Katecheza na cenzurowanym

ks. Tomasz Jaklewicz

|

GN 44/2008

publikacja 05.11.2008 21:31

Pojawiła się nowa świecka tradycja. Początek roku szkolnego przynosi wysyp artykułów o słabościach szkolnej katechezy. O co tu chodzi?

Katecheza na cenzurowanym Religia w szkole jest szansą. I dla szkoły, i dla Kościoła fot. Henryk Przondziono

W zeszłym roku tematem dyżurnym był problem: wliczać czy nie wliczać oceny z religii do średniej. Dominujący ton tegorocznych publikacji: młodzież masowo rezygnuje z katechezy, nie chcą jej też rodzice. Pisała o tym „Trybuna”, kilkakrotnie do tematu wracał dziennik „Polska”. W „Dużym Formacie”, dodatku do „Gazety Wyborczej” (28.10.2008), ukazał się reportaż z liceum w Łodzi pt. „Wybór I d”. Cała klasa zaraz na początku roku solidarnie zrezygnowała z lekcji religii, wybierając etykę. Zaraz pod tytułem autor tekstu wybił dużą czcionką zdania: „Ksiądz katecheta powiedział, że odeszliśmy od wiary, od Kościoła. Wyszedł i trzasnął drzwiami. Po paru dniach kazał zdjąć krzyż z naszej sali”. Ks. Maciej Łazarek katechizuje w tym liceum od 12 lat. – Nie trzasnąłem drzwiami i nie kazałem zdejmować krzyża. Wręczyła mi go sama wychowawczyni tej klasy.

To wszystko stało się w pierwszym tygodniu nauki. Na pierwszej lekcji pojawiło się 4 uczniów, na następnej już tylko dwóch, którzy oświadczyli, że klasa nie będzie chodzić na religię. Poszedłem więc do tej klasy na ich lekcji z wychowawcą i zapytałem, o co chodzi. Starałem się ważyć słowa. Przypomniałem uczniom, że przecież parę miesięcy wcześniej przyjęli bierzmowanie i zobowiązali się wtedy do pogłębiania wiary – mówi. W innych klasach, w których uczy ks. Maciek, na 30 osób nie chodzi na religię plus minus 5 uczniów. – Ta liczba nie zmienia się od lat. Klasa I d jest wyjątkiem – dodaje. Autor reportażu w „Gazecie” cytuje wypowiedź wychowawczyni: „Proszę koniecznie napisać, że oni nie odrzucili religii, tylko wybrali etykę”. Ale przecież uczniowie (z wyjątkiem 4 osób) nie przyszli w ogóle na religię, nie dali więc szansy swojemu nowemu katechecie. Cóż to za wybór? Skoro – jak mówi wychowawca – „uwielbiają patrzeć na sprawy z różnych punktów widzenia”, to dlaczego nie zdecydowali się na oba przedmioty: etykę i religię?

Rodzice decydują
Abp Kazimierz Nycz, odpowiedzialny w episkopacie za katechizację, odpowiadając na prasowe doniesienia, powiedział: „Nie można mówić o żadnym radykalnym spadku frekwencji w ciągu ostatnich dwóch lat”. Podał, że w gimnazjach w skali ogólnopolskiej frekwencja wynosi 90 proc., a na poziomie ponadgimnazjalnym jest niższa, ale utrzymuje się od lat na tym samym poziomie. Abp Nycz obiecał także, że udostępni pełne tegoroczne dane na temat frekwencji na katechezie, kiedy tylko spłyną one do niego ze wszystkich diecezji pod koniec listopada. Zostawmy licytowanie się statystykami. Poczekajmy spokojnie na dane obiecane przez metropolitę warszawskiego.

Przypomnijmy, że religia w szkole jest przedmiotem nadobowiązkowym. Każdego roku rodzice składają oświadczenie, że życzą sobie, by ich dziecko uczestniczyło w katechezie organizowanej w szkole lub w zajęciach etyki. Kiedy uczeń kończy 18 lat, sam deklaruje, czy chce, czy nie chce uczestniczyć w religii. W każdej chwili w ciągu roku szkolnego rodzice lub pełnoletni uczniowie mogą powiedzieć: dziękuję, rezygnuję z religii. Człowiek sam wybiera, czy idzie do kościoła, czy nie, czy się modli, czy nie, czy traktuje Kościół katolicki jako swój, czy nie, tak samo decyduje też o lekcji religii. Uczeń ma prawo chodzić na religię lub na etykę, lub na oba te przedmioty, lub na żaden z nich. Praktycznie więc co roku odbywa się referendum na temat religii w szkole. Rodzice decydują, czy chcą w szkole religii, czy nie.

Katecheta też człowiek
Katecheta w szkole, świecki, zakonny czy duchowny, nie ma lekko. Nie da się uczyć religii, nie nawiązując więzi z uczniami. Konieczne jest zdobycie choć minimum ich zaufania. A już w jednej klasie rozpiętość postaw wobec wiary bywa ogromna. Obok siebie siedzą ci, którzy w domu widzą wiarę swoich rodziców, i ci, którzy widzą ich obojętność, a często negatywne nastawienie do Kościoła. Jak dotrzeć do wszystkich? Jak pogodzić różne oczekiwania? Najbardziej wpływowymi „wychowawcami” młodego pokolenia są dziś telewizja i Internet. To media meblują nasze głowy i serca. Bóg, wiara, Kościół – to tematy albo w ogóle tam nieobecne albo przedstawiane fałszywie czy ironicznie. Katecheta, zwłaszcza w dużych miastach, „na wejście” spotyka się z atakiem, z kwestionowaniem wszystkiego, co związane z wiarą.

Wystarczy poczytać komentarze internautów pod artykułami poruszającymi jakikolwiek kościelny temat. To jest nienawiść w czystej formie. Ten klimat udziela się uczniom. Katecheta musi wytrzymać tę presję i wywalczyć sobie autorytet. Jest w tym zdany najczęściej tylko na siebie samego. Nie pomaga mu specjalnie ani szkoła, ani rodzice. Odnoszę wrażenie, że sam Kościół za mało wspiera katechetów, zwłaszcza tych przeżywających trudności. Prawo do oceniania jego pracy ma dyrektor, wizytator z kuratorium, kościelni wizytatorzy. Ponadto proboszczowie oczekują od niego często zaangażowania w parafii (Msze szkolne, nabożeństwa itd). Media wytkną chętnie każdy błąd.

Lista oczekiwań wobec katechety jest bardzo długa. Ma umieć słuchać i rozumieć młodzież, ma być zawsze gotowy na dyskusję. Lekcje powinny być interesujące. Broń Boże, nie wolno mu zdenerwować się na ucznia, nie może sobie pozwolić na podniesiony głos. Powinien stawiać oceny, bo tego wymaga szkoła. Ma oceniać wiedzę i zaangażowanie na lekcji, a nie praktyki religijne – precyzuje wydana niedawno kościelna instrukcja. Ale kiedy próbuje odpytać z wiadomości, zadać pracę domową lub zrobić kartkówkę, zaraz podnoszą się głosy oburzenie, że przecież nie wolno sprowadzać katechezy do samej wiedzy, że to powinna być dyskusja, a nie wkuwanie katechizmu. Katecheta powinien mieć mocną osobowość, powinien dawać świadectwo swojej wiary. Ma być pogodny, przyjacielski, tolerancyjny. Najlepiej jakby to był... Jan Paweł II.

Zdarzają się katecheci wybitni i słabi. Nie wszyscy są charyzmatycznymi wychowawcami młodzieży. W zdecydowanej większości są to jednak ludzie, którzy z oddaniem wykonują ciężką, niewdzięczną pracę. Robią, co mogą i jak potrafią, aby w warunkach szkoły wprowadzić uczniów w świat wiary, proponują chrześcijańskie wartości. Uczą, że zło trzeba zwyciężać dobrem, że warto kochać Boga i ludzi tak jak Jezus Chrystus. Pokazują, jak potrafią, drogę do Boga. Komu to przeszkadza?

Katechezy moc truchleje
Taki tytuł dała swojej publikacji „Trybuna”. Jak na lewicową gazetę hasło na wskroś chrześcijańskie. Pod takim zdaniem każdy z katechetów podpisze się przecież obiema rękami. Po pierwsze dlatego, że to nawiązanie do najbardziej teologicznie głębokiej polskiej kolędy „Bóg się rodzi, moc truchleje”. Słowa „Bóg się rodzi” zostały tu zastąpione słowem: „katecheza”. No, to jest wręcz strzał w sam środek tarczy (choć autor nie tam pewnie celował). Katecheza jest właśnie po to, by Bóg rodził się w sercach ludzi. Mimo uczniów odrabiających inne lekcje na religii, mimo katechetów, którzy sobie nie radzą, i wszystkich innych realnych bolączek szkolnej katechezy.

Po drugie, chyba każdy katecheta, nawet najlepszy, czuje bardzo często, że jego moc „truchleje”. To normalne w tym zawodzie. Uczyłem religii w szkole przez 7 lat. Doświadczenie nie za długie, ale intensywne. Truchlałem często. Czasem miałem serdecznie dość. Ale do dziś pamiętam, jak w męskiej zawodówce uczeń poprosił na przerwie o spowiedź. Nawrócił się? Nie wiem, ale może tak. Warto próbować.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.