Jan Paweł II mówił, że głosowanie nad kwestiami dotyczącymi życia ludzkiego jest jak papierek lakmusowy, który pokazuje, kto kim jest.

Jest jeszcze projekt Bolesława Piechy…
– Na obecnym etapie najważniejsze dla Polski jest zatrzymanie sztucznego zapłodnienia in vitro. Natomiast projekt byłego pana ministra jest bardzo szeroki i porusza różnego rodzaju kwestie. Uważam, że pośpiech jest tutaj niewskazany.

Ale ten projekt jako jedyny próbuje rozwiązać kwestię zamrożonych zarodków.
– I tu jest właśnie problem. Jan Paweł II powiedział kiedyś, że człowiek skomplikował swoje życie, a teraz od Kościoła żąda szybkiego i jasnego rozwiązania. Tymczasem nie ma jakiegoś jasnego, szybkiego rozwiązania. Magisterium Kościoła też go nie podaje, choć w dokumencie Kongregacji Nauki Wiary „Dignitas personae” ta kwestia była poruszana.

Tylko że mamy do czynienia z dziećmi, które już istnieją. Czy nie jest pierwszym obowiązkiem człowieka wierzącego ratowanie ich życia?
– Nie za wszelką cenę. Kościół jest zawsze za życiem, ale życie to nie jest wartość absolutna. Człowieka oceniamy wedle jego powołania do wieczności. Istnieje prawo moralne, zamysł Pana Boga. Znaleźliśmy się w nowej, skomplikowanej sytuacji i według mnie nie nadszedł jeszcze czas, żeby to zagadnienie ująć w normy prawne. Natomiast widzę jego źródło: ludzie, którzy nie ponoszą za to żadnej konsekwencji, natworzyli nam mnóstwo problemów i teraz my mamy rozwiązywać te problemy. Mam na myśli naukowców, którzy powołali do istnienia dzieci poprzez sztuczne zapłodnienie, a potem je zamrozili.

Ale przecież rozwiązania oczekują nie tylko ci, którzy narobili problemów. Wielu ludzi po prostu chciałoby wiedzieć, jak do tej sprawy podejść.
– Trzeba czekać, oczywiście zastanawiając się cały czas, co zrobić. Ale najpierw zajmijmy się źródłem naszych problemów. Powstrzymajmy sztuczne zapłodnienie in vitro.

Czy jest jedność wśród biskupów w podejściu do tej sprawy? Boje toczą się wśród polityków, a głos episkopatu jest słabo słyszalny…
– Stoimy na stanowisku, że trzeba powiedzieć zapłodnieniu in vitro „nie”. I w tym wszyscy biskupi są zgodni.

Więc mówimy „nie”, ale co dalej? Co z tymi parami, które mają problemy z płodnością?
– Kościół jest zawsze blisko człowieka cierpiącego. Dlatego wzywamy lekarzy, żeby pracowali nad nowymi metodami leczenia. Zachęcamy polityków, żeby rozsądnie przekazywali fundusze pieniężne na prowadzenie badań nad przyczynami bezpłodności. Są przecież takie formy leczenia bezpłodności, które odpowiadają zamysłowi Pana Boga. Jednak Kościół – podobnie jak w naturalnych metodach planowania rodziny – nigdy nie powie: ta czy tamta metoda jest najlepsza. Pozostawia ten wybór małżonkom. Jeśli pojawiają się nowe metody, trzeba czasu, żeby im się przyjrzeć.

Coraz częściej w tym kontekście pada hasło „naprotechnologia”. Czy Ksiądz Biskup ma już jakieś zdanie na ten temat?
– Ponad rok temu odbyło się spotkanie w Rzymie, na które organizatorzy zaprosili też przedstawicieli Watykanu. Był tam m.in. doktor Hilgers z Instytutu Pawła VI w Stanach Zjednoczonych, twórca tej metody. Przedstawił on, wraz z innymi ekspertami lekarzami, tę technikę i nie wzbudziła ona zastrzeżeń moralnych. O sprawy techniczne, medyczne trzeba pytać lekarzy. Natomiast wydaje się, że z moralnego punktu widzenia naprotechnologia jest zgodna z zamysłem Pana Boga. A ponadto przynosi efekty.

Czy spory wokół tematów bioetycznych świadczą o tym, że rodzina jest dziś szczególnie zagrożona?
– Pan Bóg od początku chciał, aby życie ludzkie było przekazywane w rodzinie, w małżeństwie, bo ten związek jest otwarty na życie. A proszę zobaczyć, co dzisiaj się dzieje. Dąży się do rozbicia rodziny. Prokreacja i rodzina zaczynają stanowić dwa różne bieguny. I to jest jedno z zagrożeń, które dostrzegam.

Czy na terenie diecezji sosnowieckiej, którą Ksiądz Biskup niedawno objął, rodzina jest silna?
– Boryka się z wieloma problemami. O wielu z nich wiemy od dawna: rozwody i problem alkoholizmu boleśnie dotykają nasz naród. Cierpią na tym szczególnie dzieci. Ale są też nowe niepokojące zjawiska. Wiele osób, żeby poprawić swój byt, wyjechało za granicę w poszukiwaniu pracy. Bardzo często rodziny zostały przez to rozbite. Czasem jedno z małżonków zostało w kraju z dziećmi, innym razem oboje wyjechali, zostawiając dzieci pod opieką babci i dziadka. Mamy nowy problem – problem eurosierot.

To też wyzwanie dla duszpasterstwa. Czy księża mają pomysł na działanie w tej sytuacji?
– Teraz najważniejszym problemem jest sprawa wychowania tych dzieci, które tu pozostały. Staramy się pomóc, tak jak tylko możemy. Kolonie organizowane przez Caritas to często jedyna okazja, żeby takie dziecko wyjechało, odpoczęło, nabrało sił. To dla nich szansa na wyrwanie się z trudnej, przykrej sytuacji i nabranie energii. Chodzi o to, by po powrocie do rodziny mogły żyć i funkcjonować normalnie. Życie rozstających się rodzin zaczyna się bardzo często komplikować. I znowu dziecko cierpi na tym najbardziej. Zdaję sobie sprawę, że żyjemy w kryzysie, ale musimy też patrzeć na konsekwencje takich wyjazdów: czy w ten sposób człowiek się nie zagubi. I czy nie skrzywdzi tego, który został mu powierzony przez Pana Boga pod opiekę, czyli dziecka.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.