Bez bufonady

Z odpowiedzialnym za organizację "Przystanku Jezus" ks. Arturem Godnarskim rozmawia Jarosław Dudała

|

GN 30/2009

publikacja 25.07.2009 20:03

"Przystanek Jezus" powstał przed 10 laty jako akcja ewangelizacyjna, skierowana do uczestników festiwalu "Przystanek Woodstock", organizowanego przez Jerzego Owsiaka. Nie obyło się bez napięć, ale obie te imprezy współistnieją ze sobą. Ich tegoroczne edycje odbędą się na przełomie lipca i sierpnia.

Bez bufonady Ks. Artur Godnarski z ewangelizatorami z Woodstock fot. Józef Wolny

Jarosław Dudała: „Przystanek Jezus” wyrósł przy organizowanym przez Jerzego Owsiaka festiwalu „Przystanek Woodstock”. Znajdzie się tam takich, co ćpają, piją i słuchają ostrej muzy. Nie czuje się Ksiądz wśród nich jakby… z innej bajki?
Ks. Artur Godnarski: – Nie, bo na co dzień mieszkam w domu z młodymi. To chroni mnie przed pewną alienacją.

Ksiądz pod jednym dachem z młodzieżą?
– Tak. To ewangelizacyjna Wspólnota św. Tymoteusza. Prowadzimy Młodzieżowe Centrum Formacji. Są też kościół rektoralny i wspólnota życia apostolskiego – ludzie, którzy nie mieszczą się w tradycyjnym modelu seminarium duchownego czy w zakonie, a czują powołanie do nowej ewangelizacji.

Ale młodzież z Woodstock to nie to samo co bracia i siostry ze wspólnoty...
– Na Woodstock też jestem otoczony braćmi i siostrami, ale takimi, którzy nie mieli często szansy i okazji, by spotkać Jezusa. I tyle. My, którzy jesteśmy wewnątrz Kościoła, myślimy i mówimy, że oni nie myślą pobożnie, że są tacy „nieuczesani”. To nie jest do końca tak. Bo dlaczego wolny seks? Dlaczego narkotyki? Dlaczego alkohol? Nie dlatego, że oni tego chcą, tylko dlatego, że oni nie widzą innego sensu i celu swojego życia. Albo traktują to na zasadzie zabawy, której skutki są tragiczne. Ile razy spotkałem ludzi, którzy mówili dokładnie tak jak św. Augustyn: „Dlaczego tak późno spotkałem Boga? Ilu żałuję rzeczy, które wydarzyły się w moim życiu!”. To są zdania z pola woodstockowego, wypowiedziane przez ludzi, którzy przez ewangelizatorów doświadczyli tam spotkania ze zmartwychwstałym Chrystusem. To są ludzie, którzy przewijają się potem przez dom naszej wspólnoty, bo są na przykład bezdomni.

Wie Ksiądz, co się z nim stało?
– Zamieszkał w naszym domu, skończył szkołę. Kiedy go spotkałem, jego środowisko nie dawało mu żadnych szans. Wcześniej umarła jego mama, umarł tata. We wspólnocie zyskał odwagę, żeby powiedzieć sobie: „Kurczę, chcę spróbować, zawalczę o to”. Albo Rafał. Znaleźliśmy go na śmietniku na Woodstock. Zamieszkał u nas. Miał trudny charakter, ale postanowił zmienić swoje życie na skutek codziennej modlitwy i spotkania z ludźmi, którzy nie tylko mówią o Bogu, ale próbują z Nim żyć na co dzień. Jego marzeniem życiowym było zostać… śmieciarzem. Dzisiaj mieszka w Irlandii. Jest śmieciarzem, ma z tego niezłe pieniądze. Ożenił się, urodziły im się bliźniaki.

Brzmi to bardzo optymistycznie. Ale czy nikt Księdza nigdy na Woodstock nie opluł, nie zaatakował?
– Wielu o to pyta. Ale ja ani razu nie spotkałem się tam z tym, żeby ktoś mnie opluł, zaatakował czy zwyzywał.

Jak się układają stosunki„Przystanku Jezus” z „Przystankiem Woodstock”?
– Były napięcia, ale wyłącznie na płaszczyźnie organizacyjnej, czyli między panem Jurkiem Owsiakiem i na przykład mną. Media chcą na tym żerować i wywoływać skandale.

Na czym polegały te napięcia?
– Na tym, że organizatorzy „Przystanku Jezus”nigdy nie zgodzili się być jednym ze współorganizatorów „Przystanku Woodstock”. Wierzę, że pan Owsiak miał dobre intencje. Chciał, żeby naszych ludzi zaliczyć do Pokojowego Patrolu (wolontaryjnych służb porządkowych „Przystanku Woodstock” - przyp. JD). Ale my nie mogliśmy się na to zgodzić z bardzo prostego powodu: konwencja „Przystanku Jezus” i jego założenia są inne niż „Przystanku Woodstock”.

Czym w takim razie jest „Przystanek Jezus”?
– To ogólnopolska inicjatywa ewangelizacyjna. Podkreślam słowo „inicjatywa”, a nie „akcja”, dlatego że akcja to coś jednorazowego. Tymczasem „Przystanek Jezus” stał się ideą duszpasterską, która zrealizowała się w połączeniu doświadczeń ewangelizacyjnych neokatechumenatu, Ruchu Światło–Życie czy Odnowy w Duchu Świętym, KSM czy Focolare. To fenomen.

Ale tylko na jeden moment w ciągu roku.
– Okazuje się, że nie. Bo w ciągu tych 10 lat zyskaliśmy odwagę, by „Przystanek” dostał kółek, żeby ruszył w Polskę. W minionym roku zorganizowaliśmy cztery spotkania: w Krakowie, Warszawie, Lublinie, w Gliwicach. Myślę, że w tym roku pojawią się kolejne: Koszalin, Wrocław. W naszej bazie mamy już cztery tysiące ewangelizatorów.

Kim oni są? Potoczne wyobrażenie jest takie, że to nastolatki w długich spódnicach, które idą ewangelizować starych ćpunów.
– Nie, nie, nie. Przekrój jest duży: jest biskup, są wykładowcy akademiccy, lekarze, inżynierowie, studenci. Są wśród nas księża, siostry zakonne. Wszyscy mają powyżej 18 lat.

I oni podchodzą do gości leżących w namiotach, zaczepiają ich jak Świadkowie Jehowy?
– Nie ma czegoś takiego. Bywa, że młodzi prowokują nas zaczepnymi pytaniami i przekleństwami, ale trzeba wiedzieć, że przekleństwo, którego używa młody człowiek, to jego język, a nie wulgarność, którą on chce ciebie obrazić. Dlatego trzeba porzucić pruderię, bufonadę kościelną i stanąć na płaszczyźnie: człowiek z człowiekiem. Nie: chrześcijanin z człowiekiem. Trzeba być normalnym i ta normalność powoduje, że siadasz przy namiocie i nie mówisz sloganów, ale próbujesz zrozumieć tego człowieka. To zrozumienie jest fundamentem. A młodzi mają tysiące pomysłów na to, żeby ze sobą gadać. Świadczą o tym chociażby zdjęcia sióstr zakonnych obejmowanych przez harleyowców czy chłopaków w skórach i łańcuchach. Okazuje się, że oni mają wspólny język. I to nie jest udawanie. Ewangelizatorzy nie sprzedają spopularyzowanej wersji Ewangelii. Przedstawiają ją taką, jaka jest. A jest piękna, bo dotyczy życia.

I to działa?
– Tak. Mówiłem o chłopaku, który dźwignął się ze śmietnika…

Ale to tylko jeden przykład.
– No to następny: prostytutka, z którą trudno było wytrzymać, bo nas wyśmiewała, ale w końcu zgodziła się przejść terapię, założyła rodzinę, opowiedziała swojemu chłopakowi całą historię swojego życia. Przysłali nam swoje zdjęcia ślubne. To jest radość. To są konkrety.

Czy „Przystanek Jezus” to nie jest jednak pójście na łatwiznę? Korzystacie przecież z tego, że na Woodstock ściągają tłumy.
– Można też dyskutować, czy robić kaplicę w hipermarkecie, czy nie. Teolodzy będą dzielić włos na czworo, znajdować argumenty za i przeciw. A ja zadam pytanie: gdyby Pan Jezus przyszedł dzisiaj, to gdzie by poszedł? Poszedłby do hipermarketu, bo tam są ludzie. I Pan Jezus poszedłby też na Woodstock.
Pomijam już aspekt prawny, polegający na tym, że tam są ludzie ochrzczeni, którzy mają prawo do opieki duszpasterskiej.

A gdyby stroskany rodzic zapytał Księdza, czy puścić na Woodstock swoje 15-letnie dziecko?
– Gdybym miał dziecko, które chciałoby jechać na Woodstock, to pojechałbym razem z nim. Nie po to, żeby je kontrolować, ale żeby przeżyć to razem z nim. Poznać jego kolegów, koleżanki. Nie gorszyć się, nie moralizować, ale uczestniczyć w życiu. Najgorsze, co robią dorośli, to wyłączanie się ze świata dziecka na zasadzie: „skoro ty podejmujesz taką decyzję (o wyjeździe, na który ja się nie zgadzam), to ja się wyłączam”. Tracimy wtedy relację z dzieciakiem. Spotykałem już na Woodstock rodziny, które przyjechały razem.

A czym jest „Przystanek” dla księży?
– Spotkałem na „Przystanku Jezus” księży, którzy mówią, że mogą tu pooddychać normalnością, że nie mieszczą się w stereotypowym duszpasterstwie: kancelaria, konfesjonał, katecheza.

I taki ksiądz nie może robić u siebie tego samego co na „Przystanku Jezus”?
– Myślę, że chce to robić i przyjeżdża na „Przystanek”, żeby nabrać do tego sił. Natomiast opór materii, który jest w strukturach kościelnych, powoduje, że ci młodzi księża bardzo często nie otrzymują wsparcia od swoich współpracowników i proboszczów.

Może dlatego, że szukają nadzwyczajności, podczas gdy zadaniem księdza jest odprawiać Msze, głosić kazania, spowiadać, prowadzić katechezy…
– Pierwsze zadanie księdza to jest: iść i głosić. Chodzi o pierwsze głoszenie Jezusa tam, gdzie On nie jest znany. Dopiero potem trzeba udzielać sakramentów i katechizować. Niepokoi mnie, że to idzie tak wolno, ale są już seminaria duchowne, które otwierają się na nowe formy. Na przykład mieliśmy ostatnio na ewangelizacyjnym Kursie Pawła rektora seminarium z Elbląga, który przyjechał ze swoimi klerykami. Razem z nimi ewangelizował w więzieniu. W ten sposób rozpoczęła się relacja, która nie jest już tylko relacją zależności prawnej, ale zależności serca. To było cudowne doświadczenie. Wie pan, dlaczego księża na „Przystanku Jezus” są tak kochani? Dlaczego nie muszą być sztucznie dowartościowywani przez jakieś nagrody czy stopnie kościelne? Tam nikt nie zakłada jakichś śmiesznych firanek, żeby lepiej się poczuć. Prostota! Ci księża przyjeżdżają na „Przystanek”, bo czują się kochani przez młodych ludzi i dlatego, że kochają młodych ludzi.

To taki okres romantyczny. Z czasem wszystko urzędniczeje.
– Nie wiem. Po 15 latach kapłaństwa nic mi nie zurzędniczało. Bronię się przed tym rękami i nogami.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.