Rimskij Papa przegnał chmury

Marcin Jakimowicz

|

GN 15/2009

publikacja 16.04.2009 09:08

Lało jak z cebra. Przemoczony Papież spojrzał w niebo i zaintonował: „Nie lij dyscu, nie lij”. I nagle nad potężnym lwowskim osiedlem Sichów rozbłysło słońce. Po ośmiu latach ludzie na tym 250-tysięcznym blokowisku pamiętają tę piosenkę.

Rimskij Papa przegnał chmury Tu stanie nasz kościół – cieszy się ks. Jacek Kocur fot. Józef Wolny

Trzysta tysięcy młodych z niepokojem zadarło głowy do góry. Nad Lwowem kłębiły się czarne chmury. – Drodzy przyjaciele! Papież was kocha i patrzy na was jako na stróżów nowego poranka nadziei! – wolał Jan Paweł II. Stał na lwowskim blokowisku Sichów. Otaczał go las potężnych szarych bloków. Zrobiło się chłodno. Nagle lunęło. – Deszcz pada, to i dzieci będą rosły – zażartował przemoczony Papież. Popatrzył w niebo i zaintonował: „Nie lij dyscu, nie lij, bo cię tu nie trzeba”. Młodych zamurowało. Rimskij papa w takim repertuarze? I wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Zza ciemnych chmur wyszło słońce.

Płakaliśmy jak bobry
Tę „deszczową piosenkę” ludzie na Sichowie wspominają do dziś. Ogromna większość z nich kościoły i cerkwie omija szerokim łukiem. Jak na dłoni widać, jakie spustoszenie uczynił tu komunizm. Ale 8 lat temu w czasie papieskiej pielgrzymki obok siebie stali zgodnie grekokatolicy, katolicy, prawosławni. Młodziutka Marta Dzierżanowska czytała wtedy modlitwę wiernych. Odwiedzamy ją w jednym z wysokościowców. – Modliłam się wtedy za młodzież. Niesamowite przeżycie. Gdy Papież przyjechał, ludzie płakali jak bobry… Ks. Jacek Kocur przyjechał do Lwowa ze Śląska miesiąc po Papieżu. Od lat myślał o pracy na Wschodzie. Zastał osiedle przebudzone. Ludzie jeszcze żywo dyskutowali o wizycie Papieża. Przemieniła to osiedle. Na chwilę. W starej leśniczówce Potockich ks. Jacek urządził niewielką kaplicę. Patronuje jej sam Michał Archanioł. Od razu zapełniła się ludźmi. Teraz ks. Jacek buduje dla tutejszych katolików kościół. Nie pyta o narodowość. A zresztą jej określenie jest tu niezwykle trudne. Są Polacy, którzy mówią tylko po ukraińsku i Ukraińcy śpiewający jak z nut polskie pieśni. – Najlepiej tę sytuację oddaje telefon, który ostatnio odebrałem – opowiada ks. Jacek. – Słyszę męski głos: Czy pochowa ksiądz mojego ojca? Tak – odpowiadam – A kiedy pogrzeb? – Nie wiem, bo tata jeszcze żyje. I facet zaczyna opowiadać po ukraińsku: Jesteśmy Polakami. Mój 90-letni ojciec chce być pochowany w naszym obrządku. – Czy tata się spowiadał? – Nie, nigdy. – A przyjmował Komunię? – Nie... On nigdy nie był w kościele. A jednak ten człowiek był przekonany, że musi mieć katolicki pogrzeb!

Blok wschodni
Kibice GKS Tychy wywieszają na stadionach flagę: „Chuligani z miasta sypialni”. Jaki transparent powinni wywiesić młodzi z Sichowa, którzy biegają na mecze Karpat Lwów? To tak jakby na jednym osiedlu zgromadzić mieszkańców Tychów i Jastrzębia. Rzadko odwiedzają cerkwie i kościoły. W bloku, gdzie mieszkały służebniczki śląskie, prawdopodobnie do kościoła nie chodziła ani jedna osoba. To przyjeżdżającym tu Polakom nie mieści się w głowie… Kilkanaście lat temu ogromny zbór postawili tu protestanci. – Kiedyś wszyscy budowali ogromne budowle, bo liczyli, że po upadku komunizmu wszyscy nagle się nawrócą – uśmiecha się ks. Jacek. – Dziś wiemy, że to się nie stanie. Dlatego rok temu, w rocznicę śmierci Jana Pawła II, zaczęliśmy budowę niewielkiego kościoła. Dla tych, którzy chcą tu przychodzić. Ziarno zostało już zasiane. Na tym osiedlu, które miało być wzorcową, wypraną z wartości komunistyczną sypialnią, kiełkuje wiele cerkwi, kościołów. Tak, jakby ludzie zrozumieli, że już się dalej bez Boga nie da żyć… – Zanim na osiedlu powstała kaplica, musieliśmy biegać aż do katedry – opowiada Marta Dzierżanowska. – Parafia początkowo gromadziła jedynie Polaków. Do dziś zresztą na Ukrainie pokutuje stereotyp, że Kościół rzymskokatolicki to Kościół polski. Na szczęście to się zmienia… Co mnie zdumiało? Wiele młodych ludzi! To nie był kościół staruszek. Ta parafia od razu tętniła życiem. Kiedyś, gdy chodziłam do szkoły, koledzy mówili: Marty nie ma w szkole, bo są polskie święta. Oj, nie było łatwo świętować Boże Narodzenie wcześniej niż moi koledzy! Wracałam po Pasterce do domu, a rano musiałam zrywać się o świcie na zaliczenie z języka ukraińskiego. Wielu moich kumpli katolików spędzało Wigilię z podręcznikami w rękach. Innym razem w Wigilię wróciłam do domu o 9 wieczorem, bo miałam jakieś ważne zajęcia na uniwerku.

Uciekać, dżdżownica!
Uaaaaaaa!!! Ksiądz Jacek bierze dżdżownicę do ręki, a gromadka dzieci z wielkim piskiem ucieka przed tym „lobakiem”. Ta parafia tętni życiem. Dwie malutkie klitki parafialnej kaplicy zamieniono kilka lat temu na przedszkole. Prowadzą je służebniczki śląskie. Gdy jedna z nich ruszyła kiedyś rowerem na ulice Sichowa, we Lwowie zamarł ruch uliczny. – Ludzie na mój widok zgłupieli – łobuzersko uśmiecha się „winowajczyni” s. Ewodia. – Oni są przyzwyczajeni do tego, że greckokatolickie mniszki siedzą ukryte w klasztorach. Zobaczyli mnie na rowerze i zamurowało ich. Kierowcy przystawali, żegnali się, niemal klękali. Musiałam wrócić, by nie spowodować gigantycznego korka… Siostry odmawiają z maluchami Różaniec. Po ukraińsku. – Do 2011 mamy już komplet w ochronce. Ledwo się maluch rodzi, a rodzice już go do nas zapisują – uśmiecha się ks. Jacek. Do siedzącej przy prezbiterium zakonnicy przytula się dwoje dzieci. Brat z siostrą. Ich rodzice wyjechali do Stanów i zostawili dzieci schorowanej babci. Czy jeszcze je zobaczą? Wrócą zza oceanu? Bóg raczy wiedzieć… – Dzieci, które przez cały dzień uczą się i bawią z siostrami, wracają do domów i katechizują rodziców – śmieje się ks. Jacek. – Kiedyś podszedł do mnie jeden z ojców: Aleście to dziecko wychowali! Teraz przed każdym posiłkiem musimy się w domu modlić. Dotąd modliliśmy się jedynie raz w roku – śmiał się.

Lwowska fala
Zaczyna się katecheza dorosłych. Niebawem przyjmą chrzest. W salce Jurij i jego syn Władek uczą się katechizmu. – Jeden z przygotowujących się do chrztu mężczyzn westchnął kiedyś: Księże, proszę zrozumieć. Nam jest bardzo ciężko wierzyć. Tyle razy nas już w życiu oszukano… – opowiada ks. Kocur. – Moje zada-nie? Nie zniechęcać tych ludzi. Pielęgnować ich wiarę. Tu, na Wschodzie, rzadko widzimy owoce swej pracy. Proboszcz jednej z podkarpackich parafii aż 12 lat czekał na to, by pierwsza rodzina przyszła do kościoła ochrzcić dziecko. Sporo księży zauważyło, że tu ludzie do kościołów napływają na zasadzie fali. Jest przypływ – jakiś człowiek chodzi do kościoła przez dwa miesiące dzień w dzień. A potem, w czasie odpływu nie widzisz go przez dłuuugie miesiące. Oj, nie jest to wesoła lwowska fala. „Robię swoje”, czekając na ten przypływ – opowiada ks. Jacek. – Praca na Ukrainie uczy cierpliwości. Sichów to osiedle, na którym trzeba dziesiątki tysięcy ludzi przyciągnąć do Boga. Dlatego zacząłem odprawiać Msze również po ukraińsku. To rzecz nie do pomyślenia w wielu wioskach. Tam, gdy księża przechodzili na ukraiński, wywoływali ogromne protesty polskich nacjonalistów. Przyjechaliśmy do lwowskiej parafii w dniu eksperymentu. Maluchy z tutejszej ochronki są przejęte. Po raz pierwszy w życiu mają zostać w przedszkolu na noc. – Kto będzie płakał za mamą? – pyta siostra. Nikt się nie zgłasza, udają twardzieli. Siostra parzy im na dobranoc melisę. Dzieci są tak podekscytowane, że nie wiadomo, czy zasną. Mamy nocować w sąsiednim pokoiku. Czy zmrużymy oczy? Na szczęście, gdy po godzince wchodzimy do ochronki, dzieciaki śpią jak susły. Widać, że czują się tu jak w domu. Czy tak samo będą się czuły w kościele, który stanie kilkanaście metrów dalej? Na blokowisku, na którym sam Rimskij Papa piosenką rozegnał czarne chmury?

Chcesz wspomóc budowę lwowskiego kościoła? Wpłać pieniądze na konto:
Parafia NMP Wodzisław Śląski,
ul. Kościelna 1
21 10202472 0000640201252675

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.