Prymas ze Śląska

Andrzej Grajewski

|

GN 42/2008

publikacja 20.10.2008 13:23

Prymas Hlond w trudnych warunkach podejmował decyzje, które okazały się opatrznościowe dla dalszej egzystencji Kościoła i narodu. Mija 60. rocznica jego śmierci.

Prymas ze Śląska Prymas Hlond przewodniczy uroczystościom Bożego Ciała w Warszawie w 1946 r. fot. PAP/JERZY BARANOWSKI

Dzięki niemu miliony Polaków, którzy utracili ojczyznę na Kresach Wschodnich, odnajdywały dom na terenach przyłączonych decyzjami w Jałcie i Poczdamie. Sługa Boży August Hlond, syn górnika z Brzęczkowic pod Mysłowicami, pierwszy biskup katowicki i założyciel „Gościa Niedzielnego”, był wybitnym i świątobliwym kapłanem o rozległej wiedzy, zwłaszcza w zakresie katolickiej nauki społecznej.

W duchu Don Bosco
Wychowanek zakładów salezjanów w Turynie, z wielkim doświadczeniem pracy w różnych środowiskach na terenie Włoch, Austrii i Galicji, był także bardzo dobrze przygotowany do podjęcia trudnych kwestii społecznych – bezrobocia, radykalizacji mas społecznych, kryzysu gospodarczego. Jednocześnie był także człowiekiem chłonącym nowości swej epoki. Jako pierwszy polski biskup latał do Rzymu na wizyty „ad limina” samolotem i korzystał na co dzień z samochodu, którym sam kierował. Chętnie korzystał z radia i prasy katolickiej. Chciał mocnego zaangażowania katolików w rzeczywistość społeczną, dlatego wspierał tworzenie Akcji Katolickiej w całym kraju. Wychowany w kulturze włoskiej, gdyż jako 12-latek opuścił Górny Śląsk, aby dalej kształcić się w znakomitych szkołach salezjańskich w Turynie, w młodości właściwie nie znał polskiego języka literackiego. W domu w Brzęczkowicach mówiło się gwarą. Młody Hlond długo nie tylko modlił się i myślał w języku włoskim, ale także swoje codzienne notatki prowadził w tym języku. Już jako dojrzały człowiek opanował język polski, m.in. studiując polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim.

W dowód uznania dla jego kunsztu oratorskiego oraz myśli społecznej profesorowie Kleiner i Chrzanowski dedykowali mu swoją monografię o Słowackim jako „wodzowi duchowemu Polski”. Stolicę prymasowską w Gnieźnie obejmował w październiku 1926 r., kilka miesięcy po przewrocie majowym, który do władzy wyniósł ekipę Piłsudskiego, zwaną sanacją. Sytuacja w kraju była bardzo napięta. Podzielone było społeczeństwo, ale także episkopat. Prymas Hlond nie wspierał żadnej opcji, chciał budować Kościół dla wszystkich. Jednocześnie był zdecydowanym przeciwnikiem łączenia Kościoła z jakąkolwiek formacją polityczną oraz systemem państwowym. Nie szukał zwady z państwem, ale wielokrotnie bardzo stanowczo przeciwstawiał się próbom nieraz bardzo głębokiej laicyzacji życia publicznego, wysuwanym przez związane z masonerią skrzydło obozu rządzącego. Według salezjańskiej zasady, Da mihi animas, caetera tolle (Daj mi duszę, a resztę zabierz), uczył cały Kościół solidarności z najbiedniejszymi. Żył w ubóstwie i tego wymagał także od swego duchowieństwa, zwłaszcza w okresie wielkiego kryzysu gospodarczego, gdy namawiał wszystkich do pomocy rodzinom bezrobotnych. Prekursorska była także jego opieka duszpasterska nad polską emigracją, w tym celu powołał w 1932 r. Towarzystwo Chrystusowe dla Wychodźców.

Czas trudnych decyzji
Wybuch wojny zastał go w Poznaniu, ale już 4 września w nocy przyjechał do Warszawy, odpowiadając na wezwanie prezydenta RP. W długiej rozmowie zarówno prezydent, premier, jak i wódz naczelny zapewniali go, że racja stanu wymaga, aby opuścił Warszawę i w Rzymie działał na rzecz spraw polskich. Pomimo wielu wątpliwości, po rozmowach z nuncjuszem, posłuchał tych próśb. 6 września udał się w stronę Siedlec, a później do Łucka i Krzemieńca. Tam w kłębiącej się kolumnie pojazdów i zdesperowanych ludzi, podążających w stronę Rumunii, doświadczył upokorzenia przegranej wojny. Zadra z tamtych chwil pozostała w nim do końca życia.

Już 28 września 1939 r. głos Prymasa usłyszeli słuchacze polskiej sekcji Radia Watykańskiego. Przemawiał z mocą i pewnością, zachęcał do wytrwania, gdyż „Nie zginęłaś Polsko, bo nie umarł Bóg; …w swoim czasie wkroczy On w wielką rozprawę ludów i po swojemu przemówi. Z Jego woli, w chwale i potędze zmartwychwstaniesz i szczęśliwa żyć będziesz”. Starał się o kolejne audiencje u Piusa XII, aby przedstawić mu dramatyczną sytuację w kraju. Przygotowane przez niego materiały na temat męczeństwa katolików w okupowanym kraju miały wpływ na postawę papieża. To niewątpliwie także za jego przyczyną w encyklice Piusa XII Summi pontificatus, z października 1939 r., znalazły się słowa „o rozdzierającym bólu nad przelaną krwią ukochanego Narodu Polskiego, który (…) oczekuje zmartwychwstania”. Były wypowiedziane w chwili, gdy Hitler w Reichstagu ogłaszał koniec państwa polskiego, a w Moskwie wtórował mu Mołotow, z radością witając kres „bękarta traktatu wersalskiego”.
Prymas stale utrzymywał kontakt z rządem RP na emigracji.

Jednak gdy po klęsce Francji zaproponowano mu ewakuację do Londynu, stanowczo odmówił. Chciał być bliżej rodaków, którym pomagał. Sam był wygnańcem, korzystającym przez trzy lata z gościnności ordynariusza diecezji Tarbes i Lourdes. Jednak w 1943 r. pod naciskiem władz niemieckich opuścił południe Francji i przeniósł się do benedyktyńskiego klasztoru w Sabaudii. Tam został w lutym 1944 r. aresztowany przez gestapo i przewieziony do Paryża, gdzie przez dwa miesiące był więziony. Niemcy chcieli nakłonić go do wsparcia kolaboracyjnego rządu, jaki mieli zamiar powołać w okupowanym kraju. Gdy odmówił, został przewieziony i internowany w Barle-Duc w Normandii, a później w klasztorze Wiedenbrueck w Westfalii. Tam wyzwoliły go amerykańskie wojska w Wielkanoc 1945 r. Stamtąd natychmiast przez Paryż udał się do Rzymu.

„Papież” ziem zachodnich
W ciepły lipcowy wieczór 1945 r. światła w gabinecie papieża Piusa XII paliły się wyjątkowo długo. Trwała kolejna audiencja dla Prymasa Polski, który za kilka dni miał wracać do kraju. Po raz ostatni rozmawiali na temat memoriału, jaki Prymas przygotował w czerwcu 1945 r. w odniesieniu do nowych terytoriów Polski. Znali się dobrze i mieli do siebie ogromne zaufanie. Pius XII nie miał złudzeń co do tego, że Polska została w Jałcie sprzedana przez wielkie mocarstwa Moskwie. Iluzji nie miał także prymas Hlond. Wiedział, jak barbarzyńsko bolszewicy rozprawili się z chrześcijaństwem w Rosji. Teraz miał wyruszyć na ich spotkanie. Na drogę otrzymał ustne nadzwyczajne pełnomocnictwa papieskie do zorganizowania administracji kościelnej na przyłączonych do Polski ziemiach zachodnich i północnych. Zostały one potwierdzone dekretem z 8 lipca 1945 r., wydanym przez Kongregację do Spraw Nadzwyczajnych. Jak wspominał po latach kard. Bolesław Kominek, pełnomocnictwa były tak szerokie, że równały się prawie władzy papieskiej. W ciągu 42 dni Prymas, który zamieszkał w Poznaniu, wykonał gigantyczną pracę. Z terenów niemieckich diecezji znajdujących się w granicach państwa polskiego stworzył 5 administracji apostolskich oraz powołał ich administratorów. Stolica Apostolska nigdy nie zakwestionowała tych decyzji, choć głośno przeciwko nim protestowały niemieckie czynniki państwowe i kościelne.

Po uporządkowaniu sytuacji na Zachodzie, Prymas wyruszył do Warszawy i zamieszkał w zrujnowanym mieście. Natychmiast przystąpił do odbudowy zburzonych kościołów stolicy, porywając swym zapałem nawet tych, którzy wątpili w sens tej pracy. Gdy 22 października 1948 r. umierał w Szpitalu Elżbietanek w Warszawie, dał rodakom ostatnią wskazówkę, aby nie zwątpili w zwycięstwo, które przyjdzie przez Maryję. Przed śmiercią wskazał na młodego biskupa lubelskiego Stefana Wyszyńskiego jako swego następcę. Także ta decyzja miała historyczne znaczenie. Żegnało go w Warszawie ćwierć miliona wiernych z całego kraju. Pozostał w pamięci jako prymas niegasnącej nadziei.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.