Dyplomacja w sutannie

rozmowa z ks. Romanem Walczakiem

|

GN 02/2009

publikacja 13.01.2009 16:30

O tym, jak się zostaje watykańskim dyplomatą, z ks. Romanem Walczakiem, dyplomatą Stolicy Apostolskiej w Liberii, rozmawia Beata Zajączkowska.

ks. Roman Walczak ks. Roman Walczak
fot. F. KUPCZYK

Beata Zajączkowska: Po co przyjmować święcenia, by ostatecznie stać się urzędnikiem?
– Służba dyplomatyczna Stolicy Apostolskiej nie jest służbą urzędniczą czy biurową. Powiem więcej, jest bardzo duszpasterska. Głównym zadaniem dyplomacji papieskiej jest kontakt z Kościołem lokalnym, z biskupami, duchowieństwem, wspieranie tego Kościoła, a także przekazywanie informacji o jego działalności do Rzymu. Na drugim miejscu stoi dopiero kontakt z rządem kraju, w którym nuncjatura reprezentuje Ojca Świętego. Ale także w tym zakresie kapłanowi dyplomacie nie brakuje okazji, żeby być duszpasterzem. Spotkania z prezydentami, premierami czy ambasadorami są doskonałą okazją, by „przemycać” prawdę o Dobrej Nowinie.

Akademia, która uczy dyplomatów w sutannach, na początku nazywała się Akademią dla Duchowieństwa Szlacheckiego. Czy „błękitna krew” wciąż jest kryterium przyjmowania na uczelnię?
– W pierwszym okresie istnienia do akademii mogli wstępować tylko duchowni z Włoch, pochodzący ze szlacheckich rodów. To się zmieniło. Dziś akademia przyjmuje kapłanów diecezjalnych z całego świata, wywodzących się ze wszystkich klas społecznych. Włosi cały czas stanowią najliczniejszą grupę, ale nie są już w większości.

Rekrutacja jest nietypowa, to uczelnia wybiera studenta…
– Nie można zgłosić się do akademii z własnej inicjatywy. Kandydata proponuje uczelni biskup diecezjalny lub kardynał. W porozumieniu z Sekretariatem Stanu władze akademickie decydują o jego przyjęciu. Procedura naboru jest długa. Ostatnim etapem jest rozmowa kwalifikacyjna przed komisją złożoną z wytrawnych dyplomatów. Zakres pytań jest właściwie nieograniczony. Można być przyjętym do akademii w trakcie przewodu doktorskiego, ale doktorat trzeba obronić przed ukończeniem studiów.

Jakie doświadczenie Kościoła przynieśli ze sobą koledzy z akademii?
– Pochodziliśmy z 17 krajów, m.in. z Kanady, Hiszpanii, Chorwacji, Ukrainy, Meksyku, Ekwadoru, Egiptu, Indii i Libanu. Jedni przynosili doświadczenie Kościoła prześladowanego, doświadczonego przez różnego rodzaju konflikty, inni Kościoła cieszącego się wolnością, ale zlaicyzowanego. Ja zawsze mówiłem z dumą o naszym polskim Kościele, o jego historii, męczeństwie, prostej, ale głębokiej i autentycznej pobożności i wierze.

Co było w czasie nauki w akademii najtrudniejsze?
– Rektor powtarzał często, że wstępując w szeregi dyplomacji papieskiej, musimy w pewnym sensie ograniczyć swoje narodowe ambicje, narodowe przywiązania. Nie znaczy to, że mamy przestać być Polakami czy Włochami, ale że reprezentując Ojca Świętego, mamy być bardziej uniwersalni, otwarci, patrzeć na rzeczywistość bardziej z perspektywy Rzymu niż Polski. Myślę, że to stawanie się bardziej rzymskim było najtrudniejszym zadaniem.

Złośliwi, a może zazdrośnicy, mówią, że cała nauka polega na tym, jak trzymać kieliszek z winem i posługiwać się sztućcami…
– To pytanie jest właściwie pytaniem o sens i cel tzw. protokołu dyplomatycznego czy, jak kiedyś mówiono, etykiety. Kiedy przyjrzymy się dokładnie tym wszystkim regułom zachowania
się, to bez trudu dostrzeżemy ich praktyczny cel. Na przykład czerwone wino podajemy w kieliszku o dużym kielichu i niezbyt wysokiej nóżce, gdyż zetknięcie się kieliszka z ciepłą ręką nie wpływa zasadniczo na smak wina. Te zasady są drugorzędne, ale warto je znać i stosować także dlatego, że są doskonałą okazją do wyrażenia szacunku wobec innych.

Liczba studentów nie przekracza 32. Mieszkacie w konwikcie, jadacie i modlicie się razem z wykładowcami. To jak koszary i podobno zarazem lata intelektualnej musztry?
– Studia w akademii są kameralne. Podczas ostatniego roku było nas 25. Mieszka się, modli, studiuje, je posiłki pod jednym dachem. Studiujemy historię dyplomacji, prawo międzynarodowe, dyplomację kościelną, styl dyplomatyczny, no i oczywiście języki obce: obowiązkowo włoski, hiszpański, francuski i angielski. Na koniec studiów zdaje się pisemny i ustny egzamin ze wszystkich tych dziedzin. Był to chyba najbardziej obszerny egzamin, jaki zdawałem w życiu. Ale nie powiedziałbym, że były to koszary. Akademia ma swoje reguły, zasady, tradycje, ale nie jest to jakiś sztywny i zamknięty instytut. Jest też wiele ciekawych zwyczajów, na przykład co miesiąc każda grupa narodowa przygotowuje tzw. nieformalną kolację. Można zasmakować wtedy egzotycznych potraw, poznać kulturę innych narodów, no i jest to też okazja, żeby przyjść bez garnituru. (śmiech)

Skończył Ksiądz studia w Akademii Dyplomatycznej Stolicy Apostolskiej i...
– Ojciec Święty skierował mnie do nuncjatury apostolskiej w Liberii. To najstarsza republika afrykańska i pierwszy kraj na tym kontynencie, z którym Stolica Apostolska nawiązała stosunki dyplomatyczne. Oczywiście to kraj misyjny. Dwa lata temu obchodzono tu 100. rocznicę przybycia pierwszych misjonarzy, a ostatnio świętowano 80. rocznicę nawiązania relacji dyplomatycznych z Watykanem. Kraj ma ciekawą historię, bogatą kulturę, olbrzymie zasoby naturalne (złoto i diamenty), ale nie oszczędziły go wewnętrzne konflikty i wojny. Z tego też powodu nuncjatura była przeniesiona do sąsiadującej z Liberią Gwinei, a obecnie, po 10 latach, wraca do swojej pierwotnej siedziby w Monrowii. Uczę się dopiero tej nowej, afrykańskiej rzeczywistości, słucham, obserwuję… Były już pierwsze wyjazdy w teren i spotkania. Uczestniczyłem w otwarciu nowego seminarium duchownego, odwiedziłem wiele domów zakonnych, kościołów, spotykam się regularnie z biskupami i duchowieństwem.

Czy to prawda, że watykańska dyplomacja jest najstarszą służbą dyplomatyczną na świecie?
– Pierwsi delegaci papiescy wysyłani byli do odległych prowincji cesarstwa rzymskiego już w IV wieku. Ich pozycja zmieniła się zasadniczo w 756 r., kiedy powstało Państwo Kościelne. Od tego momentu legaci, nazywani wtedy apokryzariuszami (z gr. odpowiadający na pytania), udawali się z misją nie tylko do Kościołów lokalnych, lecz także do władców państw. Nie byli to jeszcze stali przedstawiciele, a raczej zaufani emisariusze papieża, posyłani w konkretnej misji. W średniowieczu po raz pierwszy zaczęto używać tytułu nuncjusza. Słowo pochodzi z języka łacińskiego i oznacza osobę przynoszącą wiadomość. W XVI w. dyplomacja papieska przyjęła formę, która w dużej mierze przetrwała do dziś, powstawały stałe nuncjatury, gdzie rezydowali legaci papiescy.

Czy dyplomata Stolicy Apostolskiej ma obywatelstwo watykańskie i paszport dyplomatyczny?
– Tak. Wszystkich obywateli watykańskich jest obecnie tylko 565, w tym 295 w dyplomacji. Do czerwca 2008 r. paszporty watykańskie były bardzo tradycyjne, wypisywane ręcznie, kaligrafowane. Obecnie są już nowe, dostosowane do światowych standardów. Muszę przyznać, że podróżowanie z takim dokumentem sprawia czasem niespodzianki. Niekiedy na granicy czy lotnisku celnicy dopytują się, jakie państwo reprezentuję. Wyrażenie „Stolica Apostolska”, które widnieje w paszporcie, nie zawsze dla urzędników, szczególnie poza Europą, jest takie jasne. Czasem celnicy pokazują paszport swoim kolegom, dokładnie go oglądają, tłumacząc się, że widzą taki dokument pierwszy raz w życiu.

Co odróżnia watykańskiego dyplomatę od, nazwijmy go, cywilnego?
– Sutanna. Kapłaństwo jest najważniejszym elementem, który odróżnia nas od innych dyplomatów. Najpierw i przede wszystkim jesteśmy kapłanami, a potem dopiero dyplomatami. W dyplomacji świeckiej realizuje się politykę zagraniczną rządu. W dyplomacji papieskiej punktem wyjścia i celem jest zawsze głoszenie Ewangelii. Jan Paweł II przypomniał kiedyś nuncjuszom, że „dyplomacja papieska musi być dyplomacją Ewangelii”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.