Faceci w zbrojach

Jacek Dziedzina

|

GN 24/2009

publikacja 18.06.2009 00:20

O twardzielach w parafii, związkach z masonerią i przegranej z Obamą z Carlem Andersonem rozmawia Jacek Dziedzina

Carl Anderson Carl Anderson
fot. JAKUB SZYMCZUK

Carl Anderson - najwyższy Rycerz Zakonu Rycerzy Kolumba (od 2000 r.). W latach 1983–1987 pracował w Białym Domu jako specjalny asystent w administracji prezydenta Ronalda Reagana. Jan Paweł II mianował go członkiem Papieskiej Akademii „Pro-Vita”. Był jedynym świeckim audytorem z USA podczas synodów biskupów w Rzymie w 2001 i 2005 roku. Autor m.in. książki „Cywilizacja miłości: Co każdy katolik może zrobić, aby zmienić świat”.

Jacek Dziedzina: Najwyższy Rycerz, płaszcze, pióropusze, instalacja funkcjonariuszy Rady nr 14705... Brzmi jak zabawa w rycerzy dla dużych chłopców.
Carl Anderson: – Ceremonie i stroje Rycerzy Kolumba, szczególnie tych czwartego stopnia, są częścią naszej tradycji. Symbolizują nasze pragnienie obrony Kościoła, jeśli zajdzie taka potrzeba. Powstaliśmy w USA w XIX wieku w czasie, gdy katolicy byli bardzo dyskryminowani, przez co stanowili dość upośledzoną grupę. To były trudne czasy dla katolickich imigrantów, przybywających do Stanów w poszukiwaniu swojego miejsca w amerykańskim społeczeństwie. Założyciele Rycerzy Kolumba (Knights of Columbus – KofC) chcieli stworzyć organizację zabezpieczającą potrzeby tych, którzy popadli w jakąś trudną sytuację po utracie pracy lub śmierci żywiciela rodziny.

Co Pana przyciągnęło do Rycerzy Kolumba?
– Kiedy pracowałem jako specjalny asystent w administracji prezydenta Ronalda Reagana, byłem odpowiedzialny za organizację spotkań liderów KofC z prezydentem USA. I tam właśnie ich poznałem. Po spotkaniu Najwyższy Rycerz zaprosił mnie do wstąpienia do tej organizacji. Tak też zrobiłem.

Jak się zostaje Rycerzem Kolumba: trzeba mieć odpowiednią budowę ciała, wykształcenie, a może... odpowiedni stan konta w banku?
– Warunki są bardzo proste: trzeba być wierzącym, praktykującym katolikiem, ukończyć 18 lat i być poleconym przez jakiegoś członka KofC. Później udajemy się do proboszcza rekomendowanej osoby i pytamy, czy też by ją nam polecił. Jeśli tak, staje się członkiem organizacji.

Ja nie bez przyczyny pytam o te pieniądze, krąży bowiem legenda, że Rycerze Kolumba to elitarna grupa nadzianych facetów.
– Nie mam pojęcia, jak ta legenda się narodziła. Tak naprawdę Rycerze Kolumba to bardzo demokratyczna organizacja. W wyraźny sposób reprezentujemy profil danej parafii. Jeśli więc parafia znajduje się w dzielnicy robotniczej, taki też będzie profil Rady Rycerzy. Jeśli parafia jest blisko uniwersytetu, członkami rycerstwa będą studenci i profesorowie.

Szukacie porządnych facetów, dobrych katolików, o nienagannej opinii. Towarzystwo, w jakim obracał się Jezus – celnicy i grzesznicy – zapewne nie dostałoby się do tak ułożonej grupy. Żaden proboszcz by ich nie polecił.
– Szukamy mężczyzn, którzy traktują serio swoją wiarę, ale robią to z pokorą, bo – jak wiadomo – nie zawsze wszystko się udaje. Podkreślamy to, że świeccy mają swoją odpowiedzialność w Kościele. Dlatego KofC to zaproszenie dla mężczyzn, by tę odpowiedzialność na siebie przyjęli.

Każdy rycerz musi od czasu do czasu podnieść przyłbicę – tak lepiej wypatrzyć wroga. Kogo na horyzoncie widzą Rycerze Kolumba? Z kim walczą?
– Nie spoglądałbym na to w kategoriach walki. To raczej stawianie czoła wyzwaniom. Dla nas bardzo ważną rzeczą jest obrona prawa do życia. Pracujemy bardzo mocno w zakresie prawa chroniącego życie. Pomagamy kobietom, które są w trudnej sytuacji w związku z ciążą. Służymy im radą, wspieramy finansowo, a także jeśli chcą oddać dziecko do adopcji. Mamy też specjalne programy wsparcia dla kobiet, które dokonały aborcji. Próbujemy pomóc im przezwyciężyć poczucie winy i problemy psychologiczne. Czujemy się bardzo silni, walcząc ze złem aborcji. Ale nie traktujemy tego jako walki przeciwko ludziom.

Czy Rycerze Kolumba są bardziej zaangażowani w życie obywatelskie niż tzw. przeciętni katolicy?
– Staramy się nie wspierać konkretnych kandydatów w wyborach. Ale uważamy, że w debacie publicznej bardzo ważne jest, by mieć jasny pogląd w poszczególnych kwestiach moralnych. Chcielibyśmy, żeby każdy polityk szanował prawo do życia, niezależnie od tego, z jakiej jest partii. Są członkowie KofC, którzy należą do Partii Demokratycznej, są też republikanie. Jesteśmy dumni z tego, że prezydent Kennedy, demokrata, był Rycerzem Kolumba i jednocześnie jesteśmy dumni, że republikański gubernator Florydy Jeff Bush, brat byłego prezydenta, również jest z nami.

Czy to prawda, że ojciec prezydenta Reagana także był Rycerzem Kolumba?
– Tak. Z tego też jesteśmy dumni.

Pytam też o udział w wyborach – Rycerze chyba nie bojkotują demokracji?
– Jednym z naszych priorytetów podczas wyborów jest zachęcanie katolików do głosowania. Prosimy księży, aby ogłosili u siebie, że jeśli ktoś potrzebuje pomocy, by dostać się do komisji wyborczej, to jeden z Rycerzy Kolumba pomoże takiej osobie tam dotrzeć.

Można odnieść wrażenie, że Rycerze Kolumba sa odpowiedzią na nadmierne sfeminizowanie Kościoła: kobiety częściej i liczniej praktykują, chętniej angażują się przy parafii. Mężczyźni mają większy problem z odnalezieniem swojego miejsca, ograniczając się zazwyczaj do podpierania tylnych filarów lub najwyżej zbierania na tacę. Wy rzucacie rękawicę takim przyzwyczajeniom.
– Pierwotną misją KofC w wieku XIX była obrona Kościoła i wsparcie dla katolickich rodzin. I w tamtym czasie to wystarczyło. Z czasem misja ta ulegała ewolucji. Obecnie naszą misją jest także obsadzenie mężczyzn w roli liderów wewnątrz Kościoła. W USA, Kanadzie, na Filipinach Rycerze są postrzegani jako organizacja, w której mężczyźni są aktywni i wnoszą wkład w życie swoich parafii.

Czy to ta aktywność i dobra organizacja naraziły Rycerzy na oskarżenia o związki z masonerią? Ma Pan teraz okazję zaprzeczyć lub potwierdzić słuszność takich podejrzeń.
– (śmiech) Nie mamy żadnych związków z masonerią. W XIX wieku istniał problem tajnych stowarzyszeń. Były one wówczas bardzo popularne w Stanach i przyciągały wielu katolików. Ks. Michael McGivney, założyciel KofC, podjął próbę stworzenia organizacji, która dawałaby przyjaźń, braterstwo i wzajemną pomoc dla swoich członków, ale byłaby akceptowalna dla Kościoła. Stąd też mimo że członkowie byli wybierani bardzo uważnie i spotkania były prywatne, każdy ksiądz mógł zawsze pojawić się na jakimkolwiek spotkaniu, niezależnie od tego, czy był, czy nie był członkiem organizacji. Nie jest to zatem tajne stowarzyszenie. W USA prawie każdy z 300 biskupów jest członkiem KofC. Wielu z nich wychowało się w rodzinach, gdzie ojcowie byli Rycerzami Kolumba. Około 26 tys. księży w Stanach jest członkami KofC. Gdyby nasza organizacja była powiązana z tajnymi stowarzyszeniami, nie istniałaby współpraca z tak prominentnymi hierarchami.

Rycerzy przybywa także w Polsce, rozumiem zatem, że szykuje się wojna. O co chcecie walczyć u nas?
– Każdy król ma nadzieję, że jak będzie miał wystarczająco dużo rycerzy, nie będzie musiał rozpoczynać wojny (śmiech). Chcemy po prostu wnieść swój wkład w budowanie życia w parafii, pomagać społecznościom lokalnym i zrobić miejsce, w którym mężczyźni katolicy będą mieli poczucie, że mogą coś zrobić w swojej społeczności i odnajdą wzajemne wsparcie.

Każdy rycerz pamięta swoją najważniejszą bitwę, wygraną lub przegraną. Czy Najwyższy Rycerz pamięta swoją największą porażkę i zwycięstwo?
– To było w czasach mojej pracy w Białym Domu. Pracowałem nad zasadą polityki prezydenta Reagana, która odchodziła od promowania aborcji jako części amerykańskiej polityki zagranicznej w aspekcie pomocy zagranicznej. Bardzo mocno zaangażowałem się w te działania. Nowa zasada polityki funkcjonowała przez wiele lat. Uratowała wiele istnień ludzkich na całym świecie. I ta nowa zasada polityki została odrzucona przez prezydenta Obamę w ciągu kilku pierwszych dni jego rządów. Dokładnie tak, jak wcześniej odrzucił ją Clinton, a potem przywrócił Bush. Czyli to był zarówno mój sukces, jak i przegrana.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.