Pokrzyżowane historie

Marcin Jakimowicz

|

GN 37/2008

publikacja 13.09.2008 08:25

Przerażona Rachela, by zmylić chłopców rzucających w nią grudami śniegu, uklękła pod krzyżem. Robert Tekieli ze zdumieniem zauważył, że jego krzyżyk wygiął się, jakby działała na niego nieznana potężna siła. Gdy Daniel Ange zgubił drewniany krucyfiks, szukano go nawet przez internet.

Pokrzyżowane historie Ta okaleczona figura jest centrum domu prof. Opackiej fot. Józef Wolny

Żydówka! Chłopcy podbiegli do przerażonych dziewczynek i zaczęli rzucać w nie śniegiem. Rachela struchlała. Na rozstaju dróg ujrzała krzyż. Jeśli klęknę pod nim, pomyślą, że jestem katoliczką – kombinowała. Był 6 stycznia 1943 r. Objawienie Pańskie. Rachela spojrzała na figurę Mesjasza. Nie przypuszczała, że to początek długiej miłosnej historii.

– Gdy byłam malutka, moja rodzina przeprowadziła się do Łomży – opowiada. – Moi najbliżsi uciekali z getta. Pięć osób przebiegło, mnie – szóstą złapali. Tuż za bramą. Miałam trzynaście lat. Kazali mi się odwrócić do ściany. Byłam pewna, że mnie rozstrzelają. Taksówką zabrali mnie na gestapo. Spędziłam tam całą noc. Słyszałam krzyki, płacz dzieci, odgłosy bicia. Nad ranem kazali wyjść. Byłam przekonana, że prowadzą nas na cmentarz. Ale zaprowadzili nas do getta. Trzynaście lat to już nie jest dziecko… Miałam swój rozum. Gdy Niemcy bili mnie i pytali, dokąd uciekałam, kłamałam: „Jestem sierotą. Babcia kazała mi uciec, gdzie oczy poniosą”. Za nic nie chciałam zdradzić kryjówki mojej rodziny… Jakimś cudem ponownie udało mi się uciec z getta. Ukrywałyśmy się w lesie. Niemcy zorganizowali tam łapankę. Ale oni sami nigdy nie wchodzili do lasu, zawsze posługiwali się Polakami. Jeśli Polacy byli
dobrzy, to nas „nie zauważali”. Za złapanie Żyda dostawali 3 kilogramy cukru. To był rarytas…

Polacy, którzy przeczesywali mój las, byli dobrzy. „Nie widzieli” mnie pod krzaczkiem. Rozstałam się z mamą, a ona biedna pomyślała: Złapali moją Rachelę, nie mam po co żyć... Prawdopodobnie wyszła z lasu i ją rozstrzelali. To jest do dziś moja wielka rana… 6 stycznia 1943 roku koło południa brnęłam z koleżanką po kolana w śniegu. Nagle napadli na nas chłopcy. Zaczęli rzucać śniegowymi kulami. Rozpoznali nas. Byłam w spodniach, a wówczas dziewczynki nie chodziły jeszcze w spodniach, miałam długie warkocze. – Żydówki! – krzyczeli. To było niebezpieczne, bo tą drogą często przejeżdżali Niemcy. Doszłyśmy do rozstaju dróg, a tam stał duży krzyż. W mojej głowie zrodził się pomysł: jeśli uklękniesz pod krzyżem, to oni zostawią cię w spokoju. Po raz pierwszy w życiu krzyknęłam: „O Jezu!”. Oni zatrzymali się i odeszli. Rozstałam się z koleżanką. Każda poszła swoją drogą. Schowałam się w kopcu po ziemniakach. Ukrywałam się aż do Wielkiego Postu.

Tam pod krzyżem coś się zrobiło. Nie wiem, jak o tym opowiedzieć. W kopcu na ziemniaki wołałam: Panie, Boże moich ojców, Boże Abrahama, Izaaka i Jakuba, ja nie chcę Cię zdradzić, ale powiedz mi, kim jest ten Jezus? Ten ukrzyżowany człowiek, prześladowany, cierpiący. Nieustannie o Nim myślałam. Stał się mi bardzo bliski, choć kompletnie Go nie znałam. Ukrywałam się w tym kopcu i modliłam się: Panie Jezu, jeśli ty mnie chcesz, to będę ofiarą dla Izraela. Pójdę do klasztoru, nie będę się ukrywać. Byłam rozdarta. Co noc modliłam się o śmierć. Wolałam umrzeć, niż zostać chrześcijanką. Oni tak źle się kojarzyli: Niemcy, Polacy. W końcu zdobyłam się na szaleństwo. Wyszłam z kryjówki. Przestałam się bać. Poprosiłam o chrzest. 7 września 1945 roku wstąpiłam do klasztoru. Zaczytywałam się w Małej Tereni i powiedziałam: Panie Boże, niech będzie najciężej, ale krótko! Czasami, po kilkudziesięciu latach spędzonych w klasztorze, mówię Jezusowi: oszukałeś mnie. Miało być krótko! Wszystko zaczęło się pod tym wiejskim krzyżem. Co tu dużo ukrywać: zakochałam się w Jezusie. Czym jest ta miłość? A był pan kiedyś zakochany? Tak? To to samo…

Zdjęty z krzyża
Na ścianie gościnnego pokoju w domu profesor polonistyki Anny Opackiej wisi nietypowa figura Chrystusa. Okaleczona – bez jednej ręki, zdjęta z krzyża. – Księża, chodząc po kolędzie, często zastanawiają się, w którą stronę zwrócić się podczas modlitwy – uśmiecha się pani profesor. – A właśnie to jest centrum domu, w którym przeżyliśmy z mężem tyle lat. Barokowa figura trafiła do państwa Opackich w latach 50., gdy podczas inwentaryzacji fromborskiej katedry część przedmiotów została wyłączona z użytku sakralnego. – Byliśmy tam wtedy na wakacjach z naszymi znajomymi, studentami historii sztuki. Oni odkryli, że na „wysypisku”, urządzonym na strychu katedry, znajdują się kalekie dzieła sztuki, oczekujące na ostateczne zniszczenie przez korniki. Postanowiliśmy ocalić dwie rzeźby Chrystusa, zdjęte z krzyża, pod którymi ludzie przez wieki się modlili. Po rozmowie z tamtejszymi księżmi trafiły do nas i, choć nie były już przedmiotami kultu, u nas stały się nimi na nowo.

Wiele osób namawiało państwa Opackich, by figury umieścić z powrotem na krzyżu, choćby miały to być proste deski. Jednak właśnie teraz, gdy rzeźby pozbawione są pierwotnego oparcia, przemawiają silniej do wyobraźni. – To nie tylko dzieło sztuki, to wyobrażenie Chrystusa, który jest obecny w tym domu – podkreśla pani profesor. Obok barokowej figury powiesiła zdjęcie swojego męża, śp. prof. Ireneusza Opackiego, z ostatniej Wigilii, jaką wspólnie spędzili: – Wisi tu nieprzypadkowo. Wiem, że Renek tak chciałby. Był bardzo dyskretny w ujawnianiu religijnych uczuć. Miał niezachwianą pewność co do fundamentów wiary, i tego mu zazdrościłam. Ale wstydził się swoich wzruszeń, była w nim jakaś blokada. Jaką to było dla mnie radością, kiedy na trzydzieści kilka dni przed śmiercią zdecydował się na spowiedź! Odtąd już codziennie przystępował do Komunii w szpitalu. To przynosiło mu wielki spokój. Przyjął też namaszczenie chorych. Czuję, że spełniła się moja wieloletnia nowenna do Ducha Świętego. I wiem, że nasze wyobrażenia o łasce, o miłosierdziu, to jest nic wobec rzeczywistości.

Nie dawał mi spokoju
Do 27. roku życia byłem narkomanem i alkoholikiem – opowiada Robert Cudzich, jazzowy gitarzysta. – Zaczytywałem się w Witkacym. Chodziłem po miejscach, w których bywał, fascynowały mnie jego narkotyki. Zaczęło się niewinnie, a skończyło piekłem uzależnienia. Wielu moich kolegów nie żyje. Widziałem rozpacz ich matek. Grałem w ambitnych kapelach, ale dorabiałem sobie na weselach. Alkohol lał się strumieniami. Czasami wracałem do domu o świcie. Kiedyś przechodziłem nocą obok krzyża. To spory krucyfiks stojący na wzgórzu przy wjeździe do Dursztyna. Spojrzałem na ten krzyż i poczułem się nieswojo. Coś wołało we mnie: opamiętaj się. Przez pół roku, gdziekolwiek się pojawiałem, nawet na imprezach, gdy widziałem krzyż, coś nie dawało mi spokoju, stawałem się smutny, nie potrafiłem się odnaleźć. To był początek nawrócenia gitarzysty New Life M. Krzyż nie dawał mu spokoju. Był jak drzazga, bolesny wyrzut sumienia.

Krzyżyk był pogięty
Pracował na szczycie kultury. Redagował „bruLion” – pismo porównywane z „Chimerą” i „Wiadomościami Literackimi”. Zafascynowany duchowymi poszukiwaniami, Robert Tekieli pogrążył się po uszy w okultyzmie. – Uczestniczyliśmy z żoną w zawiązywaniu stowarzyszenia Gnosis. Spotkaliśmy tam ludzi, którzy parają się gnozą, magią, psychotroniką... Zobaczywszy ich na sali, poczuliśmy z żoną skoncentrowane zło. Czuliśmy wyraźnie, że ci ludzie robią krzywdę innym. Koncentracja ta była tak potężna, że myśmy się po prostu przestraszyli.

Przestraszyliśmy się tych psychotroników, bioenergoterapeutów, magów-kahunów, adeptów Silvy, Reiki, badaczy Tarota. Sama elita: Prokopiuk, Stefański... Było tam stoisko z różnymi amuletami, Wracając z tego spotkania postanowiliśmy w strachu, że też musimy mieć swoje talizmany. Oni mają swoje amulety, my – swoje. I żona kupiła mi w sklepie z biżuterią... srebrny krzyżyk. Solidna, duża forma. Krzyżyk ma formę trójwymiarową, ale ramiona w środku puste. Zawiesiłem go na szyi. Krzyżyk po pierwszej nocy pokrył się czernią. W miejscach, gdzie stykał się z ciałem, stał się czarny.

Poszliśmy do znajomej, która zajmuje się srebrem, ale ona przekonywała, że srebro się tak nie zachowuje. Drugiego dnia, gdy się zbudziłem, krzyżyk był pogięty. Nie był połamany, ale widać było, że działała na niego jakaś bardzo duża siła. Trudno jest taką wypukłą formę zagiąć do środka. Tym bardziej w łóżku. Jest to niemożliwe, kości są zbyt miękkie. Znajomy ateista śmiał się: „Trzeciego dnia obudzisz się, a krzyżyk będzie wisiał do góry nogami”.

Na następnym spotkaniu klubu Gnosis podano nam deklaracje członkowskie, ale myśmy je odrzucili. Nie podaliśmy nawet swoich danych. Po prostu czuliśmy, że to coś groźnego i baliśmy się, że ci ludzie mogą coś uczynić z naszymi podpisami, by nas skrzywdzić. Przestaliśmy się tam pojawiać. Doszedłem do wniosku, że trzeba mój krzyżyk poświęcić. Pojechałem do rodzinnej miejscowości. Znałem wspaniałego księdza, świętego człowieka. Poświęcił mi krzyżyk i... następnego dnia czarny osad zniknął. Do dziś noszę ten pogięty krzyż.

Przytulenie
Dlaczego bardzo mocno przyciska Ojciec do piersi krzyż? Świat zakrzyknie: to absurd! Od krzyża trzeba przecież uciekać – prowokuję Daniela Ange, założyciela międzynarodowej szkoły modlitwy „Młodzi–Światło”. Na początku lat 80. opuścił pustelnię i przyjął święcenia kapłańskie. Jeździ po całym świecie, docierając do ludzi oddalonych od Boga. – Uściskać krzyż, przytulić się do niego, to jak kąpać się w źródle miłości – opowiada z błyskiem w oku. – To jak zanurzyć się w sercu Jezusa.

Krzyż jest dla mnie znakiem maksymalnej miłości. Całe moje życie wypływa z tej miłości. Ojciec Daniel nie rozstaje się ze swoim krzyżem. Ściska go w ręce, gdy wychodzi na scenę, by głosić Ewangelię w czasie tysięcy spowiedzi, rozmów. Drewniany krucyfiks, wykorzystywany we wschodnim chrześcijaństwie do błogosławieństwa, towarzyszy mu nawet podczas posiłków. Gdy kiedyś w czasie jednej z wielu podróży autor „Zranionego Pasterza” zgubił go, szukano go nawet przez internet. Na szczęście krzyż odnalazł się.

To ja, Wiesiek
Wchodzący do malutkiej kaplicy Oaza Mira w Medjugorie otwierają oczy ze zdumienia. Przy ołtarzu stoi spory krzyż. Figura Jezusa – oryginalnej wielkości. Wygląda niesamowicie. Ma się wrażenie, że klęka się przed zwijającym się w konwulsjach żywym człowiekiem. Kapliczka tonie w zielonej dolinie między kamienistymi wzgórzami. Do kaplicy wchodzi rosły brodacz. Siada w ławce, spogląda na krucyfiks i zaczyna szeptać: „Panie Boże, to ja, Wiesiek”. Kilkaset metrów stąd doświadczył cudu uzdrowienia. Bóg przerwał jego wieloletnie narkotyczne piekło. Wokół cisza jak makiem zasiał. – Podchodzę do Jezusa jak do przyjaciela ¬– uśmiecha się Wiesiek.

– Opowiadam Mu o tym, że skaleczyłem się w palec i nie mogę pracować. Przychodzę do Niego ze wszystkim. Siedzę i tracę czas. Z prawdziwym przyjacielem nie trzeba słów. Jedna nobliwa kobieta powiedziała mi ostatnio: „Pan się za bardzo spoufala z Bogiem. Jak może się pan modlić o pieniądze!”. A kogo mam o nie prosić? Całe życie kłamałem, więc przynajmniej teraz chcę być szczery. On zna mnie na wylot. Po co mam się oficjalnie przedstawiać: Witaj Boże, to ja, Wiesław Jindraczek, nawrócony grzesznik, rocznik 1960. Kilkumetrowe skrzyżowane belki albo niewielkie srebrne krzyżyki. Dla tysięcy ludzi na świecie nie są martwymi przedmiotami, ale świadectwami Bożego dotyku.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.