Pora umierać

Marcin Jakimowicz

|

GN 46/2008

publikacja 14.11.2008 00:52

Święte Rita i Nina znały już wcześniej datę swej śmierci. Gdy odchodziła Matka Teresa – „święta od ciemności” – w Kalkucie wysiadł prąd i miasto pogrążyło się mroku. Ksiądz Sopoćko zmarł w imieniny Faustyny, a do siostry Łucji przylgnęła wcale nie pechowa trzynastka. Oni wiedzieli, kiedy umierać!

Pora umierać fot. agencja gazeta/AP Photo/Elise Amendola

Sporo ostatnio czytałem o śmierci. Halloween, koszmar, horror – straszyły mnie tytuły gazet. Na słowo „śmierć” reagowały alergicznie i ubierały ją w jakąś upiorną „Noc żywych trupów”. Zupełnie inny obraz znalazłem, wertując żywoty świętych. Ze zdumieniem odkrywałem niezwykłą harmonię między ich życiem a śmiercią. Zbieg okoliczności, przypadek – wzruszą obojętnie ramionami sceptycy. Oto kilka takich przypadków.

Pachnie miodem i różami
Do pokoju wpadł rój pszczół. Niemowlę w kołysce poruszyło się niespokojnie. Owady obsiadły jego usta. Przerażona matka chciała je przegnać, ale ojciec uspokoił ją: poczekaj, aż same odlecą. Pszczoły poderwały się do lotu, nie czyniąc dziecku krzywdy. – To niemowlę będzie kimś wielkim! – zawołał ojciec – może zostanie wielkim mówcą? Tak o dzieciństwie św. Ambrożego opowiada legenda. Rzeczywiście został wielkim mówcą. Słuchający go z zapartym tchem ludzie opowiadali, że słowo Boże w jego ustach było jak miód. Pod koniec życia Ambroży pracował nad traktatem o dobrej śmierci. Zmarł… w Wielki Piątek 397 roku.

Nie znamy dnia ani godziny. Historia wspomina jednak wielu świętych, którym Pan Bóg zdradzał dokładną datę śmierci. Jedną z nich była Rita. Kiedyś w czasie rekolekcji błagała Pana, by mogła odczuć ból choć jednego z cierni Jego korony, gdy nagle jeden z gipsowych kolców krucyfiksu odłamał się i uderzył ją w sam środek czoła. Ból był potworny. Mniszka straciła przytomność. Nazajutrz rana powiększyła się, zaczęła ropieć i wydzielać odrażającą woń. Przeorysza, chcąc upokorzyć mniszkę, kazała jej rano i wieczorem podlewać kawałek suchego jak wiór drewna. Gdy kawałek drewna wypuścił pączki, zakwitł i wydał wspaniałe winogrona, siostry zamurowało. Rita często rozmawiała z Jezusem. Zdradził jej datę śmierci. Wszystko sprawdziło się co do joty. Gdy 22 maja 1457 roku mistyczka zmarła, jej cela, omijana dotąd z daleka, napełniła się światłem i cudownym zapachem róż.

Datę swej śmierci poznała też święta Nina. Przemierzała Gruzję z krzyżem w dłoni. Dotarła tu w 319 roku jako niewolnica. Wnet objawił się jej niezwykły dar, którym podbiła serca twardych Gruzinów. Gdy w domu, w którym służyła, zachorowało dziecko, załamani rodzice wysłali niewolnicę, by czuwała przy kołysce. W środku nocy Nina przytuliła niemowlę, okryła je suknią i zaczęła gorąco błagać o cud. Dziecko wyzdrowiało. Gdy miała 67 lat, Bóg objawił jej, że wkrótce umrze. Przy łożu chorej miały miejsce liczne uzdrowienia. W 342 r. na miejscu jej pochówku wzniesiono cerkiew św. Grzegorza i założono żeński monaster noszący imię świętej.

– Panie Jezu, dla Twej miłości gotów jestem na śmierć, w Tobie położyłem ufność – modlił się Adam Chmielowski. Przyjaciel Wyczółkowskiego, Gierymskiego, Witkiewicza i Modrzejewskiej porzucił artystyczną karierę w 42. roku życia i jako Brat Albert zamieszkał wśród najuboższych. 20 grudnia 1916 roku, przebywając u stóp Tatr na Kalatówkach, powiedział do zapłakanych sióstr: Nie chcę wam sprawiać kłopotu chorobą. Pojadę do Krakowa i tam umrę. Jak powiedział, tak zrobił. Zmarł w przytulisku dla mężczyzn na krakowskim Kazimierzu w sam dzień Bożego Narodzenia.

Imieniny Faustyny
Mniszka przemieniła jego życie. Od chwili, gdy skromniutki ks. Michał Sopoćko ujrzał ją w 1933 r. u kratek konfesjonału. Była średniego wzrostu, ruda, piegowata. „Znam księdza od dawna. Pokazał mi księdza dwukrotnie sam Pan Jezus” – szepnęła zakłopotana Faustyna Kowalska. – „Jezus powiedział mi o Księdzu: »Oto wierny sługa mój, on ci dopomoże spełnić wolę moją tu na ziemi«”. To on zaproponował, by pisała „Dzienniczek”, jedną z najbardziej rozchwytywanych lektur duchowych na świecie; uczestniczył we wszystkich spotkaniach Faustyny z malarzem Eugeniuszem Kazimirowskim; płakał, widząc w jakich bólach rodziło się nowe zgromadzenie. Mistyczka ufała mu bezgranicznie. Kiedyś zdumiona usłyszała od Jezusa: „Kierownik twój i ja jedno jesteśmy, jego słowa są słowami Moimi”. Zmarł 15 lutego, w dniu… imienin Faustyny.

A sama święta? Przewidując swą rychłą śmierć, napisała do przełożonej: „Tęsknota coraz większa ogarnia mnie za Bogiem. Śmierć mnie nie przeraża, dusza moja obfituje w wielki spokój (...). Do widzenia, Najdroższa Mateczko, zobaczymy się w niebie u stóp tronu Bożego”. Gdy tuż przed śmiercią opuszczała prądnicki szpital, prowadzący ją lekarz dr Adam Silberg poprosił ją o stojący na szafce obrazek św. Teresy. Chciał go zawiesić nad łóżkiem swojego dziecka. Pielęgniarka proponowała odkażenie wizerunku, ale lekarz uśmiechnął się: „Święci nie zarażają!”. O przesłaniu Bożego miłosierdzia świat dowiedział się dzięki Janowi Pawłowi II. To on kanonizował mniszkę, opowiadał o przesłaniu „Dzienniczka”, ustanowił w 2000 roku święto Miłosierdzia Bożego. Zmarł 2 kwietnia o godz. 21.37, gdy Kościół rozpoczynał celebrację tego święta. Świat zapamiętał jego fotografię z czasów pielgrzymki do Polski, gdy Papież modlił się pod Ścianą Śmierci obozu Auschwitz, niedaleko miejsca, gdzie zmarł Maksymilian Maria Kolbe. Ten wielki orędownik Niepokalanej zginął w… wigilię święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny.

Szczęśliwa trzynastka
Trzynastka? Dla większości pechowa liczba. Nie dla trojga dzieci, które 13 maja 1917 roku niespodziewanie ujrzały na pastwisku w Fatimie Piękną Panią. Widziały ją później wielokrotnie, najczęściej właśnie w 13. dniu miesiąca. Maryja prosiła: „Módlcie się w intencji zagrożonego świata, uciekajcie się do mojego Niepokalanego Serca”. 100 tys. ludzi oglądało przepowiedziany przez Maryję cud. 13 października nad Fatimą zawirowało słońce. Dwoje pastuszków – Hiacynta i Franciszek zmarło kilkadziesiąt lat temu. 3 lata temu dołączyła do nich ich kuzynka Łucja. Zmarła… 13 lutego.
O testach posłuszeństwa, jakie zgotował nowicjuszom Szymon z Lipnicy, krążyły prawdziwe legendy. Kiedyś rozsypał rozpalone do czerwoności węgle i kazał stąpać po nich braciom. Polecenie wydało się absurdalne, ale zaryzykowali.

Ogień, ku ich ogromnemu zaskoczeniu, nie parzył ich. Gdy w 1482 r. mieszkańców Krakowa dziesiątkowała zaraza, Szymon – wzięty kaznodzieja – nie uciekł. Nie tylko wyszedł na ulice, by opatrywać chorych i udzielać im sakramentów, ale prosił nawet Boga, by pozwolił mu umrzeć w czasie tej zarazy. Bóg wysłuchał tej prośby. Tuż po śmierci bernardyna przy jego grobie miało miejsce aż 377 cudownych uzdrowień. „Bądź wierny aż do śmierci, a dam ci wieniec życia” – prorocze słowa mistrza nowicjatu zakłuły młodziutkiego kapucyna Fidelisa z Sigmaringen. Przypominał sobie o nich, gdy leżał w kałuży krwi, a rozwścieczony podburzony przez kalwińskich fanatyków tłum żądał, by publicznie wyrzekł się katolicyzmu. Bity i maltretowany bezwładnie osunął się na ziemię.

Kocham Cię, Żydku!
Tłum gapiów wypełnił jeden z barwnych rzymskich placów. Ludzie rozdziawiali usta ze zdumienia. Na placu stał szczupły mnich. Pod nim na bruku leżał martwy człowiek. Zakonnik – jak donoszą stare kroniki – „wyciągnął ręce w górę, uniósł się w powietrze i swoją modlitwą wyrwał brata ze śmierci”. Człowiek podniósł się. Tłum zamarł. Taką scenę ujrzał Jacek Odrowąż – pierwszy polski dominikanin. Wydarzenie było dla jego wiary trzęsieniem ziemi. Mnichem, którego spotkał, był św. Dominik. Założyciel Zakonu Kaznodziejskiego doświadczył w swym życiu prawdziwej góry Tabor. Nic dziwnego, że zmarł w święto Przemienienia Pańskiego, 6 sierpnia 1221 roku.

Po ponad 700 latach jego duchowa siostra – Rozariana podeszła do tabernakulum, położyła na nim list z prośbą o modlitwę i z szelmowskim uśmiechem powiedziała: Żebyś potem Jezu nie mówił, że nic nie wiedziałeś! A Bóg słuchał tej mniszki – córki warszawskiego rabina. Jako 11-letnia dziewczynka doświadczyła tajemniczego Bożego dotknięcia. Uciekła z domu, potajemnie przyjęła chrzest. Po latach zamieszkała w klasztorze dominikanek w Świętej Annie. Mniszki uczyły się od niej świętej bezczelności: Kiedyś szepnęła pod krzyżem: „Oj, Żydku, Żydku, żebyś Ty wiedział, jak ja Ciebie kocham!”. Gdy złamała nogę, pogroziła laską w stronę obrazu Madonny i powiedziała: Jak Tyś Syna wychowała? Zobacz, do czego dopuścił?

Miała niezły tupet i niesamowite poczucie humoru. Przyjaźniła się duchowo z nieżyjącą już od lat Małą Tereską. Czy to przypadek, że obie mniszki zmarły tego samego dnia: 30 września? Miała niezwykły dar – potrafiła spojrzeć w oczy małżonków i powiedzieć: będzie dziecko, nie będzie dziecka. Ba, często od razu określała nawet jego płeć! Wymodliła całe tabuny dzieci urodzonych w sytuacjach „medycznie” beznadziejnych. Niewielu wie, że ten charyzmat, który był właściwie monopolem Rozariany, jest dziś udziałem mniszki, która 30 września 1990 roku miała swą Mszę profesyjną. W czasie tej Eucharystii zmarła s. Rozariana. W spadku pozostawiła dominikankom swój charyzmat.

Idzie niebo ciemną nocą
Jezuita, ojciec Céleste Van Exem przez lata pomagał Matce Teresie i jej misjonarkom Miłości. W swoim ostatnim liście do mniszki z Kalkuty, która znajdowała się w stanie krytycznym w szpitalu, pisał: „Droga Matko! Jutro odprawię Mszę świętą, żeby nie musiała mieć Matka operacji, żeby Pan zabrał mnie, a nie Matkę, jeśli taka jest Jego Wola. Dla Matki droga na Kalwarię jest długa, ale Maryja wyszła Matce na spotkanie. Jeszcze nie weszła Matka na górę, to będzie później”. List wysłał 16 września 1993 roku.

Zmarł… cztery dni później.
Matka Teresa przeżyła jeszcze cztery lata. 5 września 1997 roku o godz. 20.00, gdy zaczęła mieć ogromne trudności z oddychaniem, siostry zaniepokoiły się. Wezwały lekarza i księdza. Nagle nieoczekiwanie zabrakło prądu i cały dom pogrążył się w ciemności. Dla bezpieczeństwa siostry miały dwa niezależne źródła zasilania, ale z niewiadomych przyczyn oba obwody zostały równocześnie odcięte. Taki wypadek nie zdarzył się nigdy wcześniej! Nie udało się uruchomić aparatu do wspomagania oddychania.

O 21.30, gdy Kalkuta pogrążona była w czarnym jak smoła mroku, ta, która sama siebie nazywała „Świętą od ciemności”, przeniosła się na stronę światła. Poświęciła życie najuboższym. Jak polski święty Jan z Kęt – rozdający biedakom swoje odzienie i obuwie. Gdy kiedyś do jego profesorskiej jadalni wszedł żebrak, święty zawołał: „Chrystus przyszedł!”. Zmarł… 24 grudnia 1473 roku, w wigilię święta narodzin Jezusa Chrystusa. A sam Syn Boży? Umierał wyrzucony poza mury Miasta Pokoju w dzień przygotowania Paschy – najważniejszego święta Izraela. To dzięki Jego zmartwychwstaniu tysiące świętych mogły jak Mała Tereska zawołać: Ja nie umieram. Wstępuję w życie!

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.